Pierwszy krok – wywiad z Martyną Wojciechowską.
Martyna Wojciechowska o tym, jak żyć z pasją i jakie są składniki jej sukcesu
O silnych kobietach i silnych pasjach. O tym, co czuje człowiek na szczycie Mount Everestu o raz o tym, jak być Martyną Wojciechowską.
Miasto Kobiet: Jak to jest, że Martyna Wojciechowska formalnie nie jest Martyną?
Martyna Wojciechowska: Faktycznie, w dokumentach figuruję jako Marta Eliza Wojciechowska, ale od dziecka wszyscy mówili na mnie Martyna. Do tego stopnia się to przyjęło, że nauczyciele wpisali imię Martyna na świadectwie maturalnym i… trzeba było je ponownie drukować. Myślę, że imię zawiera pewną energię, determinując to, kim jesteśmy w życiu. Po latach dowiedziałam się, że Marta pochodzi z języka aramejskiego i oznacza piastunkę ogniska domowego, a Martyna pochodzi z łaciny i odnosi się do boga wojny. To drugie imię chyba po prostu lepiej oddaje mój charakter (śmiech).
Miasto Kobiet: Po kim masz ten charakter, który każe Ci gnać po świecie? Po mamie, tacie?
Martyna Wojciechowska: Ani po mamie, ani po tacie. Moi rodzice są zupełnie inni niż ja, a raczej ja jestem zupełnie inna niż oni. Mama nie znosi podróży, pakowania się, a wyjazd w dalekie kraje jest dla niej największą karą. Wczasy najchętniej spędza nad polskim morzem lub w Ciechocinku. Tata, owszem, zaszczepił mi miłość do motoryzacji, ale niechcący. To, co mam po rodzicach, to na pewno ogromna pracowitość, konsekwencja i niezmordowanie. Tylko każdy z nas realizuje się w innym kierunku.
Miasto Kobiet: W jaki sposób wyszukujesz kobiety do programu „Kobieta na krańcu świata”? Skąd wiesz, że np. w RPA jakaś kobieta mieszka w domu z hipopotamem, a inna, w Boliwii, walczy na ringu za 10 dolarów?
Martyna Wojciechowska: Ty też te kobiety codziennie widzisz. Oglądamy te same gazety, przeglądamy te same portale internetowe. Różnica polega na tym, że mój radar jest inaczej ustawiony. Czasami jedna fotografia wystarczy, żebym się zaciekawiła jakaś historią i drążyła ją dalej. Tak było, kiedy zobaczyłam w sieci zdjęcie oddziału kobiet saperów z Kambodży. Początkowo w ogóle nie wiedziałam, skąd ono jest ani co przedstawia. Widziałam jedynie kobiety w kolorowych chustkach i w kamizelkach odłamkoodpornych. Musiałam skontaktować się z autorką zdjęcia, dowiedzieć się, gdzie zostało wykonane, zadzwonić do organizacji, która te kobiety zatrudnia, i w ten sposób dotrzeć do Kambodży. Po nitce do kłębka.
Miasto Kobiet: Czyli sama zajmujesz się wyszukiwaniem kobiet z krańca świata?
Martyna Wojciechowska: Coraz częściej przychodzą do mnie osoby z sugestiami, dzięki którym znalazłam kilka bohaterek. Ale w 90 procentach – tak, znajduję je sama. Redakcja Kobiety zatrudnia też dokumentalistkę. Żeby było jasne, to nie jest sztab ludzi, ale jedna rzetelna osoba, która niemal codziennie dostaje ode mnie SMS-y lub maile typu: „Słuchaj, mam taką a taką kobietę, tu jest film, link, sprawdź, gdzie mieszka, czy możemy z nią porozmawiać, itd”. W tej chwili na stałe obserwujemy ok. 50 kobiet na świecie, które w ogóle nie wiedzą o naszym istnieniu. Ale może pewnego dnia zapukam do ich drzwi?
Miasto Kobiet: Masz kontakt ze swoimi bohaterkami po programie?
Martyna Wojciechowska: Z większością – tak. Część z nich oczywiście nie ma maila ani telefonu, więc nie ma możliwości, żeby podtrzymać tradycyjny kontakt, ale jeśli ktoś znajomy jedzie w dany rejon świata, to zawsze proszę, żeby zawiózł prezent, zrobił świeże zdjęcia, dowiedział się, co słychać.
