Małgorzata Majewska: Bliskość
Relacja przypomina słoik z kulkami. Za każdym razem, gdy druga osoba daje mi coś ważnego, wkładam do naszego słoika jedną kulkę
Dojechałam do Warszawy Centralnej. Zanim zamówię taksówkę, zamawiam kawę. „Latte na mleku sojowym, Gosiu?” – pyta mnie szatynka w Starbucksie. No tak, byłam tu trzy dni temu, i tydzień temu. A ona pyta, jakby mnie znała. Ja sama znam upodobania do kawy tych, którzy są dla mnie ważni. Ale dla tej szatynki nie jestem ważna. Ja to wiem. Ona to wie. Pyta, bo tym pytaniem łudzi mnie, że jest inaczej. Ale skoro wiem, że to tylko zabieg marketingowy, to po czym poznaję, że z kimś czuję się prawdziwie blisko?
Z tatą mieliśmy swoje rytuały. Dwa. Pierwszym było wspólne oglądanie „Wiadomości”. Mieszkaliśmy wtedy w małym mieszkaniu na jednym z krakowskich osiedli. Ja w jednym pokoju, tato w drugim. I nieodłącznym elementem codzienności było magiczne zaklęcie ojca: „Gosia, chodź, zobaczymy, czy Wałęsa się nie powiesił”. Po czym brał pilota i włączał program informacyjny. Do dziś nie wiem, dlaczego Lech Wałęsa wywoływał w nim taką alergię. Ale nie przypominam sobie dnia, w którym tato zapomniałby wypowiedzieć to zdanie. Drugim rytuałem było oglądanie pewnych filmów. „Życie wewnętrzne” Marka Koterskiego. Potem jego „Dzień świra”. No i „Psy” Pasikowskiego. Oglądaliśmy je w kółko na kasetach VHS. Znaliśmy wszystkie teksty na pamięć. Z tatą nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co każde z nas czuje, o swoich emocjach czy potrzebach. Brakowało języka. Wytworzyliśmy swój własny z języka filmów Koterskiego, opowieści o kolejnych wpadkach Wałęsy jako prezydenta, czy kolejnych codziennych historii.
Dorastałam. Czytałam kolejne książki, które krzyczały, że to dzieciństwo powinno inaczej wyglądać. Toksyczni rodzice Susan Forward, Neurotyczna osobowość naszych czasów Karen Horney i obowiązkowo Nieszczęsny dar wolności Tischera. Wszystko było nie tak. Miałam 16 lat i czułam, jak każda nastolatka, że jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na tym globie. Bo wszystko było nie tak. Nie tacy rodzice. Nie takie relacje. Nie taka ja.
Zostałam językoznawcą. A może językoznawczynią. To zależy od przyjętej perspektywy. Badam język w komunikacji. Bo przecież chciałam wiedzieć, jak to powinno być. Jak zbudować relację, żeby tezy Karen Horney czy Susan Forward mnie nie dotyczyły. I im dłużej się tym zajmuję, a zajmuję się tym od lat, tym mniej wiem. Bo przecież ta bliskość z tatą była taka, jaka była. Jak pozwalały wszystkie uwarunkowania i historie. I taka mnie ukształtowała. Gdyby była inna, to ja byłabym inna.
Brene Brown mówi, że relacja z drugim człowiekiem przypomina słoik z kulkami. Za każdym razem, gdy druga osoba daje mi coś ważnego – wsparcie albo dowód zaufania – wkładam do naszego słoika jedną kulkę. Gdy wypaple coś istotnego, co jej powierzyłam w zaufaniu albo zrobi coś, czego bym się nie spodziewała i co jest dla mnie trudne do przyjęcia, to wyciągam ze słoika kulkę. Gdy zabraknie kulek w słoiku, jest po relacji. Gdy słoik jest pełny, to możemy postawić drugi albo zamienić ten na większy.
