„Co za wstyd. Narzeczony wciąż mieszka z mamą! Jest kilka powodów, dla których wciąż z nim jestem”
Przejaw troski o rodziców czy raczej syndrom maminsynka?

Mój narzeczony to maminsynek? / fot. Canva
– Może nigdy nie wyprowadzę się od rodziców – mówi szczerze Sławek. Mieszkanie z mamą i tatą to plaga polskich singli. Przejaw troski o rodziców czy raczej syndrom maminsynka? Poznaj ich historię!
Może nigdy nie wyprowadzę się od rodziców
– mówi szczerze Sławek. – Z nową partnerką jesteśmy razem zaledwie od roku. Minie pewnie parę lat, nim się zaangażuję. Wcześniej nie widzę sensu wiązania się z kimś tak na poważnie i na zawsze
Według danych statystycznych Eurostatu prawie połowa mężczyzn i ponad 1/3 kobiet w wieku 25-34 lata wciąż mieszka z rodzicami i podobno liczba ta wciąż rośnie. Obok takich krajów jak Chorwacja czy Bułgaria w statystykach przoduje także Polska.
Przeczytaj także:
Czy są to single, którzy nie potrafią sobie nikogo znaleźć, więc czekają na lepsze czasy – bo tak jest wygodniej, bezpieczniej? Niekoniecznie. Wśród nich jest wiele osób, które – mimo życia w wieloletnich już związkach – wciąż nie podejmują decyzji o tym, by wyprowadzić się wreszcie od rodziców.
O co więc chodzi? Czy są po prostu ostrożne? Czy może nie mają odpowiednich warunków i środków finansowych, by ustatkować się we dwoje? A może te – z pozoru wyglądające jak stare, dobre małżeństwa – pary tak naprawdę wciąż nie potrafią dorosnąć i podejmować dojrzałych decyzji?
Razem, ale oddzielnie
Iwona zbliża się do trzydziestki, jej partner Bartek – jest już grubo po trzydziestce. Oboje są jedynakami, od zawsze mieszkającymi z rodzicami. Pracują, on – od lat w tej samej firmie, na stabilnym stanowisku, ona – właśnie rozkręca własny biznes. Poznali się w sieci i od początku przypadli sobie do gustu. Parą są od sześciu lat, na pierwszy rzut oka bardzo przeciętną.
Gdyby nie brak obrączek na ich palcach, mogłoby się wydawać, że to dobrze dogadujące się małżeństwo z całkiem pokaźnym stażem. Mieszkają osobno, więc pytam Iwonę, jak wygląda ich życie – tak na co dzień.
Raz w tygodniu wspólne zakupy, podczas których ustalają, jak spędzą najbliższy weekend. Umawiają się, czy zamówią pizzę, czy ugotują coś wspólnie i poleniuchują, czy może skoczą ze swoim wspólnym psem (na razie mieszkającym z Iwoną) gdzieś nad wodę. Od poniedziałku do piątku tradycyjna wymiana zdań, oczywiście w sieci, bo na wieczorne spotkania brakuje już sił i czasu. Raz w roku wspólne wakacje…
Dlaczego tak bliska sobie para żyje jakby razem, a jednak wciąż oddzielnie? Tym bardziej, że – jak twierdzi Iwona – obojgu od jakiegoś czasu to przeszkadza. I coraz częściej zdarza im z tego powodu pokłócić.
Chyba każde z nas myśli, że drugiemu mniej na tym zależy, że mniej się stara, by coś zmienić
– mówi. – Wychodzą z tego niepotrzebne kłótnie, bo gdy o tym rozmawiamy, okazuje się, że tak samo nam zależy, tylko inaczej to okazujemy. Ale jemu trudniej podjąć decyzję. Kilka lat temu był w długim – wydawałoby się – poważnym związku. Został bardzo zraniony i boi się, jest ostrożny. A po drugie – jest bardzo sentymentalny do miejsca, w którym mieszka, przywiązuje się do rzeczy i chyba musiał dojrzeć do myśli, że może coś zmienić. Choć ja jestem podobna, to chyba praktyczniej o tym myślę i chcę działać.
