Thursday, January 16, 2025
Home / Felietony  / Małgorzata Majewska: Matka, alfa i autochtoni

Małgorzata Majewska: Matka, alfa i autochtoni

Wszystko zapowiadało smutną historię z pięknym zakończeniem. Ktoś w lesie przywiązał psa drutem do drzewa.

ilustracja Agnieszka Urbanek r

Wszystko zapowiadało smutną historię z pięknym zakończeniem. Ktoś w lesie przywiązał psa drutem do drzewa.

Psu udało się jakimś cudem wyrwać z tego horroru, dobiec do wsi, gdzie ktoś się nad nim zlitował, nakarmił go i zastanawiał, czy zawieźć do schroniska jeszcze dzisiaj, czy może dopiero jutro. Wtedy na scenę wchodzę ja, a właściwie ja i wózek z dwuletnią wtedy Helenką. Najpierw chwalę sąsiadowy psi nabytek, po czym, gdy słyszę historię, negocjuję z nim: na pewno nie chce pan tego psa? „Pani, na cholerę mi kolejna gadzina? Ogrodzenia nie mam. Bierz go pani”. Biorę.

Problem jest tylko jeden: z wyglądu pies jak ulał pasuje do artykułu w „Fakcie” o psie mordercy, który nocą zagryzł wieloletniego właściciela. Pan Stanisław (l. 64) traktował swojego Burka (l 2.) jak syna. Spał z nim w jednym łóżku, a ta podstępna bestia, gdy już zdobyła zaufanie staruszka, zagryzła go w nocy i dojadła resztką kaszanki z kolacji. I tu buch, aż się prosi zdjęcie potencjalnie mojego psa. Z drugiej strony widzę cierpiące zwierzę z otwartą raną szarpaną w okolicach gardła. Wykonuję telefon do osoby, która o psach wie wszystko.
– Oczywiście, że go weź. Tylko pamiętaj, on ma zaburzone poczucie bezpieczeństwa.
– Monika, ale skąd mam mieć pewność, że nic nie zrobi mojej córce?
– Tego nie wie nikt – odpowiada Monika tajemniczo – ale na pewno nie zrobi tego specjalnie. Może tylko odreagować w ten sposób traumę.
– Zlituj się. W nosie mam, z jakiego powodu to zrobi. Chcę wiedzieć, czy moje dziecko jest bezpieczne.
– Bo o cierpieniu zwierzęcia to już nikt nie pomyśli – rzuca z wyrzutem Monika.

Mimo niepewności przygarnęłam zwierzę. Aby jednak niepewność ukrócić, sięgnęłam po fachową literaturę. Z niej dowiedziałam się podstawowych zasad ustawiania samca alfa w stadzie. A szczególnie tej jednej zasady, która wkrótce miała się okazać gwoździem do trumny mojego wizerunku. A mianowicie, że alfa utrzymuje kontakt wzrokowy. Spuszczenie oczu oznacza podporządkowanie się przewodnikowi stada.
Zatem dziecko do wózka i dawaj z nowo przygarniętym czworonogiem na pobliską łąkę. A tam na kolana i warczę. Pies, a właściwie sunia, patrzy na mnie jak na idiotkę, spuszcza wzrok i odsuwa się na bezpieczną odległość. Niby OK, ale o życie mego dziecięcia tu chodzi, więc warczę dalej, szczekam i od wszystkich możliwych stron przystępuję do ataku. Pies konsekwentnie spuszcza wzrok. Upewniona, że panuję nad sytuacją, wracam do pozycji pionowej i… wtedy ich zauważam. Na podwórku pobliskiego domu stoi gospodarz z całą rodziną. Jego pies ujada na łańcuchu. Uśmiecham się, choć czuję, że już pozamiatane. W oczach tych autochtonów nic nie uratuje mojego wizerunku osoby w miarę normalnej. Ale podejmuję próbę:
– Dzień dobry. Bo ja psa przygarnęłam, a w takiej książce było napisane…
– Dzień dobry. Tak, tak. Było napisane.

Małgorzata Majewska 

okladka-pakosinska200pxfelieton pochodzi z nr 2/2015

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