Małgorzata Majewska: Ucieczka przed głową
"Biegamy, bo jesteśmy w potrzebie. Bo albo chcemy coś schwytać, albo musimy przed czymś uciec".
Oswoiła alergię pokarmową córki dietą, a swoje demony ujarzmiła bieganiem. Te dwie pasje, gotowanie i bieganie, połączyła w książce Przepis na bieganie. Nam Małgorzata Majewska opowiada przed czym ucieka, co robi o czwartej rano i jak dogaduje się ze swoim ciałem
Aneta Pondo: Napisałaś w Przepisie na bieganie: „Biegamy, bo jesteśmy w potrzebie. Bo albo chcemy coś schwytać, albo musimy przed czymś uciec”. Co ty gonisz i przed czym uciekasz?
Małgorzata Majewska: Uciekam przed głową, bo ona często jest wrogiem człowieka. Zawodowo zajmuję się nauką i mam tendencję do racjonalizowania, co nie ułatwia życia. Myślenie nas wręcz zabija, dostarcza ciągłej niewiary w to, kim jesteśmy i jaka jest nasza wartość. Gdy biegam, uciekam przed głową, który stale podpowiada, że tego się nie da, tamtego nie zrobię, a to jest głupie. Ostatnie trzy lata w moim życiu były przełomowe, przesunęłam granice mojego komfortu, przebiegałam siedem maratonów, napisałam dwie książki i zrobiłam bardzo dużo nowych rzeczy tylko dlatego, że przestałam słuchać głowy. Bo gdybym jej słuchała, to bym się po prostu nie odważyła. A za czym gonię? Za odwagą właśnie. Kiedy wydaje mi się, że kolejny pomysł jest bez sensu, że nie dam rady, że się do tego nie nadaję, nie jestem wystarczająco dobra, idę pobiegać. Z każdym kilometrem wyłania się plan działania. I realizuję go. Teraz piszę kolejną książkę.
Pamiętasz swój pierwszy trening?
Małgorzata Majewska: Pewnego dnia poczułam, że oszaleję. Skumulowały się problemy prywatne i zawodowe. Wstałam rano, założyłam buty i wyszłam z domu. Bez żadnego Endomondo, bez planu. Po prostu zrobiłam marszobieg. Potem zaczęłam to regularnie powtarzać i nagle zobaczyłam, że to zmienia moją perspektywę, że nabieram ogromnego dystansu do wielu rzeczy. Ważna rzecz, którą dało mi bieganie: oderwałam się od myślenia, że jest tak i tak, teraz ciągle łapię się na tym, że nie wiem, jak jest, potrafię podać cztery, pięć interpretacji tej samej sytuacji.
Ile czasu minęło od tego marszobiegu do pierwszego maratonu?
Małgorzata Majewska: Rok. Była to decyzja spontaniczna, nie przygotowywałam się jakoś celowo i miałam bardzo dużą zgodę na to, że nie przebiegnę tego pierwszego maratonu. W pewnym momencie na trasie zaczęłam rozmawiać… ze swoimi butami. Teraz wiem, że to była hiperwentylacja, ale wtedy mówiłam, że je kocham, że im dziękuję, że są cudowne. Pomyślałam: jest źle, a zaraz potem uświadomiłam sobie, że zostało mi tylko pięć kilometrów. Nie zapomnę do końca życia tego momentu – przebiegasz metę i wiesz, że cokolwiek się stanie, już ci nikt tego nie zabierze, jest twoje. Można mnie lubić lub nie lubić, można się śmiać z moich czasów albo i nie, ale tego nikt mi nie zabierze.
Co najbardziej lubisz w maratonach?
Małgorzata Majewska: Nie zapomnę pierwszego krakowskiego maratonu. Minęła mnie osoba na wózku inwalidzkim, a mnie popłynęły łzy. To był moment przełomowy, kiedy zrozumiałam, na czym polega ludzka solidarność. Tego typu emocje poczułam pierwszy raz, kiedy w Stanach zobaczyłam mężczyznę bez nóg, który jedzie na nartach. To mną wstrząsnęło. Pomyślałam: ja jestem na nartach i po prostu jadę, a ile musiał zrobić ten facet, żeby wsiąść na narty – on nie miał obu nóg, tylko kikuty. Potem, jak zobaczyłam niepełnosprawnych na krakowskim maratonie – ich jest dużo – zrozumiałam, że każdy z nas ma swoją drogę, swoje problemy, i poczułam ogromny szacunek do każdego człowieka.
