Maria Peszek: Nie chcę być wyrocznią!
Nie uzurpuję sobie prawa, żeby stawać się głosem jakiejś grupy czy pokolenia. Nie można intymności rozciągać jak gumy – mówi Maria Peszek, autorka Jezus Maria Peszek, jednej z najlepszych i najgłośniejszych polskich płyt 2012 roku.
Nie uzurpuję sobie prawa, żeby stawać się głosem jakiejś grupy czy pokolenia. Nie można intymności rozciągać jak gumy – mówi Maria Peszek, autorka Jezus Maria Peszek, jednej z najlepszych i najgłośniejszych polskich płyt 2012 roku.
Miasto Kobiet: Tomasz Terlikowski, szef „Frondy”, uważa, że jesteś biedną istotą i trzeba się za Ciebie pomodlić. Co Ty na to?
Jeżeli się za mnie modli, to mogę się z tego tylko cieszyć. Modlitwa to przecież rodzaj energii ofiarowanej w czyjejś intencji. Nie czuję się jednak biedną osobą, czuję się po raz pierwszy w życiu szczęśliwa i nigdy nie miałam w sobie takiego spokoju. Ja bardziej odniosłabym się do tych słów o satanizmie i nihilizmie, które wypowiedział, bo w moim rozumieniu one się wykluczają. Dlatego trudno poważnie podejść do tej wypowiedzi, traktuję ją bardziej humorystycznie.
Miasto Kobiet: Czy ta płyta zadziałała na Ciebie aż tak oczyszczająco? Wyrzuciłaś wszystkie demony?
Demony to pal sześć, musiałam się z nimi wcześniej uporać, żeby w ogóle w tym zawodzie pracować. Szczęście daje mi to, że płyta artystycznie jest taka, jak sobie założyłam. Dała mi dużo szczęścia i frajdy, robiłam przy niej dużo więcej muzycznie niż przy jakiejkolwiek wcześniejszej płycie – komponowałam, uczestniczyłam w wymyślaniu aranży, uczestniczyłam w produkcji. Nawet taśma matka powstała za moje pieniądze. Gdy potem okazuje się, że to działa, jest to fantastyczne uczucie. Jeśli mam być szczera, to nie wiem, kiedy znowu taki rodzaj spełnienia będzie moim udziałem. I zanim zacznę się martwić co dalej, staram się cieszyć tym, co jest.
Miasto Kobiet: Skończyłaś pierwszą część trasy koncertowej. Jak było?
Zagraliśmy 12 koncertów. Zobaczyło nas 10 tysięcy ludzi. To wielka radość, że było ich tylu. Często ludzie śpiewali od początku do końca piosenki z „Jezus Maria Peszek”. To niesamowite uczucie, gdy się stoi na scenie i widzi zaangażowanie widowni. W przypadku tej płyty to poszło dużo dalej, niż się spodziewałam. W porównaniu z innymi płytami, które też przecież miały emocjonalny odbiór, ta trasa była najbardziej rozszalała. Jestem bardzo szczęśliwa, że to się udało. Niestety, po trasie się rozłożyłam.
Miasto Kobiet: Oszczędzasz się? Mówiłaś o zapaleniu nerek, a potem o załamaniu nerwowym, o którym wszędzie było głośno…
Powiedziałam o tym w dwóch wywiadach, a w tym, że wszędzie o tym było głośno, to wy, dziennikarze macie swój spory udział. Na pewno jestem mądrzejsza, niż byłam, ale nie myślę o oszczędzaniu się na scenie, bo to dla mnie jest trudne do zrobienia. Mam naturę dość ekstremalną i gdy jestem na scenie, daję z siebie wszystko.
Miasto Kobiet: Mówiłaś kiedyś, że czerpiesz energię z publiczności. Co Ci ona daje?
W przypadku takiej płyty jak „Jezus Maria Peszek”, czyli wypowiedzi bardzo osobistej, to właśnie zaangażowanie publiczności pokazuje, że ma to sens. Gdy otrzymuje się tak olbrzymi feedback z tamtej strony, to dostaje się też potwierdzenie, że warto być odważnym, że warto się narazić na wszelkie niezrozumienia, na rozmaite ataki, a czasami też na ośmieszanie i cały ten szum, który towarzyszył moim wypowiedziom.
Miasto Kobiet: Powiedziałaś, że prowadziłaś grabieżczy tryb życia. Czy się zmieniłaś? Czy udało Ci się ze wszystkiego wyleczyć?
