Friday, March 21, 2025
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Marcin Kobierski – „Mam w sobie coś takiego z dziecka…”

Marcin Kobierski – „Mam w sobie coś takiego z dziecka…”

Uwielbia niespodziewane zwroty akcji i improwizację na scenie. Czerpie radość z poznawania i za nic na świecie nie chce stracić dziecka, które w nim "siedzi". O aktorstwie, teatrze i dlaczego czasem lubi "przeskoczyć" do filmu

"Testosteron" po prawej Marcin Kobierski / fot. Piotr Kubic

"Testosteron" po prawej Marcin Kobierski / fot. Piotr Kubic

Uwielbia niespodziewane zwroty akcji i improwizację na scenie. Czerpie radość z poznawania i za nic na świecie nie chce stracić dziecka, które w nim „siedzi”. O aktorstwie, teatrze i dlaczego czasem lubi „przeskoczyć” do filmu i serialu – rozmawiałam z Marcinem Kobierskim, aktorem Teatru Bagatela.

Pamiętasz w ilu spektaklach Testosteronu już zagrałeś?

O matko!(śmiech) Na pewno było już ponad trzysta spektakli. Chyba zbliżamy się pomału do 400.

To okrągły jubileusz się szykuje.

To takie nasze małe święto. Uczcimy to pewnie symboliczną lampką szampana.

"Testosteron" po prawej Marcin Kobierski / fot. Piotr Kubic

„Testosteron” po prawej Marcin Kobierski / fot. Piotr Kubic

Jeżeli gracie po raz setny dany spektakl, to czy coś w trakcie ewoluuje ? Czy zdarzało się tak, że np. scenariusz uległ „nagle” zmianie?

To znaczy tekst nie ulega zmianie, bo jesteśmy wierni autorowi. Oczywiście czasem zmieniają się sytuacje, jakiś drobne gesty, który dla widza jest nawet niezauważalne. Dzięki temu spektakl „żyje”. Osobiście uwielbiam takie sytuacje, różnego rodzaju wpadki. Coś co nie jest zamierzone, potrafi nagle zmienić bieg zdarzeń – taki mamy klimat (śmiech).

Można popaść w rutynę?

Można i trzeba się przed tym bardzo bronić. Wszystko też zależy od nastroju, w jakim jesteśmy. Wiadomo, że łatwiej jest „walczyć” z rutyną kiedy jesteśmy pełni energii, a gdy np. boli nas głowa to nie pozostaje nic innego jak zmobilizować się i dać z siebie wszystko, żeby to nie było zwykłe „odklepanie” tekstu. I to co powiedziałem wcześniej, że te drobne wpadki, jakieś śmieszne sytuacje ratują nas od zwariowania i rutyny, dodają świeżości.

Zdarza się czasem zapomnieć tekstu, albo improwizować, w którymś momencie?

Naprawdę uwielbiam takie rzeczy (śmiech ), bo adrenalina, który się wtedy czuje jest naprawdę trudna do opisania. Mózg aktora pracuje wtedy na najwyższych obrotach. A jaka satysfakcja jak udaje się wybrnąć z sytuacji, bez szwanku dla spektaklu, tak że nikt nawet nie zauważył.

A czy zdarzyła Ci się jakaś taka śmieszna sytuacja, którą szczególnie zapamiętałeś?

To jest niesamowite, bo w trakcie pracy w teatrze człowiek ma mnóstwo takich sytuacji, ale jak przyjdzie do opowiadam to kogoś z boku niekoniecznie musi to śmieszyć. Na przykład miałem taką sytuację w spektaklu „Skrzypku na dachu”. Jest scena gdzie gromadzi się całe miasteczko, a ja mam pokazać jak pięknie szyję na maszynie. Mam do dyspozycji starą maszynę Singer, kręcę i nic się nie dzieje. I co robić? Zaczyna się improwizacja. W scenie rabin miał błogosławić maszynę, więc zaczyna się „kombinowanie” z tekstem, żeby maszyna się naprawiła. No i dla mnie może się to wydawało się to śmieszne, ale jak komuś później opowiedziałem tą sytuację to kwitował i co w tym wielkiego, maszyna się zepsuła i tyle. Mamy inną perspektywę przeżywania takich sytuacji niż na przykład widzowie na widowni.

"V.I.P" Marcin Kobierski / fot. Piotr Kubic

„V.I.P” Marcin Kobierski / fot. Piotr Kubic

Można Cię zobaczyć w filmach, serialu, teatrze. Na której płaszczyźnie czujesz się najlepiej?

Najbardziej lubię teatr. Jestem człowiekiem, który ceni sobie w miarę spokojną pracę. W teatrze jest pewnego rodzaju intymność. Na planie serialu czy filmu jest mnóstwo osób, które stoją, patrz i czekają na efekt. W teatrze powoli, subtelnie dochodzi się do celu. Z drugiej jednak strony w filmie czy serial można w ciągu kilku godzin osiągnąć coś nad czym w teatrze pracuje się np. miesiąc. Ciężko powiedzieć z czym to jest związane. Może z realizmem, „żywym” planem, który uwalnia emocje, nad którymi w teatrze pracuje się dniami, tygodniami. Teatr jest dla mnie na pierwszym miejscu. Film i serial to ekscytująca przygoda, którą od czasu do czasu chcę przeżyć.