Dzięki bieganiu zaczęłam, mówiąc słowami Mariusza Szczygła, „wypuszczać powietrze z wielkich słów”. Pewne rzeczy, w których widziałam wcześniej straszny patos, teraz są normalne. Zobacz, co ci daje sport – kiedy razem biegniemy w maratonie, nie jesteś moją rywalką. Jedynym rywalem, jakiego mamy, jest własne ciało – dlatego że dla osoby nie biegającej zawodowo przebiec 42 kilometry to jest wyczyn. Obojętne w jakim czasie. Najbardziej lubię w maratonach to, co się dzieje przed. Kiedy przyjeżdżam dzień wcześniej, kiedy jest odbieranie pakietów, kiedy poznaję innych ludzi, kiedy śpimy na sali gimnastycznej. Nigdy nie wynajęłam pokoju w hotelu, zawsze korzystam z noclegów wspólnych, bo atmosfera jest niesamowita. W innej sytuacji ludzie by imprezowali, tutaj grzecznie idą spać, dlatego że sport ich nauczył, jak się troszczyć o siebie. Wiedzą, że jak się nie wyśpią, to nie pobiegną.
Gdyby nie maraton na horyzoncie, miałabyś motywację, żeby wyjść z domu?
Małgorzata Majewska: Tak, dla mnie bieganie jest fizjologiczną potrzebą. Teraz nie biegałam przez dwa dni, bo miałam mnóstwo spotkań związanych z promocją książki, i dzisiaj nie wytrzymam. Choćby nie wiem co się działo, idę wieczorem pobiegać, bo czuję, że mój organizm się usztywnia, że potrzebuje pobyć ze sobą.
To rodzaj używki?
Małgorzata Majewska: Nie mogę żyć bez sportu, nie wyobrażam sobie tego. Cały życie uprawiam jakiś sport, grałam w siatkówkę, tańczyłam, w zimie zawsze narty. No więc jeśli jestem od niego uzależniona, to lepiej, że od niego, a nie od marihuany. Ja bym jednak nie nazywała tego uzależnieniem, tylko nawykiem. To tak jak z myciem zębów, wstajesz rano i nie zastanawiasz się nad tym, tylko myjesz. Nie zastanawiam się, czuję teraz w ciele, że jest spięte, zmęczone i potrzebuje porządnego, dwugodzinnego wybiegania.
Nie jesteś wyczynową sportsmenką, czyli nie zarabiasz na życie tym, że biegasz. Opowiedz, kim jesteś, gdy nie biegasz?
Małgorzata Majewska: Jestem matką jedenastoletniej Helenki. Pracuję na Uniwersytecie Jagiellońskim, wykładam komunikację. Żyję oprócz tego z pisania artykułów do gazet, materiałów szkoleniowych, książek. Prowadzę szkolenia. Moja praca to, jak widać, dwa obszary – uczenie innych i pisanie.
Jak w ten grafik zajęć na uczelni, szkoleń i innych wstawić bieganie?
Małgorzata Majewska: Nie da się! Dlatego mówię: wyłącz głowę i po prostu biegaj. Bo na rozum nie da się tego zrobić.
O której wstajesz?
Małgorzata Majewska: O czwartej. Mam taki rytm, że codziennie między czwartą a szóstą piszę. Mój przyjaciel Bartłomiej Dobraczyński powiedział, że jeśli chcę dobrze pisać, muszę znaleźć stałą porę pisania. Czwarta rano to jedyna pora, kiedy mogę to robić, bo wtedy każdy normalny człowiek śpi. W ciągu dnia są ważniejsze sprawy.
I co piszesz o tej czwartej rano?
Małgorzata Majewska: Powieść. Chcę napisać powieść i właściwie mam ją gotową, rozpisaną w głowie od ośmiu lat, skonsultowaną przez fachowców. Ostatnio na warsztatach prozatorskich w wydawnictwie Czarne usłyszałam: pomysł jest super, pisz. Ponieważ jednak mam ciągle w sobie blokadę, wyznaczyłam sztywne godziny tylko na pisanie prozy. One są mi potrzebne, żeby moja głowa nie kombinowała, że nie potrafię, tylko siadam i piszę, tak jak siadam i biegam, siadam i gotuję.
A jak już coś napiszesz, idziesz pobiegać?
Małgorzata Majewska: Nie, jak już napiszę, to zbieram się do odwiezienia córki do szkoły i siebie do pracy. Biegam, kiedy mogę. Zawsze mam ze sobą buty do biegania. I kiedy pojawia się jakakolwiek okazja, to z niej korzystam.
