Wednesday, March 22, 2023
Home / Kultura  / Marek Piekarczyk: Zwierzenia kontestatora

Marek Piekarczyk: Zwierzenia kontestatora

Zwierzenia kontestatora to życiowa historia Marka Piekarczyka. To także głośne wyznanie, jak ważna jest żona – Katarzyna Rogalska-Piekarczyk, rodzina, dom

Od prawej: Marek Piekarczyk i Leszek Gnoiński / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Od prawej: Marek Piekarczyk i Leszek Gnoiński / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Bezkompromisowy. Męski. Uczciwy. I totalnie szczery. Taki jest Marek Piekarczyk i jego życie. Dziennikarz Leszek Gnoiński zaprasza nas w podróż w czasie z jednym z najważniejszych polskich artystów ostatnich 35 lat. Wokalista TSA wspomina swoich idoli i przyjaciół, wyprowadzkę z domu, żonę Katarzynę Rogalską-Piekarczyk, szykanowanie przez milicję i spełniające się przepowiednie. Opisuje również tajniki swojej pracy z uczestnikami show „The Voice of Poland”

 

 

Od prawej: Marek Piekarczyk i Leszek Gnoiński / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Od prawej: Marek Piekarczyk i Leszek Gnoiński / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Zwierzenia kontestatora to zaskakująca, wzruszająca i pełna humoru życiowa historia Marka Piekarczyka. To także głośne wyznanie, jak ważna jest rodzina, dom, miłość i szacunek dla drugiego człowieka. (Wydawnictwo Sine Qua Non). Leszek Gnoiński współpracuje z „Miastem Kobiet”, jako pierwsi publikujemy fragmenty jego rozmowy z Markiem Piekarczykiem.

Miałeś problem z jedzeniem po powrocie do Polski?

Marek Piekarczyk: Amerykanie wytworzyli system, w którym każdy ma możliwość bycia sobą, o ile nie szkodzi to innym i nie narusza społecznych zasad. U nas tak nie jest. Gdy wróciłem w 1998 roku, Polska nie była mądrym krajem. Z jednej strony powstało pełno ogródków piwnych, wszyscy się bawili jak popieprzeni, jeździli samochodami i robili zakupy. Ale to nie oznaczało, że ludzie zrobili się bardziej tolerancyjni i otwarci na świat. Dalej łazili w japonkach za pięć złotych wbitych w skarpetki z napisem „Adidas”. Kupowali w second handach piżamy, krótkie spodenki i łazili w nich po ulicy. To był obciach. Tu nie było wegetarianizmu, a podziemie. Nie jestem wybredny, więc sobie radziłem, wystarczały ziemniaki z surówką. Jadałem też dużo posiłków z glutenem – makarony, pierogi. Największy problem mieli ze mną inni. Zawsze mnie okłamywali. Na przykład kelnerzy, którzy mówili mi, że w ruskich pierogach nie ma skwarek, a oczywiście były, i potem bolał mnie żołądek. Traktowali mnie jak kapryśnego artystę, który ma widzimisię i nie chce jeść mięsa. Pytałem, czy zupa jest na mięsie. Dostawałem odpowiedź, że nie. Ale niepotrzebnie pytałem, bo wszystkie gotowano na mięsie albo kostkach rosołowych, które są skondensowanymi zmiotkami z rzeźni. Zawsze wyczuwałem chemię we wzmacniaczach smaku i zapachu. Przestałem pytać i przestałem jeść zupy. A frytki? Nie smażą na oleju, bo za drogi, a na fryturze, którą robi się ze zwierząt – odrzynki z rzeźni odcina się od skóry i tłoczy pod ciśnieniem w wysokiej temperaturze. Jeszcze dwa lata temu jakaś laska na dworcu w Białogardzie chciała mi wcisnąć wegetariańską kanapkę z… kurczakiem. „Przecież to jest kurczak, proszę pani”, mówię jej, a ona: „No tak, a kurczak to prawie ryba, czyli wegetariańskie”. Oniemiałem. Tak porażającej logiki w życiu nie słyszałem. I pomyślałem sobie, że to jest matka dzieciom, w przyszłości może babcia dla wnuczków, i ona im te mądrości wciska w mózg. To co z nich wyrośnie? Myli religię z jedzeniem.

