
Często czuję się samotna wśród ludzi / fot. kumoma lab / Unsplash
Samotność to stan wykluczenia. Jestem na dużej imprezie. Znam większość ludzi. Gadamy. Ale jakby jestem obok. Wracam do domu. Trochę bez znaczenia, gdzie byłam. Bo gdybym nie była, niczego by to nie zmieniło
Jestem samotny, gdy na siebie nie patrzę
Tego dnia najpierw wysyłam do bliskich mi osób to pytanie. Potem wrzucam je na swój publiczny profil na Facebooku. Proszę, by ludzie dokończyli zdanie „Jestem samotna/jestem samotny, gdy …”.
Piszą:
Jestem samotny, gdy na siebie nie patrzę. Kiedy nie biorę siebie pod uwagę w danej sytuacji i nie mam wglądu w to, co mnie akurat zajmuje.
Jestem samotna, gdy nie mam z kim podzielić się przeżyciami dnia. Podzielić się tym, co mnie poruszyło. Wystarczy, że ktoś będzie patrzył, a ja będę wiedziała, że słucha.

Felieton Małgorzaty Majewskiej „Samotność” / rys.: Maciej Dziadyk
Ja chyba nigdy nie jestem samotna, gdy jestem sama. Przynajmniej nie przypominam sobie takiego stanu. Szczególnie, gdy towarzyszą mi cisza i zwierzęta. Wtedy cała moja uwaga kieruje się do wewnątrz. Natomiast często czuję się samotna wśród ludzi. To charakterystyczny stan, gdy ludzie do mnie mówią, ale mnie nie słyszą. Patrzą, ale nie widzą. Jakby gadali z pewnym wyobrażeniem tego, kim jestem, a raczej – kim powinnam być. Gdy chcą mi doradzać. Bo jak ktoś bez proszenia radzi, to trochę jakby mówił „ja wiem lepiej od ciebie, co dla ciebie dobre”. Gdy umniejsza to, co czuję: „Nie powinnaś tak się czuć. Daj spokój. Kto by się przejmował takimi sprawami?”. „Nic nie rozumiesz. To tak nie działa, jak ci się wydaje. Czym ty się przejmujesz?”. Tylko że ja się dalej przejmuję, ale już nie czuję, że mogę się tym przejmowaniem z tym kimś podzielić.
Czuję się samotna, gdy rozmawiam z kimś w cztery oczy, a ten ktoś równocześnie odpisuje komuś innemu na telefonie.
Bo mam wrażenie, że jedną nogą jest w świecie ze mną, tym tu i teraz. A drugą, i tam skierowana jest duża część jego uwagi, jest w świecie z osobą, z którą pisze.
Można umrzeć z samotności
Samotna czuję się wtedy, gdy oglądam z kimś film albo czytam mu kawałek tekstu i natrafiam na ścianę. Nie spotykamy się we wspólnym tekście, obrazie czy dźwięku. Można umrzeć z samotności na stadionie wypełnionym po brzegi.
Bycie samemu jest związane z poczuciem odrębności. To stan oczywisty dla każdego dorosłego człowieka: każde z nas jest osobną jednostką i możemy z różnych powodów chcieć zbudować bliskość. To może być związek. Przyjaźń. Znajomość. Samotność między ludźmi pojawia się wtedy, gdy istnieją między nimi sprawy czy tematy, które są jakoś ważne, ale też jakoś jedna ze stron albo obie „umawiają się” na ich nieważność. Zachowują się tak, jakby nie było tematu. Zamiatają go pod dywan. To, co trudne, zostaje nienazwane. Niedopowiedziane. Dla świętego spokoju. Dlatego, że w sumie to nieważne. Jakie to ma znaczenie? Udajemy, że spoko, ale to, co miało być spoko, jakoś uwiera. I przypomina o sobie tym mocniej, im bardziej kopiemy to pod dywan.

Felieton Małgorzaty Majewskiej „Samotność” / rys.: Maciej Dziadyk
Ludzie pisali, że czują się nierozumiani, pomijani, niewidzialni. Samotność objawia się w nich w postaci lęku, że już nigdy z nikim nie będą w głębokiej relacji. Że w ich związkach nie ma romantyzmu, czułości, bliskości. Psycholog Danuta Golec mówi, że „samotność to koszt, który niektórzy płacą za święty spokój. Chociaż nie widzą tego połączenia, nie rozumieją, za co płacą i wydaje im się, że to jakaś niezasłużona kara z nieba”. Bo święty spokój oznacza, że jest dla mnie w relacji z drugim człowiekiem jakaś trudność, która może wywołuje smutek, może złość, może gniew. Ale z jakiegoś powodu, zamiast skupić uwagę na nazwaniu jej, by pozwolić jej głośno wybrzmieć, podejmuje wysiłek przekonania samej siebie, że właściwie to ona nie istnieje, że wszystko jest spoko, OK. Najlepiej, żeby się gdzieś tajemniczo rozpierzchła. Trzeba dywan ubić butami, bo cholerstwo wychodzi przy każdej okazji. W tej samotności chyba brakuje przestrzeni w nas samych na to wszystko, co autentycznie czujemy, co przychodzi nam do głowy, co przyprawia o skręt kiszek. Nie mogę zostać zobaczona, gdy sama nie patrzę na to, co trudne we mnie.
Bliskość bywa nieprzyjemna
Pojawia się magiczne pytanie: dlaczego? Dlaczego ludzie nie mówią wprost o swoich potrzebach, o tym, co ich boli i czego im brakuje. A jeśli już mówią, to w formie wulkanu oskarżeń, po którym tylko zostają pożogi i zgliszcza? Bo tylko tak można zachować spójność. Bo tylko tak można uniknąć konfrontacji. Nie spotkać się z ryzykiem niezrozumienia, odrzucenia, wyśmiania. Mechanizm jest prosty: bliskość bywa nieprzyjemna, bo ta druga osoba pokazuje mi coś trudnego. Oczywistym jest, że pierwszą reakcją są mechanizmy obronne, choćby zaprzeczenie. Najczęściej na tym się kończy. A przecież jest jeszcze drugi krok: gdy dana osoba może dopuścić do siebie to trudne, co się pojawiło. Ale dopuści dopiero wtedy, gdy dostanie gwarancję, że cokolwiek się wydarzy, to będzie dalej widziana jako człowiek. A wydarzyć się może wiele.

Felieton Małgorzaty Majewskiej „Samotność” / rys.: Maciej Dziadyk
Ludzie mogą dojść do wniosku, że jedna osoba potrzebuje czegoś innego niż druga jej może dać. I podejmą decyzję o rozstaniu. Mogą pojawić się pytania czy obawy, które uderzają w poczucie własnej wartości: ważności czy atrakcyjności drugiej osoby. Może wydarzyć się tysiąc scenariuszy, których nie przewidzimy. Dlatego wolimy czasem przytrzymać butem to trudne pod dywanem, dla świętego spokoju, który potem przybierze formę wyjącej samotności.
I tak sobie myślę, że samotności nie będzie, gdy w nas samych będzie miejsce i zgoda na to, żeby może było trudno, ale autentycznie. Gdy nawet jak cały świat powie: „dajże spokój, jakie to ma znaczenie?”, to ja wrócę do domu, zrobię sobie kawę i nadam temu ważność. Nawet za cenę scenariuszy, które nie do końca bym sobie życzyła. Ale nie zawsze to, czego sobie życzymy, jest tym, co nas spotyka.