Zaskoczyłaś mnie. Byłam przekonana, że masz rozpisany grafik z dokładnymi datami i godzinami treningów.
Małgorzata Majewska: Przy moim trybie pracy i sytuacji rodzinnej nie dałabym rady. Życie weryfikuje założenia, i o tym też piszę w książce – nie dajmy się zwariować. Regularne mam pisanie i jedzenie. Zdarza się, że kończę zajęcia na uczelni i idę na trening albo pobiegać do Lasku Wolskiego. Wszystko jest tak pomyślane, żeby się dało i żeby były trzy, cztery treningi tygodniowo.
To wymaga sporo logistyki, także chyba w doborze ubrań.
Małgorzata Majewska: Logistyka ubierania się jest dość skomplikowana, bo praca na uczelni i spotkania zawodowe wymagają ubioru formalnego, a prywatnie wolę mniej oficjalny strój. Do tego ćwiczę. Dlatego w samochodzie zawsze mam mniej formalny strój i torbę do ćwiczeń. To mój nawyk. Nie pamiętam, żebym jej nie miała. I tam jest komplet – wersja do biegania w terenie i wersja na fitness, czyli dodatkowo ręcznik, rzeczy do kąpania. Mam to przemyślane, łącznie z bielizną, inną na zajęcia sportowe, inną do normalnego użytkowania. Jak kończę zajęcia na uczelni, zmieniam eleganckie ubranie na dżinsy. Odkąd biegam, używam wyłącznie tuszów wodoodpornych, żeby się nie rozmazywały, bo nie zawsze mam czas, żeby zrobić nowy makijaż. A jak kupuję nowe rzeczy, to najchętniej takie, które nawet jak się trochę pomną, nie wyglądają bardzo nieestetycznie.
Gotować zaczęłaś, żeby lepiej biegać?
Małgorzata Majewska: Nie, gotowanie było pierwsze. Zaczęło się dziewięć lat temu od alergii mojej córki. Dużo wtedy czytałam, żeby zrozumieć, jak jedzenie działa na organizm. I w pewnym momencie to złapałam. Jestem przeciw skrupulatnemu liczeniu kalorii, nie gotuję z przepisów, ale bardzo dużo czytam i oglądam na temat natury produktów. Mogę godzinami rozmawiać o ich strukturze, o tym, że papryka dłużej się dusi niż bakłażan, w związku z tym najpierw daję paprykę. To są pewne nawyki. Nie mam żadnego problemu z eksperymentowaniem w kuchni, dlatego jestem w stanie połączyć rzeczy, o których normalny człowiek by nie pomyślał. W moim rodzinnym domu się nie gotowało, więc uświadomienie sobie, że potrafię, było dużym odkryciem. Wiele lat temu opiekunka mojej córki zapytała, czy nie została zupa z wczoraj. Byłam zdziwiona, że komuś może smakować moja zupa. Później sąsiadka zapytała, czy bym jej nie ugotowała na komunię. Jak ktoś chce, żebym dla niego gotowała, to też o czymś świadczy. Dużo było takich momentów związanych z jedzeniem i konkretnymi osobami, gdy ktoś dzwonił do mnie i mówił: „Cały dzień myślę o twojej kawie”. Ale przede wszystkim smakowało to córce. Odstawiliśmy wszystko, co jej szkodziło, czyli nabiał i gluten, a wtedy, dziewięć lat temu, zdobycie produktów bezglutenowych to był wyczyn. Kiedy Helenka wręcz opychała się moim jedzeniem, pomyślałam: „wow, dziecko nie kłamie”.
Często wspominasz o Helence. Jak ona się odnajduje w twoim biegającym świecie?
Małgorzata Majewska: Zaczyna biegać! Sport jest dla niej oczywistością. Helenka jest w wieku, kiedy dziewczynki zastanawiają się nad swoim wyglądem. Ucieszyło mnie, że dla niej jest oczywiste, że jak się ma nadwagę, to trzeba mniej jeść i więcej się ruszać.
Opisałaś w książce, jak potrafi cię sprowadzić na ziemię pytaniami typu: „Mamo, a ty lubisz swoje ciało?”, i dalej: „Taaak? To stań przed lustrem i powiedz sobie: jestem fajna”. Często to robi?
