Małgorzata Majewska: Kocham to posiadam?
Dla mnie „kocham” to „ufam”. Gdy to się zmienia w „kontroluję, zastraszam, pouczam”, to z miłości robi się kpina, z relacji faszyzm, z podmiotowości absurd
Jak to jest? Ciągle się temu dziwię, że poznaję ludzi, którzy się w sobie zakochują, zaczynają tworzyć związek, zamieszkują razem, a po jakimś czasie ich świergotanie i chęć robienia wszystkiego razem zamienia się na język rodem z „Przesłuchania” Ryszarda Bugajskiego
W prostym pytaniu „jaki miałaś/miałeś dzień?” już nie słychać ciekawości z jednej, a chęci opowieści z drugiej strony. Tylko raczej próbę przyłapania na jakiejś niespójności, kłamstwie, że jednak ona wie, iż on nie w pracy siedział, tylko z jakąś niunią kawę pił. Nieodłącznie zadziwia mnie, a może raczej smuci, owo poszukiwanie błędu, pomyłki, przejęzyczenia, które natychmiast staje się pretekstem do wylewu żalów, wykrzyczenia pretensji, wyrzucenia nagromadzonej agresji. Przyglądam się temu z boku i zadziwia mnie to, że oni się nawet nie kryją z tym „uwojskowieniem” swoich relacji. Wszyscy naokoło to widzą. Ba, czasem wzywani są na świadków czy popleczników.
Ciągle mnie zaskakuje, że związki, które znam od lat, zaczynają przypominać zabawę w kotka i myszkę. Gdy koledzy wymyślają cały event, że ona go puściła na imprezę, a dziewczyny szukają logicznych argumentacji, żeby ona z nimi wyjechała na weekend i żeby
to wyglądało dla niego bezpiecznie.
A już nieodłącznie poraża mnie sytuacja, której wielokrotnie byłam świadkiem, gdy jest impreza i ona podchodzi do niego i przy wszystkich publicznie mówi: „Misiu, to już ostatni kieliszek”. Misio z pokorą odpowiada: „Tak, Żabciu”, po czym, jak tylko Żabcia się oddali, on zagarniającym gestem zachęca pozostałą część męskiego grona do nalania mu kolejnego. Wersję odwrotną też wielokrotnie obserwowałam, czasem w odmianie gastronomicznej: „Żabciu, nie jedz już tych ciastek, bo gruba będziesz”. Misio się oddala, a Żabcia pakuje do otworu gębowego tyle muffinek, ile wlezie.
W co grają ludzie? – mam ochotę zapytać za Bernem. Dlaczego ludzie ludziom to robią? A może inaczej, co z niektórymi ludźmi robi bycie w związku? Odpowiedź, a może domniemanie odpowiedzi, przyniósł sam język. Przyglądam się mu od lat. Zawodowo. Ale też prywatnie. I uderzyło mnie to, że w języku polskim o związkach da się powiedzieć jedynie przy użyciu schematu posiadania. Można powiedzieć „mam dziewczynę/żonę/chłopaka/męża”. Idąc dalej, tak samo da się powiedzieć o relacji z dzieckiem: „mam córkę/syna”. Jak to mam? Przecież nie można posiadać drugiego człowieka. On nie jest rzeczą. Nie jest niczyją własnością. Moja córka nie jest moją własnością. Jest drugim człowiekiem, z którym codziennie tworzę relację. Tak samo z innymi ludźmi.
Ale język uwypuklił posiadanie. Może dlatego, że kiedyś relacje właśnie na posiadaniu polegały. Małżeństwo było transakcją ludzi z odpowiednich sfer i z odpowiednim majątkiem. Związki z miłości, niearanżowane przez rodziny, są w historii świata stosunkowo nowym wynalazkiem. Traktowanie dziecka jak partnera przyniósł dopiero XIX w. Ale język pozostaje jednak w tamtym wymiarze. Polszczyzna nie wypracowała nowej formuły na to, by mówić podmiotowo o byciu z drugim człowiekiem. OK, można powiedzieć: „To jest X. Jesteśmy razem”, ale w niektórych kontekstach zabrzmi to co najmniej sztucznie.