Marek z mamą / fot. z archiwum Marka Piekarczyka

Marek Piekarczyk z mamą / fot. z archiwum Marka Piekarczyka

Jeśli mamy zjeść danie bezmięsne, to często sięgamy po ryby. Tak nas nauczono.

Nauczono, że ryba to niby nie mięso i można ją jeść w Wigilię i w post. Ale nikt się nie zastanawia dlaczego. Chrystus mieszkał w miejscu pustynnym i wszystko wyżerały kozy. Chleb był na wagę złota. Jeśli ludzie chcieli przeżyć, to nie mieli wyjścia i musieli łowić ryby. A przecież Bóg ustanowił, że w piątek nie wolno zabijać. Niczego, nawet muchy. Żydzi zastosowali to dosłownie, a Polacy wymyślili sobie, że ryba nie jest mięsem i wpieprzają ją w piątki i na wigilię. To hipokryzja.

W twojej rodzinie jadło się karpia na Wigilię?

Wigilie były straszne. Widzieliśmy pływającego w wannie karpia. To on stawał się największym wydarzeniem przed Wigilią, nic więcej się nie liczyło, z wyjątkiem choinki i prezentów. Godzinami klęczeliśmy przy balii do prania i patrzyliśmy na niego.

Zdjęcie ślubne Marka Piekarczyka / fot. archiwum Marka Piekarczyka

Zdjęcie ślubne Marka Piekarczyka i Katarzyny Rogalskiej-Piekarczyk / fot. archiwum Marka Piekarczyka

Wiedziałeś o tym, że on później pójdzie pod nóż i znajdziesz go na stole?

Potem rodzice go zabijali i kłamali, że to nie on leży na stole. Oczywiście udawaliśmy, że wierzymy, ale przeżywaliśmy to strasznie, nikt nie chciał tego karpia tknąć. Przecież to była nasza ukochana rybka! Wymyśliłem sobie taki numer – będę udawał, że dławię się ością, a potem ją wypluję. Powiedziałem o tym Ryśkowi i ten skurczybyk zrobił to przede mną! Przewrócił się, leżał pod stołem, dławił się, nawet siny się zrobił. Rodzice przewrócili go na brzuch, uderzali w plecy, aż wreszcie wypluł tę ość i na zawsze został zwolniony z jedzenia ryb. Już nie mogłem tego zrobić, bo rodzice uznaliby, że go naśladuję.

Za każdym razem, gdy jestem u ciebie, przygotowujesz świetne jedzenie i nie można ci przy tym przeszkadzać. Czym jest dla ciebie gotowanie?

Moment, w którym gotuję, jest najważniejszy. Nie mogę zajmować się w tym czasie niczym innym, muszę być skupiony na każdej czynności z tym związanej. Oczywiście można ze mną rozmawiać, ale tylko o jedzeniu i gotowaniu. Czasami gotuję coś, co robiłem setki razy, i wtedy mogę rozmawiać o sztuce, muzyce i miłości, ale nie przez telefon. W moim gotowaniu najważniejsza jest wyobraźnia i wyczucie. Zawsze przed użyciem wącham zioła, bo być może nie jest to dzień na przykład rozmarynu czy tymianku. Bo przecież wszystkie te zapachy się różnią. Dbam o kolory i staram się nie zepsuć warzyw. Jestem zdenerwowany, gdy zielone warzywa stają się szare, bo wtedy widzę, że potrawa mi nie wyszła i mam poczucie małej klęski. Lubię gotować z moimi gośćmi i z rodziną, Kasią (Kasia Rogalska-Piekarczyk – żona, przyp. red.) i Filipkiem (Filip Piekarczyk –syn – rzyp.red.). Wtedy rozmawiamy na różne tematy, kroimy i przygotowujemy wszystko razem. To są takie nasze rodzinne bezcenne chwile. Potem razem siadamy do stołu. Nie ma u mnie zasady, którą słyszałem w domu: „Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie”. To jedna z tych głupot, które przenosimy z dzieciństwa. Dlatego nie rozróżniam potraw dla dzieci i dorosłych. Wszystkie muszą być takie, aby dzieci też mogły jeść. Nie potrafię odpowiedzieć Filipkowi na pytanie, dlaczego jemu coś ma zaszkodzić, kiedy dla tatusia i mamusi jest dobre. Wyjątkiem jest oczywiście alkohol. Wytłumaczyłem mu to tak, że jak się pije alkohol, to się nie rośnie. Że my jesteśmy wystarczająco duzi, ale jemu nie wolno, bo musi urosnąć.