Miasto Kobiet: Każdy chce podróżować i dobrze na tym zarabiać. Dlaczego akurat Tobie się udało?
Martyna Wojciechowska: A jak myślisz?
Miasto Kobiet: Nie mam pojęcia, dlatego pytam.
Martyna Wojciechowska: Magazyn „Press” zrobił ostatnio ankietę wśród polskich studentów dziennikarstwa dotyczącą tego, kim ze znanych osób chcieliby być. Przytłaczająca większość odpowiedziała, że chciałaby być mną. Mogę odpowiedzieć jedno: nic nie stoi na przeszkodzie. Czynniki sukcesu?
Po pierwsze – niezwykła pracowitość. Ja nie odpoczywam. Jadąc tutaj, zdążyłam w pociągu napisać dwa edytoriale, zredagować duży wywiad i rozpisać pomysł na nową serię książek. A w drodze powrotnej do Warszawy zamierzam obejrzeć film dokumentalny, który może się stać inspiracją do kolejnego programu.
Po drugie – nigdy nie odpuszczam i pilnuję bardzo wysokiej jakości. Wymagam tego zarówno od siebie, jak i od współpracowników. W praktyce jest to nieznośne, ale na dłuższą metę się sprawdza.
Po trzecie – ważna jest konsekwencja, umiejętność utrzymania koncentracji na zadaniu. Niewiele rzeczy jest mnie w stanie wyprowadzić z równowagi. Nawet gdy dookoła dzieją się kataklizmy, cały czas robię swoje. Szczęście? Pewnie też się przydaje, ale bardzo wierzę, że trzeba mu pomóc. Na pewno nie było tak, że siedziałam w kącie i myślałam: kiedyś mnie znajdą. Sama napisałam scenariusz programu i wysłałam do telewizji w momencie, kiedy nikt nie wiedział, kim jest Martyna Wojciechowska. Gdybym czekała, to pewnie do dzisiaj siedziałabym na kanapie przed telewizorem i mówiła: „Niektórzy to mają takie ciekawe życie. Dlaczego ja nie mogę takiego mieć?”.
Miasto Kobiet: OK, a gdyby ktoś z ulicy chciał się dostać do Twojego programu jako, powiedzmy, statysta, oświetleniowiec, operator kamery, to co ma zrobić?
Martyna Wojciechowska: Nie ma problemu. Bardzo często dostaję CV i przyjmuję nowe osoby do ekipy programu. Najlepszym tego przykładem jest moja menedżerka. Kiedy miała 17 lat, wymyśliła sobie, że będzie pracować dla Martyny Wojciechowskiej, i napisała do mnie długi list. Potem przyszła na spotkanie autorskie i zaczęła staż w redakcji. Dzisiaj jest moim menedżerem, zajmuje się wszystkimi sprawami, jesteśmy w zasadzie nierozłączne.
Miasto Kobiet: A co byś poradziła czytelniczkom, które mają swoje marzenia, ale nie mają odwagi ich realizować?
Martyna Wojciechowska: Trudne pytanie, bo na brak odwagi ciężko znaleźć lekarstwo. Jeśli po prostu powiem, że trzeba mieć odwagę marzyć i realizować marzenia, będą to truizmy, ale de facto do tego się to sprowadza. Wiele osób mnie pyta, co zrobić, żeby zacząć podróżować. Odpowiadam: kupić bilet. Od siedzenia i gadania jeszcze nikt (o ile wiem!) nie pojechał w żadną podróż. Co zrobić, żeby napisać książkę? Usiąść i zacząć pisać. Co zrobić, żeby zmienić pracę? Wysłać CV do stu firm i poczekać, jaki będzie tego rezultat. Natomiast problem większości ludzi polega na tym, że siedzą, marzą, myślą i nic z tym nie robią. Ja zwyczajnie bałabym się nic nie robić i nie brać życia w swoje ręce. Bałabym się, że zmarnuję jedyną szansę, którą mam. Jedyne życie, które mam.
Miasto Kobiet: Nie wierzę, że nie masz takich dni, kiedy nic Ci się nie chce poza leżeniem przed telewizorem.