Nie wyciągniesz ode mnie nic więcej na temat tak intymnych rzeczy, jak moje zdrowie psychiczne. Powiedziałam sporo na ten temat w dwóch wywiadach i bardzo mocno za to dostałam po dupie. To, co tam powiedziałam, jest wystarczające.
Miasto Kobiet: Nie pytam o załamanie nerwowe, o którym mówiłaś w wywiadzie dla „Polityki” i pewnie teraz żałujesz…
Absolutnie nie żałuję. Powiedziałam to, co chciałam, i tyle, ile chciałam. To był bardzo ważny element mówienia o tej płycie. Bez tego konkretnego doświadczenia nie byłoby tej płyty. Od początku moje założenie było takie, że mówię o tym tylko w tych dwóch wywiadach i kropka. Więcej nie.
Miasto Kobiet: Po co był Ci ten wywiad w „Polityce”?
Postanowiłam na „Jezus Maria Peszek” powiedzieć coś bardzo ważnego. Musiałam uzmysłowić ludziom, że to nie jest kolejna kreacja. Chciałam porozmawiać tylko raz i nie bez znaczenia było dla mnie, z kim rozmawiam i gdzie. Zrobiłam jeden wywiad, który żyje własnym życiem, i to wystarczy. Drugi wywiad był tylko odpryskiem pierwszego. Nie można intymności rozciągać jak gumy. Zdecydowałam się na opowiedzenie naprawdę czegoś bardzo mocnego o sobie i w bardzo mocny sposób. I to musi wystarczyć.
Miasto Kobiet: OK, Twój wybór. Część Polaków oburzyła Twoja płyta. Czy do recenzji podchodzisz z dystansem, czy bardziej na poważnie i przejmujesz się?
Jeżeli chodzi o recenzje sztuki, to nie można podchodzić do nich super poważnie, ponieważ nie da się sztuki ocenić. Przecież jednym moja płyta może się spodobać, innym wcale nie musi. Natomiast szlag mnie trafia, gdy recenzent albo dziennikarz wykorzystuje pisanie o sztuce, żeby tak naprawdę mówić o sobie i pokazywać, jak fantastycznie jest otrzaskany w muzyce, jak bardzo jest rozbudzony intelektualnie. Im niższa klasa człowieka piszącego, tym to bardziej widoczne.
Miasto Kobiet: Akurat przypadku „Jezus Maria Peszek” to aż tak bardzo nie dotyczy.
Masz rację, mnie nie zdarza się to zbyt często. Trudno o tej płycie powiedzieć, że jest niedobra. Można powiedzieć, że komuś się nie podoba, że kogoś wkurza, ale nie można powiedzieć, że jest zła, bo to jest kawał dobrze zrobionej pracy. Mam poczucie głębokiej sprawiedliwości i spokój, że to, co zrobiłam, ma jakość, na jakiej mi zależało. I nawet jeśli recenzje byłyby dramatycznie złe, to i tak ludzie to weryfikują. Na razie mnie nie zawiedli.
Miasto Kobiet: Czy spodziewałaś się takiego rozgłosu po tej płycie? Wypowiadali się bardzo różni ludzie, z bardzo różnych środowisk. „Jezus Maria Peszek” w jakiś sposób podzieliła Polaków.
Spodziewałam się, że wzbudzi bardzo silne emocje, bo poruszyłam mocne tematy. Jednak Ameryki tu nie odkryłam, ludzie od zawsze zadają sobie takie pytania, dają na nie odpowiedzi. Inny był natomiast sposób, w jaki to zrobiłam, bezpośredniość i bezkompromisowość. Potraktowanie tak istotnych spraw w tak prosty sposób i zrobienie z tego piosenek to jest włożenie kija w mrowisko. Czyli nie zaskoczyło mnie, że było wrzenie, tylko nie tam, gdzie w moim odczuciu powinno być. Nie przewidziałam tego, ale to rozumiem.
Miasto Kobiet: W którym miejscu powinno być to wrzenie?
W takim, w jakim jest teraz, kiedy wszyscy oceniacze i prześmiewacze dorzucili już swoje trzy grosze na ten temat, że płyta fantastyczna, ale wywiad może niepotrzebny, a tak naprawdę to co ona sobie wyobraża, że ośmiela się mówić o takich sprawach. Teraz płyta żyje tak, jak się spodziewałam – ludzie ją przeżywają i jest kompletnie nieistotne to, co towarzyszyło jej wydaniu. Zostały same piosenki.