Marek z synek / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Marek z synek / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Często macie gości?

Jestem zbyt gościnny. Ktoś przychodzi, a ja od razu gotuję i go karmię. Część moich gości stała się dzięki mnie wegetarianami. W czasie pracy nad Procederem mieszkałem u Stefana i Beaty i dla nich gotowałem. Tak im smakowało, że do dziś są wegetarianami i do tego bezglutenowcami.

To jaką kolację, na przykład, serwujesz?

Właściwie wymyślam na poczekaniu, przygotowuję z tego, co mam w lodówce: pieczarki, zapiekanki, desery, szpinak w siedmiu serach na placku ziemniaczanym i różne inne rzeczy.

Co zmienił w twoim życiu program „The Voice Of Poland”?

Uratował mi dupsko, bo zaczęły mnie przytłaczać kredyty i nawet myślałem, czy by nie wyprowadzić się z Polski, na przykład do Nowej Zelandii. Nie mówię, że zarabiam tam jakieś kokosy, ale ten program wprowadził do mojego życia pewną stabilizację. Najważniejsze jednak – to okazało się nagle i niespodziewanie – że dzięki temu programowi ludzie mnie polubili.

Czy to było dla ciebie nowe odkrycie?

Gdy grałem Jezusa, ludzie uśmiechali się do mnie na ulicy, ale głównie w Gdyni.

A teraz w całej Polsce…

Wszędzie, dokąd pójdę, jestem mile widziany. Kiedy już odkryją, że to ja, dziwnie się zachowują. Na przykład, gdy robię zakupy, to cały czas jestem otoczony sprzedawcami. Kiedyś brali mnie za potencjalnego złodzieja, a dziś czekają, aż zadam im jakieś pytanie. Kobiety z wózkami, które mijają mnie na ulicy, uśmiechają się i kłaniają, i mówią „dzień dobry”. Jest to bardzo miłe i zawsze odwzajemniam to uśmiechem.

To może przez twój wizerunek dobrego człowieka, który w dodatku mówi mądre rzeczy.

Nie wiem, czy mówię mądre rzeczy, nie jestem w stanie tego ocenić. Mówię po prostu to, co myślę i czuję. Mądre rzeczy mówią Justyna, Edyta, Marysia, chłopaki czasem powiedzą coś bardzo mądrego. Ja wypowiadam się bardziej impresjami i nie wymądrzam się. Zresztą nawet nie chciałbym się wymądrzać.

Marek z synem / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Marek z synem / fot. Katarzyna Rogalska-Piekarczyk

Może po prostu jesteś sobą.

Człowiek wolny może mówić to, co naprawdę myśli, nawet w ramach takiego programu. Mówię o rzeczach niemodnych w dzisiejszym świecie: o wrażliwości, o uczuciach, walczę, żeby w programie śpiewano stare polskie piosenki. Wstawiam się za tymi, którzy cierpią, bo wszystko wokół jest zdominowane przez język angielski, a przez to obce. Może reprezentuję tych, których nikt nie chce słuchać, i mówię o sprawach im bliskich.

To tylko fragment na zaostrzenie apetytu po więcej odsyłamy do książki…

 

Przeczytaj koniecznie: Gwiazdy „Miasta Kobiet” – mocne fragmenty z wywiadów Leszka Gnoińskiego – najlepsze cytaty polskich artystów

Dziennikarz muzyczny o imponującym dorobku: autor książek muzycznych i biografii, reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych o tematyce rockowej. Publikował między innymi w: „Machinie”, „Newsweeku”, „Wprost”, czy w portalach cgm.pl (był red. naczelnym), onet.pl czy t-mobilemusic.pl. Członek Akademii Fonograficznej przyznającej Fryderyki. Prowadził też autorskie audycje w Radiu 94 i krakowskim ExFM.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