Małgorzata Majewska: Ale dzieci w ogóle tak mają! Jak przestaniemy je pouczać i zaczniemy z nimi być, to one dosyć szybko weryfikują różne rzeczy. Takich sytuacji jest na co dzień mnóstwo. Kiedyś się zdenerwowałam i krzyknęłam. Mamy zasadę w domu, że jak jedna strona z jakiegoś powodu nie wytrzymuje i podniesie głos, to druga z nią nie dyskutuje, tylko ją przytula. W ogóle nie rozmawiamy, tylko czekamy, aż tamta osoba się uspokoi. Ja mało krzyczę, ale to była sytuacja, w której nie wytrzymałam. Wtedy moja córka podeszła do mnie i powiedziała: „Mamo, z jaką emocją sobie nie radzisz, że musisz krzyczeć?”. Rozwaliło mnie to zupełnie. Zrobiło mi się głupio, przeprosiłam ją. Bo prawda jest taka, że poczułam się bezsilna, a krzyk jest tego najlepszym przejawem. Tylko wiesz, żeby tak z dzieckiem rozmawiać, trzeba nie mieć w sobie lęku, że ono to później wykorzysta, bo dajemy mu dostęp do swojej słabości. To jest to, o czym mówi Brené Brown, która jest ostatnio moim objawieniem – że im bardziej pokazuję ci moją słabość, tym bliżej jesteś ze mną, ale też tym bardziej odsłaniam się przed tobą. Tylko że z drugiej strony to jest jedyny sens bliskości.
Piszesz sporo o dogadywaniu się z ciałem, ale jak się ma do tego dogadywania się zapalenie płuc, które właśnie przeszłaś? Czego nie posłuchałaś?
Małgorzata Majewska: Nie posłuchałam, żeby więcej spać i więcej odpoczywać, czyli najnormalniej w świecie przepracowałam się. To z jednej strony bardzo miłe, że mam dużo ofert pracy i dużo zleceń, ale z drugiej nie doszacowuję swoich sił. Mnie się ciągle wydaje, że kolejny artykuł czy felieton napiszę w przerwie. Dzwonisz od mnie, „kiedy felieton?”. Ja mówię, że w pociągu napiszę. A w pociągu zasypiam i wszystko się sypie. Choroba nauczyła mnie, żeby w grafiku planować czas na pisanie.
Kardiolog Marek Tomala, z którym robiłaś wywiad po twoim zapaleniu płuc, na pytanie, czy z punktu widzenia kardiologa bieganie jest zdrowe, powiedział: „Zawsze powiem, że ruch jest dobry. Lepiej pobiegać, niż posiedzieć przed telewizorem. Pytanie brzmi, o jakim bieganiu mówimy. Czy pozostajemy w obszarze tak modnego teraz slow joggingu, czy mówimy o tych, którzy trenują codziennie, żyłując własny organizm, by osiągnąć zawodowe wyniki. Ten pierwszy – tak. Ten drugi – zdecydowanie nie. Badania pokazują, że maraton może być dla serca tak dużym obciążeniem, że powoduje mikrouszkodzenia podobne do tych, które mają pacjenci po zawale”. Czy ta wypowiedź zweryfikowała twój stosunek do maratonów?
Małgorzata Majewska: Nie, ta wypowiedź zweryfikowała jedynie stosunek do moich treningów. To znaczy dalej ćwiczę, ale z mniejszymi obciążeniami, już się tak nie żyłuję. Odpuściłam też pewne rzeczy, np. nie pobiegłam w Półmaratonie Marzanny. Tomala, jako kardiolog, jest przeciwnikiem startów w maratonie, ale mówi o sporcie, który jest absolutnie nie na naszą miarę. A ja mówię o tym, że maraton można zrobić w tempie, które nie będzie dla nas aż tak obciążające.
A w majowym maratonie wystartujesz?
Małgorzata Majewska: Oczywiście. Zawsze w nim biegnę, dlatego że to był mój pierwszy maraton. Poza tym mam do niego sentyment. Za pierwszym razem trasa, którą biegłam, była tak ułożona, że mijałam wszystkie najważniejsze punkty w moim życiu. Najpierw biegliśmy koło polonistyki, którą studiowałam, potem w Nowej Hucie koło mieszkania mojej promotorki Jolanty Antas, u której robiłam doktorat. Dużo było takich miejsc, ważnych dla mnie zawodowo i prywatnie, więc to była podróż sentymentalna. Jest też fajny, bo dużo znajomych startuje, również moich studentów. Zostało pięć tygodni, nie wiem, jak to zrobię, ale wystartuję.
A od lekarza dostałaś pozwolenie?
Małgorzata Majewska: Nie.