Miasto Kobiet: Bardzo ciekawy jest Twój sposób patrzenia na patriotyzm. Czym on jest dla Ciebie?
U nas wszystko musi być wielkie i spektakularne, a proste i zwyczajne zachowania są nieciekawe, nieatrakcyjne i żadne. Najlepiej umrzeć za ojczyznę; z kasowania biletów, płacenia abonamentu, chodzenia na wybory ludzie śmiali się i wciąż jest to mało atrakcyjne. Gdy kiedyś wyjeżdżałam za granicę, zawsze zazdrościłam im tam takiej normalności. U nas zawsze brakowało tej zwyczajności, tego środka. Dopóki jeszcze mam siłę i żyję w tym kraju, staram się traktować go poważnie. Jakby to był mój kumpel albo część rodziny, a nie zło konieczne czy wujek, którego się wstydzę, a mam wrażenie, że część ludzi tak właśnie Polskę traktuje.
Miasto Kobiet: Popularność płyty i koncertów pokazała, że mówisz w imieniu masy ludzi. Mam wrażenie, że stałaś się taką popkulturową wyrocznią. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Robiąc taką płytę, człowiek nie wyobraża sobie, jaki to będzie miało oddźwięk i czy stanie się dla kogoś manifestem pokolenia czy nie. Nie można takich rzeczy przewidzieć.
Miasto Kobiet: Nie można, ale Twój głos jest głosem normalności. Stajesz się wyrocznią, czy tego chcesz czy nie.
Ja mam spore ego, ale nie aż tak wielkie (śmiech). Nie mogę myśleć o sobie w ten sposób, bo gdybym zaczęła, to pozostałoby mi założenie partii politycznej albo poprowadzenie ludzi na barykady pod sztandarami walki z cynizmem i zakłamaniem. Kompletnie mnie to nie ciekawi, zawsze podkreślałam, że to jest tylko moje zdanie i moja bardzo osobista wypowiedź, i nie uzurpuję sobie prawa do tego, żeby stawać się głosem jakiejś grupy czy pokolenia.
Miasto Kobiet: Przeważnie stajesz się głosem pokolenia czy autorytetem, nie zabiegając o to. Czy chcesz tego czy nie, po prostu się stajesz.
No to trudno (śmiech). Choć rzeczywiście czuję, że coś w tym jest. Objawia się to tym, że ludzie piszą do mnie listy i maile, zwierzają mi się ze swoich spraw, zaczepiają na ulicy, rozmawiają po koncertach. Ale jestem bardzo ostrożna. Wiem, że ci sami ludzie, którzy w jednym momencie mnie kochają, uwielbiają i uważają, że to, co robię, jest dla nich ważne, a ja jestem dla nich wyrocznią, w każdej chwili mogą się ode mnie odwrócić. Szczególnie że nie zamierzam się do tego dostosowywać. Dla mnie ludzie są bardzo ważni, ale najważniejsza dla siebie jestem ja sama. Jeżeli zdecyduję, żeby kolejną płytę zrobić w zupełnie innej stylistyce, to część ludzi, która w tej chwili chce dla mnie „umrzeć”, może mnie za to znienawidzić, odsądzić od czci i wiary. Na tym polega bycie rasowym artystą – robisz to, co czujesz, że musisz zrobić, i kierujesz się tylko intuicją.
Miasto Kobiet: Łamiesz pewne zasady, jak choćby „zasadzenie drzewa, budowanie domu”. To było dotychczas zarezerwowane dla mężczyzn. Ty to zmieniasz. Jak według Ciebie zmienia się rola kobiety w dzisiejszym świecie?
Widzisz, sam stawiasz mnie w roli wyroczni (śmiech). Dlatego odmawiam odpowiedzi na pytanie.
Miasto Kobiet: Ale masz swoje zdanie.
Odmawiam bycia taką wyrocznią, to by było strasznie aroganckie. Ja mówię tylko to, co Maria Peszek czuje. To bardzo intymne wyznanie, jeśli chodzi o utwór, który cytujesz. Jedyne, co powoduje, że mogę w przyjemny sposób potraktować twoje pytanie, to fakt, że skoro na moich koncertach ten utwór – co jest dla mnie wielkim szokiem, bo to dość intymna piosenka – śpiewają chóry kobiet, a słychać też męskie głosy, to znaczy, że nie jestem odosobniona w takim wyborze życiowym. Skoro są ludzie, którzy myślą podobnie, to dowód, że ten wybór nie jest wcale taki idiotyczny i osamotniony.
Rozmawiał Leszek Gnoiński