Relacja jest zawsze dynamiczna. Marzyłoby się nam, by ją raz ustalić, jakby złożyć przysięgę na ślubnym kobiercu i żeby to był już gwarant dożywotniej stabilności. Ale to tak nie działa. Na bieżąco kulek albo przybywa, albo ubywa. A ja już nie patrzę na język, jakiego ludzie używają do komunikacji, tylko na to, ile kulek jest aktualnie w słoiku. Czasem kulki gromadzi gadanie. Przegadywanie najdrobniejszego detalu codzienności, dzielenie się tym, co się właśnie zjadło i z kim rozmawiało. Czasem gadanie rozprasza intymność i zamienia się w zagadywanie tego, co ważne. To samo narzędzie, a inaczej rozdysponowuje kulki. Ja z najbliższą mi osobą mam potrzebę przegadywać wszystko.
Marek Edelman, według relacji jego syna, nigdy nie rozmawiał ze swoją żoną Aliną Magrolis-Edelman ani o wojnie, ani o tym, czego doświadczyli w getcie. Kiedyś wrzuciłabym to do szufladki „zamknięcia i tabu”. Dzisiaj myślę, że może dzięki temu przetrwali tak długo razem? Bo może to, czego doświadczyli, było za trudne do rozgrzebywania. Dla nich za trudne. Ja pewnie miałabym potrzebę ciągłego nazywania. I nie ma jednego wzorca, nie wiadomo, który model lepszy. Moja bliskość budowana jest czasem przez słowa, czasem przez wspólne filmy czy muzykę, a ich – przez przemilczanie i działanie na rzecz pacjentów.
Moja znajoma rozstała się w wieloletnim partnerem. Dwójka dzieci, duży dom pod miastem, brak osoby trzeciej w tej sytuacji. Zapytałam, dlaczego. „Bo przestaliśmy się kochać” – odpowiedziała. „Ale czy stało się coś konkretnego?”. „Nie. Widzisz, to przyszło do mnie pewnego ranka. Wstałam, zeszłam na dół i włączyłam ekspres do kawy. Nalałam filiżankę i dotarło do mnie, że wcale nie chcę nalewać drugiej. I to był koniec. To, że już nie chciałam z nim pić kawy. Nie jakaś kochanka czy wielkie awantury. Tylko to, że nie szukałam jego przy tym stole. Siedziałam i piłam kawę. I zobaczyłam, że w moim życiu jest przestrzeń dla kogoś, przy kim po jednej filiżance przyszłaby kolejna. Nie. Nie miałam kochanka. Miałam miejsce na bliskość. Tylko już nie z moim partnerem. Po tym odkryciu reszta układanki sama się ułożyła.”
I tak oto, im dłużej przyglądam się światu, tym mniej widzę zasad ogólnych. I tym bardziej dostrzegam niezwykłość pojedynczych relacji. Może to wspólne oglądanie „Dnia świra” to wszystko, co mogliśmy sobie dać? I wystarczyło, by utrzymać chociaż kilka kulek w słoiku? Bliskość się tworzy w doświadczaniu: w znajomości detali takich jak ten, ile kto słodzi; w umiejętności bycia przy drugiej osobie, gdy ta przeżywa niekochane emocje – złość, zazdrość czy smutek; w pozwoleniu jej na bycie przeciętnym. To taki moment, gdy jest się z drugim człowiekiem w jakiejś nawet najbardziej banalnej sytuacji i nie trzeba na niego patrzeć, by wiedzieć, co go będzie bawić i na co zwróci uwagę. Słoik z kuleczkami pokazuje, że nic nie jest na zawsze. Że to się ciągle dzieje. Dzisiaj chcemy tej kawy razem. Jutro może już nie. Ale kuleczki dają też obietnicę stabilności. Bo jak będziemy uważni na to, ile ich jest w słoiku, to bliskość przetrwa. Nawet jeśli fizycznie z jakiegoś powodu ją zawiesimy.
Małgorzata Majewska