Karolina Macios: Marzenia na ten rok.
Należę do pokolenia młodych matek, które od trzech lat nieprzerwanie marzą o tym samym – wyspaniu się.
Należę do pokolenia młodych matek, które od trzech lat nieprzerwanie marzą o tym samym – wyspaniu się
O choć jednej takiej nocy, kiedy człowiek zamyka sobie oczy wieczorem, później jest długo, długo nic, a potem nagle ranek. Należę również do pokolenia drugiej fali mieszkańców mego osiedla. Fala pierwsza osiadła w oparach nikotynowo-alkoholowych, pakowania więziennych paczek świątecznych i grypsów. Fala druga kupiła mieszkania po fali pierwszej, wyremontowała je i próbuje żyć tak, jakby w życiu nie paliła, nie piła i nie siedziała. Wychodząc z założenia, że zły sąsiad gorszy niż cela więzienna, postanowiłam zbratać się z falą pierwszą. Podpitym życzliwie pomagałam trafić kluczem do drzwi, dziękowałam wylewnie za wznoszone toasty i wykazywałam entuzjazm, kiedy sąsiadka z petem w kąciku ust pomagała wchodzić po schodach dziecięciu memu, podczas gdy ja walczyłam z wózkiem. I co? Udało się. Sąsiad już dobry. Ale nie każden obdarzony tak wnikliwą mądrością życiową, nie każden. Otóż nowy przedstawiciel fali drugiej (drzwi obok, małe dziecko, mały pies, dzień dobry, miłego dnia, do widzenia) nieopatrznie zwrócił fali pierwszej uwagę, że za głośno się zachowuje. Ci, co nie piją, nie palą i nie siedzą, są jednak mało tolerancyjni. A wszak pohulać czasem sobie trzeba, muzyczki posłuchać rzewnej takiej, co to serce szarpie, łezkę uronić i westchnąć przy butelczynie nad życiem. A jak człowiek taką ma potrzebę, to co? Mus to mus. Sąsiadce z piętra niżej mus objawił się wczoraj. O północy. Kwadrans później przyjechała policja. Dwa kwadranse później sąsiadka z dołu wpadła na pogawędkę do sąsiada. Na szczęście nie pomyliła adresu i zastukała do jego drzwi, a raczej walnęła w nie pięścią. I tak przez najbliższe trzy godziny fala pierwsza dawała upust swej potrzebie wylewności przed falą drugą.
Że „sentyment do sąsiada to ja miałam, ale już się skończył”, że „nigdy nikomu nie przeszkadzało, a jemu to przeszkadza?”, że „policję na mnie wzywał będziesz?! Na mnie?!”, że „pół roku wiertarką napier…ś pan w ściany, a policję wezwałam? Nie wezwałam!”, że „ch… ci w d…” zakończone potrójnym „spadaj”.
Dialog ów, jednoczący dwa pokolenia, dwie cywilizacje, dwa kontynenty, toczył się w najlepsze, pomimo dwóch różnych języków, do trzeciej nad ranem tuż za moją ścianą. Słuchałam tego ja, słuchał mąż, słuchał pies i słuchało również moje dziecię, trzymając mnie kurczowo za rękę. A kiedy wszystko ucichło, w mieszkaniu piętro wyżej wybuchła muzyka. Obudziłaby mnie, gdybym spała, ale nie zdążyłam jeszcze zasnąć. Tym razem była to fala druga, które nie siedzi, ale za to pije. A ja leżałam w ciemnościach, wsłuchiwałam się w dudniący mi nad głową głos Nosowskiej i dumałam nad najnowszym marzeniem, które wskoczyło na pierwsze miejsce na mej liście priorytetów: by pierwsze słowa dziecięcia mego, gdy zwlekać je będę o poranku do przedszkola, nie brzmiały: „a ch.. ci w d…”.