Ktoś może powiedzieć, że szukam dziury w całym. Że tak się tylko mówi, ale jak ludzie się kochają, to swoje wiedzą. Czyżby? Język przecież podpowiada sposób, w jaki można patrzeć na świat. Nieodmiennie w tej sytuacji przypomina mi się przykład z Lapończykami, którzy mają osobne określenia na renifery jedno-, dwu-, trzyletnie aż do ośmioletnich, nie mają natomiast ogólnego określenia tego zwierzęcia. I teraz dziecko, wychowane w tym języku, inaczej patrzy na renifera niż ja. Dla mnie wszystkie renifery są takie same, bo mam na nie jedno słowo. U nich już małe dziecko odróżni zwierzę dwuletnie od czteroletniego, bo zwyczajnie język to na nim wymusi. A skoro język wymusi inne widzenie renifera, to dokładnie tak samo wymusi określone patrzenie na relacje, w tym wypadku zobaczy je w kategoriach posiadania i własności. Jeśli więc drugi człowiek jest moją własnością, to do mnie należy też jego prywatność, czytanie SMS-ów czy maili, zarządzanie, ile może zjeść i wypić. Dziecko mogę zbić czy upokorzyć, bo jest moje. Tak samo zwierzę. Bo się je ma.
Świat się zmienia. Nie posiadamy innych ludzi. Spotykamy ich w swoim życiu i albo nam po drodze i idziemy dalej razem, albo każde idzie w swoją stronę. Nie posiadamy dzieci. Tak się cudownie zdarzyło, że niektórzy z nas są rodzicami i przez pewien czas towarzyszą swoim dzieciom w życiu. Jak uznamy tę zmianę, to ona już sobie poradzi i wymusi na języku nowe formuły. Żabcia może Misiowi zasygnalizować, że jej zdaniem za dużo wypił, ale to dorosły Misio sam podejmie decyzję, co dalej z konsekwencjami jego picia. Jeśli jednak to Żabcia weźmie na siebie rano te konsekwencje i pretensjami podlanymi rosołkiem będzie mu głowę truła cały dzień, to z dorosłej partnerki stanie się nadopiekuńczą mamusią, a jego zwyczajnie upupi. W odwrotną stronę działa to identycznie. Żabcia przytyje. Dodatkowe kilogramy są konsekwencją nocnych chipsów i dorosła Żabcia szybko to zakuma. Albo i nie, wtedy będzie coraz większą Żabcią. Żabcia upupiona, w roli córeczki srogiego tatusia, zrobi śliczne oczka i powie: „Misiu, ja doprawdy nie wiem, dlaczego nie wchodzę w dżinsy. Chyba mam słaby metabolizm”. Misio się pozłości, powypomina serniczek sprzed dwóch lat, ale cudownie ocali Żabcię przed dorosłością i wzięciem odpowiedzialności.
Dla mnie „kocham” to „jestem, towarzyszę, ufam”. Gdy to się zmienia w „kontroluję, zastraszam, pouczam”, to z wielkiej miłości robi się kpina, z relacji faszyzm, z podmiotowości absurd. Jednak to się uda tylko wtedy, gdy pozwolę sobie i drugiej osobie na dorosłość. Na branie odpowiedzialności za kaca giganta, klasyfikację do programu dla modelek plus size i wszelkie inne efekty naszych działań. Języka tak łatwo nie zmienię. Ale uwolnię się od jego władzy tylko wtedy, gdy zobaczę, jak mnie więzi. I wyjdę z tego więzienia. Tyle tylko, że wówczas wcale prościej nie będzie. Bo trzeba będzie wziąć za siebie odpowiedzialność, a to często wcale takie wygodne nie jest.
Małgorzata Majewska