A co według Ciebie w byciu aktorem jest najprzyjemniejsze?

Najprzyjemniejsza jest zmienność. Nie lubię jak wszystko jest takie uporządkowane. Dobrze jest gdy dzień nie jest podobny do dnia poprzedniego. Tak, zmienność i ciekawi ludzi, których poznaję.

Co jest w takim razie najtrudniejsze?

Hmm..najtrudniejsze? Wcielenie się w postać. Poszukiwanie idealnego rozwiązania jak odegrać dana rolę. To jest najtrudniejsze, ale jednocześnie najpiękniejsze. Bo kiedy juz znajdę to jestem przeszczęśliwy. Ja to nazywam taką moją „depresją”, gdy poszukuję idealnego rozwiązania. Na początku wydaje mi się, ze nic nie wiem, nic nie umiem, nie zagram i powinienem zmienić zawód. I to się powtarza od czternastu lat (śmiech)

Przy każdym spektaklu?

Prawie przy każdym spektaklu. Zauważyłem nawet takie zjawisko, że jak nie mam tej mojej „depresji” , to znaczy, że ta praca nie była nic warta, bo nic mnie nie kosztowała. Najbardziej lubię wyzwania, gdy nad rolą muszę się totalnie skoncentrować, gdy muszę się w nią zaangażować cały, gdy postać jest skomplikowana sama w sobie. Wtedy jest tak, że nie myślę o niczym innym tylko o tej danej postaci.

Jaki spektakl był dla Ciebie największym wyzwaniem?

W teatrze Bagatela były takie trzy role. Na pewno najnowszy „V.I.P” był dla mnie ogromnym wyzwaniem. Zresztą wiele osób po zapoznaniu się z tekstem wątpiło czy w ogóle sobie poradzę z tą rolą. Na pewno „Sprzedawcy gumek” to była dla mnie piękna i odkrywcza praca. Kultowy „Testosteron” też był dużym wyzwaniem. To było moje pierwsze zadanie kiedy nie grałem miłego, sympatycznego chłopca jak dotychczas.

 Wróćmy do początku. Dlaczego wybrałeś szkołę teatralną?

Wybór był naturalny. Dzieciństwa teatr mnie otaczał. Najpierw w szkole podstawowej byłem w zespole dziecięcym, potem w czasie liceum należałem do zespołu teatralnego. Zresztą kończyłem liceum artystyczno – teatralne. Więc wybór wydawał się oczywisty. Choć nie powiem, próbowałem z tego zawodu zrezygnować. Przez pół roku byłem na filozofii, ale jednak przekonanie, że moją właściwą drogą jest aktorstwo, w końcu zwyciężyło.

Czyli pytanie gdybyś nie był aktorem, to kim nie ma sensu?

Ma sens ( śmiech). Zawsze jak jestem zmęczony pracą to myślę sobie, że chciałbym pracować w księgarni. Lubię otaczać się książkami, czytać je. To moja druga pasja w życiu.

Jest jakaś rola, którą chciałbyś zagrać? Postać, w którą chciałbyś się wcielić?

Nie mam takiej wymarzonej roli. Marzę o takich rolach, które będą odkrywały coś nowego we mnie. Które zawsze będą jakimś wyzwaniem.

A lepiej się czujesz się w spektaklach komediowych czy bardziej dramatycznych. Na koncie masz udział w sztuce Szekspira „Makbet”, prawda?

Tak. W prawdzie w „Makbecie” grałem bardzo małą rolę, ale to była bardzo ciekawa praca bo wtedy właśnie poznałem zespół. Byłem wtedy jeszcze w szkole teatralnej więc ogromnie cieszę z tego „Makbeta”.

Najciekawsze są takie, które łączą komediowość i dramatyzm. Kiedy wywołują skrajne emocje, najpierw się śmiejemy z tej postaci, za chwilę jej nie lubimy, po czym nagle jej współczujemy. Bardzo lubię takie postaci, które nie są tylko jednowymiarowe. I takie też lubię spektakle gdzie dramat wchodzi przez śmiech, gdzie publiczność ma takie chwile, że nagle reaguje trochę absurdalnie. Tak jak w życiu.

Czego się życzy aktorowi?

Przede wszystkim, żeby mógł się rozwijać, nie stał w miejscu. Bo to śmierć dla aktora. Na tym mi najbardziej zależy. Mam w sobie coś takiego z dziecka, że chce wszystko poznać, dotknąć, z kimś się spotkać. Mieć cały czas radość z poznawania. Tego dziecka nie chciałbym w sobie nigdy stracić. Nie chciałbym tak dorosnąć i powiedzieć sobie: „ już wszystko wiem, wszystko umiem i już niczego nie potrzebuje.”

W takim razie tego Ci właśnie życzę!

Bardzo dziękuję.

Rozmawiała Katarzyna Małodobry

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