Martyna Wojciechowska: Spędzam wiele tzw. zwyczajnych dni w domu, bo przecież mam małe dziecko. Jeśli ktoś jest mamą, to przez większość swojego prywatnego życia prowadzi „normalne” życie. Wstajemy rano, jemy śniadanie, wiozę Marysię do przedszkola, jadę do redakcji, a z pracy pędem biegnę do przedszkola, żeby ją odebrać. Wracamy do domu, czytamy bajki, układamy puzzle, bawimy się, idziemy spać. Śpię długo, bo ok. siedmiu godzin. Tylko czasem pakuję się i lecę na drugi kraniec świata. Ale nigdy na dłużej niż dwa, trzy tygodnie, bo obiecałam to Marysi.
Miasto Kobiet: Marysia wdała się w Ciebie?
Martyna Wojciechowska: Chyba nie. Ma po mnie ciekawość świata i sporą wiedzę geograficzno-biologiczną, ale generalnie jest osobą, która nie lubi się przemieszczać. To znaczy z jednej strony by chciała, ale z drugiej to chyba dla niej jeszcze zbyt wiele. Ma tylko pięć lat. Na razie nie zabieram jej na dalekie wyprawy. Wystarczy, że – kiedy miała trzy miesiące w życiu płodowym – wspięłyśmy się razem na szczyt Elbrus.
Miasto Kobiet: Narzekasz czasem? No wiesz, na rząd, na niepogodę…
Martyna Wojciechowska: Nie, nigdy. Dlaczego? Po pierwsze nie narzekam na rzeczy, na które nie mam wpływu. Po drugie, gdyby większość z tych osób, które narzekają, zobaczyła, jak wyglądają obozy dla uchodźców w Afryce lub jak to jest, kiedy dziecko umiera z głodu na twoich rękach, to nie odważyłaby się narzekać. Dla mnie to jest terapia wstrząsowa, ale działa.
Miasto Kobiet: Jednak kiedy w 2009 roku zostałaś Kobietą Roku „Twojego Stylu”, Jacek Szmidt pociągnął Cię za język i zmusił do przyznania do trzech rzeczy, które Ci się w życiu nie udały.
Martyna Wojciechowska: Tak? Nie pamiętam. Co powiedziałam?
Miasto Kobiet: Mówiłaś o nadwadze, nieułożonym życiu osobistym i trudnościach, jakie napotykasz na wyprawach.
Martyna Wojciechowska: Aha, to nic się nie zmieniło. Dalej nie mogę schudnąć. Moje życie osobiste jest dokładnie na tym samym etapie, na którym było trzy lata temu. Szczerze mówiąc, można uznać, że mi się w tym względzie nie udało, ale z drugiej strony nie odczuwam większej potrzeby, żeby coś zmieniać. Trudności na wyprawach były i będą, ale na pewno nie są to powody do narzekania.
Miasto Kobiet: Spotkałaś kiedyś mężczyznę silniejszego psychicznie od siebie?
Martyna Wojciechowska: O tak, wiele razy. Nawet byłam związana z takim mężczyzną przez wiele lat. Z radością oddawałam mu stery w życiu.
Miasto Kobiet: A wierzysz w jedną miłość życia? Poznałaś kiedyś jakąś parę i pomyślałaś: co tam podróże, ja chcę mieć tak jak oni.
Martyna Wojciechowska: Spotykam ludzi, którzy mają bardzo dobre życie rodzinne, ale nie mają czegoś innego. Więc jeśli mam być szczera, to z nikim bym się nie zamieniła. Być może da się pogodzić jedno i drugie. To, że ja nie pokierowałam tak moim życiem, nie znaczy, że jest to niemożliwe.
Miasto Kobiet: Zmienię temat. Jak dbasz o urodę w dżungli lub na pustyni? Oglądałam kiedyś odcinek, w którym toaleta była na środku wielkiego stepu. Da się funkcjonować w takich warunkach?
Martyna Wojciechowska: Wożę ze sobą kosmetyczkę, żeby zmyć twarz i posmarować się kremem z filtrem. Mam też oczywiście puder i tusz do rzęs, może się akurat przyda. A wspomniana przez Ciebie toaleta na pustkowiu była w Kirgistanie. I przyznam, że były to jak najbardziej luksusowe warunki.
W tym roku pojechała ze mną cała nowa ekipa, z czego połowa zrezygnowała już po pierwszym wyjeździe. Mówili: „Martyna, jak to tak można nie jeść, nie spać i nie siusiać przez cały dzień?”. Ja odpowiadałam: „Można, a nawet trzeba”. Wrócili do domów, ale rozstaliśmy się w pełnej zgodzie.