Iwona zapewnia mnie, że chce zmian i stara się o tym głośno mówić – partnerowi, rodzicom. Denerwują ją spotkania ze znajomymi – szczególnie tymi spotkanymi przypadkowo, którzy dawno temu założyli rodziny i wypytują, co u niej nowego. Stara się wtedy szybko urwać temat, a w jej głowie krąży tylko jedna myśl: jaki wstyd!
Równocześnie przyznaje, że być może, gdyby miała większe wsparcie, np. ze strony rodziców, łatwiej byłoby jej poczynić bardziej konkretne kroki.

– Może nigdy nie wyprowadzę się od rodziców – mówi szczerze Sławek. Mieszkanie z mamą i tatą to plaga polskich singli. Przejaw troski o rodziców czy raczej syndrom maminsynka, fot. Kristin Smith
Rodzice nie ukrywają, że w sumie to najwyższa pora, żeby ich dziecko założyło własne gniazdko i zapewniają, że chętnie by mi w tym pomogli
– mówi. – Ale potem szybko dodają, że w ogóle im nie przeszkadza moja obecność w domu i że będzie im bardzo smutno, jak się wyprowadzę, bo jestem ich jedynym dzieckiem. A mama mojego partnera twierdzi, że to on ma być szczęśliwy i zrobi, jak będzie chciał. Nikt nas więc szczególnie nie zachęca…
W pułapce „własnej” przestrzeni
Sławek ma prawie 35 lat. Też jest jedynakiem. Mieszka z rodzicami w dużym domu. Całe piętro należy do niego. Nigdy nie czuł potrzeby usamodzielniania się, bo uważa, że ma wystarczająco dużo przestrzeni. Z rodzicami nie wchodzi sobie w drogę.
Jego była narzeczona uważała jednak inaczej, choć na początku ich związku wydawało się, że oboje mają do sprawy mieszkania w domu rodzinnym podobne podejście. Jednak z każdym rokiem Ania coraz częściej poruszała sprawę jego wyprowadzki i pójścia na swoje. Gdy się w końcu oświadczył, wyprowadzka stała się dla niej numerem jeden, czego Sławek nie mógł zrozumieć.
– Próbowałem jej tłumaczyć, że przecież miejsca starczy dla nas wszystkich, poza tym finansowo to było idealne rozwiązanie – zapewnia mnie Sławek.
– Po co mi kredyty albo płacenie obcym ludziom za wynajem? Problem w tym, że ona nie dogadywała się z moimi rodzicami, więc upierała się przy swoim. Była pewna, że damy sobie radę finansowo, skoro inni nasi znajomi dawali. Być może, ale po co ryzykować, włożyć w wyprowadzkę pracę, czas, pieniądze, żeby się potem okazało, że jest tylko gorzej?
Sławek chwali się, że ma dobrą pracę, nieźle zarabia. Wie, że gdyby musiał, usamodzielniłby się. Ale nie musi… Więc trzyma się swoich przekonań.
Kogo stać na samodzielność?
Po siedmiu latach narzeczona Sławka w końcu odeszła, co – jak wyznaje nieco skonsternowany – przyjął nawet z pewną ulgą. Od roku jest w nowym związku, który – póki co – nie wymaga od niego żadnych zmian, których domagała się poprzednia partnerka. Pytam więc, czy i tym razem zamierza czekać tak długo, aż dziewczyna się zniecierpliwi, czy nauczony doświadczeniem – wybierze dobro związku?
– Na tę chwilę jeszcze tego nie wiem, może nigdy nie wyprowadzę się od rodziców – odpowiada szczerze. – Z nową partnerką jesteśmy razem zaledwie od roku. Minie pewnie parę lat, nim się zaangażuję. Wcześniej nie widzę sensu wiązania się z kimś tak na poważnie i na zawsze. Przecież jest naprawdę dobrze. Po co to zmieniać?
Iwona, podobnie jak Sławek, przyznaje, że jest ze swoim chłopakiem w całkiem niezłej sytuacji – czeka na nich mieszkanie po babci, które do tej pory wynajmowali studentom. Nie chcą się jednak do niego wprowadzać. Wolą je sprzedać i kupić coś wspólnie w innym miejscu. Oboje uważają więc, że na tę chwilę nie stać ich na samodzielność.
– Marzy nam się mieszkanko w jakiejś zielonej i ładnej okolicy Warszawy, np. na warszawskim Ursynowie albo na Ochocie – mówi.
– Widzieliśmy nawet kilka fajnych ogłoszeń, spotkaliśmy się z agentem, żeby zapytać o jakiś kredyt. Ale nas nie stać, bo za mało zarabiamy. W sumie moglibyśmy już dawno wynajmować, ale tam, gdzie byśmy chcieli, jest za drogo. Lepiej więc odczekać swoje i kupić własne.

Skoro największym problemem nie są finanse, to o co tak naprawdę chodzi? O wygodę, przyzwyczajenie, komfort wynikający z braku konieczności pamiętania o rachunkach czy zakupach, fot. sxc.hu
Dlaczego samodzielni trzydziestolatkowie nie chcą podjąć decyzji o tym, by spróbować zamieszkać razem? Skoro największym problemem nie są finanse, to o co tak naprawdę chodzi? O wygodę, przyzwyczajenie, komfort wynikający z braku konieczności pamiętania o rachunkach czy zakupach? A może fakt, że wszyscy nasi bohaterowie są jedynakami, którym – nieco generalizując – trudniej podejmuje się samodzielne decyzje?
Jak przekonuje psycholog Maria Rotkiel z Poradni Poznawczo-Behawioralnej wszystkie te czynniki mogą mieć na to wpływ. Zatrzymuje się jednak przy czynniku, jakim jest fakt bycia jedynakiem.
– Taki jedynak może dużo swobodniej dysponować czasem wolnym, bywa, że w domu nie ma wcale obowiązków – bo przecież to dziecko – uważa psycholog. – Jeśli ma ochotę na spotkanie z partnerem, spotyka się. Jeśli nie, zostaje w domu. Kłótnie z rodzicami to „normalność” – nie każą się spakować i wyprowadzać. Zatem jest to duży komfort, bez konieczności zmian czy starań. Dla rodziców jedynaka staje się on centrum życia rodzinnego. Jego wyprowadzka jest na ogół dużym stresem.
Matki często trzymają przy sobie synów, ich partnerki przedstawiają w nienajlepszym świetle, odraczają czas małżeństwa mówiąc „masz jeszcze na to czas”. I synom często trudno się oprzeć takiej „opiekuńczości”.
Wyjście ewakuacyjne
Partnerzy, żyjący oddzielnie, zauważają jeszcze inne dobre strony życia oddzielnie. – Nie zna wszystkich moich wad – śmieje się Iwona. – Potem i tak to wszystko wyjdzie przy wspólnym mieszkaniu. Albo to, że zdarza mi się powiedzieć wprost, co myślę o jego podejściu do pewnych spraw. Już teraz nie zawsze kończy się to dobrze, więc potem może być jeszcze gorzej.
Przeczytaj koniecznie:
Ten temat jest jednym z częstszych powodów konfliktów w związkach. Dowiedz się, jak go uniknąć
Maria Rotkiel uważa, że to częsta obawa, która powoduje przeciąganie decyzji o wspólnym zamieszkaniu. Partnerzy czują strach przed tym, że ich dobre dotąd relacje ulegną pogorszeniu, a wyjątkowy związek zwyczajnie im spowszednieje. Para zacznie się poznawać z innej strony niż dotychczas. Do tego dołączą takie sprawy jak wspólne wydatki czy urządzanie wspólnego mieszkania – i konflikt gotowy. A może nawet rozstanie?