Miasto Kobiet: Jakie są inne przyziemne problemy dalekich podróży, których nie widać z tej strony kamery?
Martyna Wojciechowska: Brakuje bieżącej wody, brakuje czasu na jedzenie i brakuje też czasem jedzenia. Śpimy na ziemi albo na podłodze. Założę się, że większość osób w ogóle nie weszłaby do chatki, w której mieszkamy z ekipą razem z karaluchami, szczurami i różnymi dziwnymi towarzyszami. Zdarza się, że kamery nie chcą pracować ze względu na wilgotność powietrza lub upał. Żeby nagrać odcinek, trzeba mieć 30 godzin surowego materiału, a żeby mieć te 30 godzin, nie można mieć czasu na odpoczynek. Ale jak zwykle nie narzekam, bo kocham tę pracę.
Miasto Kobiet: Jako druga Polka zdobyłaś Koronę Ziemi. Co czujesz, kiedy jesteś na szczycie wysokiej góry?
Martyna Wojciechowska: Cieszę się, że nie muszę iść nigdzie wyżej. Jak jesteś na szczycie, to wcale nie jesteś na końcu drogi. To dopiero połowa, i to ta łatwiejsza. Zejść ze szczytu jest dużo trudniej. I w życiu, i w górach. A co jest najważniejsze tam na górze? Usiąść, pomyśleć, bo stamtąd najlepiej widać inne góry do zdobycia.
Miasto Kobiet: Masz jakieś postanowienia na nowy rok?
Martyna Wojciechowska: Zawsze mam dużo planów i postanowień, począwszy od takich, które i tak wiem, że się spełnią, czyli wydanie Kobiety na krańcu świata, część 4, Korony Ziemi, serii książek dla dzieci, zrobienie kolejnego kalendarza, dwóch wystaw fotograficznych, zrealizowanie piątej serii programu dla TVN, rozpoczęcie wydawania książek za granicą w języku hiszpańskim i angielskim, być może ekspansja na rynek japoński. Ale też, jak co roku, obiecałam sobie, że na pewno schudnę i nauczę się hiszpańskiego. Tych dwóch punktów nie zrealizowałam od wielu lat, choć co roku są na liście.
Miasto Kobiet: To może dopiszesz jeszcze do listy noworoczne przesłanie dla naszych czytelniczek?
Martyna Wojciechowska: Pamiętajcie, że nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego kroku. Trzeba zrobić jeden krok, a potem następny i następny. Z reguły to wystarcza, żeby dojść do celu. Żeby wejść na szczyt schodów, nie trzeba koniecznie patrzeć na całe schody. Wystarczy spojrzeć i wejść na jeden stopień, a potem na kolejny i kolejny. Gdybym spojrzała na Everest z daleka, na pewno bym się przeraziła. A dzięki temu, że myślałam tylko o tym, że muszę dojść do pierwszej bazy, udało mi się wejść na sam szczyt.
Rozmawiała Joanna Depa
8 rzeczy, których możesz nie wiedzieć. Czy wiesz, że Martyna:
1. Nie zna Europy? Nigdy nie była w Rzymie ani w Berlinie. Europę zostawiam sobie na starość – mówi.
2. Najbardziej samotna czuła się na skrzyżowaniu Shibuya w Tokio? To jedno z najbardziej zatłoczonych miejsc na świecie.
3. Kupuje własne książki? Ma pewną pulę dla rodziny i dziennikarzy, ale nigdy jej to nie wystarcza.
4. Nie zamierza wrócić do rajdów? Uważa ten rozdział życia za zamknięty.
5. Planuje kręcić Kobietę na krańcu świata do końca życia? Ludzie i podróże są dla niej niewyczerpanym źródłem inspiracji.
6. Chce biegać, ale nie może zacząć? Jej zdaniem, łatwiej jest wejść na górę o wysokości 8 tys. m, niż zmusić się do codziennego joggingu.
7. Najbardziej lubi schabowego z ziemniakami? Lubi tradycyjne polskie dania… i tradycyjne polskie imiona.
8. Uważa, że najlepiej pracuje się z matkami, bo… są superzorganizowane? Kobiety stanowią aż 90 proc. zespołu redakcyjnego National Geographic.
***
Pingback:ZAPEŁNIJMY PUSTE KARTKI – Precious Mistakes 30 września, 2017