Gdy para żyje oddzielnie, ma świadomość istnienia drogi ewakuacyjnej. W obliczu konfliktu lub problemu zawsze może się wycofać. Pozwolić sobie przez kilka dni od siebie odpocząć, przeczekać złe emocje. Potem znów można się jakoś dogadać. Nie wiadomo, czy będąc wciąż razem, da radę rozwiązać problemy tu i teraz. Zwyczajnie nie chce ryzykować…
Psychologowie zwracają uwagę na jeszcze jeden problem. – Czy przyzwyczajenia, które udało im się do tej pory maskować, a które wynieśliśmy z domu, nie staną się punktem zapalnym – mówi Rotkiel. – I czy partner będzie w stanie je zaakceptować? Trzeba pamiętać, że to już nie jest spotykanie się jedynie raz na jakiś czas, a przebywanie ze sobą zarówno – kiedy wygląda się „po domowemu” jak i wtedy – kiedy jesteśmy w najlepszym stroju. W zależności od stopnia wrażliwości na doznania estetyczne, może to być kolejny powód do obaw.
Zbyt zwyczajne, by się starać
Jestem ciekawa, jak Iwona wyobraża sobie wspólne mieszkanie ze swoim partnerem.
– Widzę codzienne sytuacje, gdzie każde z nas jest zabiegane i gdy w końcu przyjemnie jest nam przyjść do domu, gdzie czeka ta druga osoba – mówi z rozmarzeniem. – Możemy się sobie wygadać, tak w cztery oczy, opowiedzieć sobie, jak minął dzień, co nas wkurzyło lub zabawnego spotkało. Fajnie byłoby zjeść wspólnie przyrządzony obiad. Czasem po prostu razem pomilczeć.
To niespecjalnie wygórowane oczekiwania, z którymi Sławek z kolei zupełnie nie zgadza. Wręcz chce uniknąć takiego zwyczajnego życia.
Moja eks powiedziała na odchodne, że ciągle zachowuję się jak gówniarz i nic nie wiem o życiu
– mówi. – A ja myślę, że może jestem jeszcze po prostu za młody, żeby musieć to wiedzieć. I chyba dobrze na tym wychodzę – mam posprzątane, wyprane, ugotowane – kiedy zapraszam do siebie swoją dziewczynę, wiem, że zjemy smaczny obiad i nikt nie będzie miał do nikogo pretensji, że coś nie jest zrobione. Albo że przysłowiowe skarpetki porozrzucałem w łazience.
Maria Rotkiel uważa, że takie podejście wynika stąd, że omawianie sprzątania łazienki czy chrapanie podczas snu kłóci się z wizją romantycznego związku tych osób. – Poza tym, randkując, łatwiej jest samodzielnie podejmować decyzje. Mieszkając razem, prawie każda decyzja będzie wpływać na drugą osobę i stąd nie można ich podejmować już tak spontanicznie jak poprzednio – mówi.
Zmuszę go do zmian
Iwona od trzech lat robi wszystko, by przekonać partnera do podjęcia ryzyka. Jest pewna, że jej jasne deklaracje i przekonywanie, że dadzą sobie radę – spowoduje, że jej partner w końcu się przełamie.
Była narzeczona Sławka namawiała go do wyprowadzki przez ponad rok, bez rezultatów. Gdy zagroziła odejściem – nie zatrzymywał jej.
– Jestem zdania, że nikogo nie należy do niczego zmuszać na siłę, szczególnie do podejmowania tak poważnych decyzji, które wiążą się z ogromną odpowiedzialnością
– mówi Rotkiel. – Do takiej decyzji należy być przekonanym, choćby z tego względu, że jej skutki mogą być odczuwalne przez całe życie.
– Czasem – zwykle w złości – myślę sobie, że najlepiej by było, gdybyśmy przestali tak skrupulatnie analizować sytuację i pójść na żywioł – mówi Iwona. – Wiele moich znajomych z konieczności, np. ciąży, musiało się ustatkować w mig, a dziś nie narzekają i mają szczęśliwe rodziny.
Może też cię zainteresuje:
Zabójcy seksu
Rzut na głęboką wodę
Po ostatnich słowach Iwony przypominam sobie, gdy dekadę temu moja przyjaciółka po pierwszy w życiu opuszczała rodzinne miasto. Po maturze postanowiła podszlifować język i wyjechać na rok za granicę. Miała wtedy mnóstwo obaw – zresztą zupełnie naturalnych dla 18-letniej dziewczyny po raz pierwszy rozstającej się z rodzicami, przyjaciółmi i chłopakiem.
Zastanawiała się, czy sobie poradzi, czy zaakceptuje ją obce kulturowo środowisko, czy nie będzie się czuła samotna? Początki w nowym miejscu rzeczywiście były dla niej szokiem. Była pewna, że nie wytrzyma dłużej niż kilka dni i że zupełnie nie pasuje do nowego miejsca. Kilka dni przeciągnęło się jednak do 12 miesięcy, a to, czego jej najbardziej wtedy brakowało, to jej chłopak, z którym dzieliło ją półtora tysiąca kilometrów.
Po jej powrocie wszyscy pytali: czy naprawdę było tak źle? Odpowiadała wtedy, że było – do momentu, kiedy przestała tylko tęsknić do tego, co zostawiła daleko za sobą, a skupiła się na tym co tu i teraz.
Po kilku tygodniach wyprowadziła się i zamieszkała w malutkim mieszkanku wynajmowanym przez kilku innych studentów. Miała dorywczą pracę i żadnego jasnego pomysłu na to, co będzie robić w życiu. Miała 20 lat, znajomi dziwili się, po co jej niepotrzebne ryzyko. Ale ona mówiła, że skoro poradziła sobie za granicą, dlaczego teraz ma być inaczej?
Dziś ma 30 lat, pracę, którą uwielbia i męża, którego przed laty namówiła, by spróbował pomieszkać z nią… na próbę, w malutkim wynajmowanym przez nią mieszkanku. Uważa, że szybkie usamodzielnienie się było najlepszą decyzją w jej życiu, bo być może dziś nie miałaby już takiej odwagi jak kiedyś.
A ja zastanawiam się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy, dziesięć lat temu, dotrzymała słowa i po tych kilku dniach wróciła do kraju…
Masz partnera, ale wciąż żyjecie oddzielnie? Co w tej sytuacji radzi psycholog Maria Rotkiel?
Przede wszystkim warto z partnerem spokojnie porozmawiać o tym, co go trzyma w domu rodziców i jak widzi wspólne mieszkanie. Zapamiętajmy:
– Nie starajmy się krytykować jego opinii czy przyzwyczajeń, ale właśnie postarać się spojrzeć na to jego oczami: czy trudno jest mu się rozstać z wygodą życia u mamy, czy są jakieś kłopoty w domu, które jego obecność uspokaja, czy boi się pogorszenia relacji z rodzicami?
– Także pytając o wyobrażenie wspólnego mieszkania, postarajmy się zrozumieć, jakie on widzi zalety, a jakie problemy się z tym wiążą. Ważne jest, żeby na siłę nie zapewniać, że wszystko się ułoży, ale wspólnie rozmawiać jak te wyobrażone trudności można rozwiązać.
– Ważne jest, żeby partner widział wspólne zamieszkanie razem jako pełniejsze niż życie z rodzicami, jednocześnie nie rezygnując całkowicie z komfortu, jakie dawało takie życie.
– Staraj się o kompromis i wypracowanie wspólnych przyjemności i obowiązków, a nie dostosowanie się do twoich wyobrażeń. Chodzi też o to, by partner sam podjął taką decyzję, bez naszych nacisków czy próśb, ponieważ czasami w konfliktach usłyszymy, że przecież to my chcieliśmy takiego życia, a jemu było dobrze w domu. Zatem spróbujmy rozmawiać – bez wywierania presji.
Przeczytaj teraz:
Jak wychować syna na feministę?
Sylwia Stodulska-Jurczyk
Artykuł pochodzi z serwisu Sympatia.pl