Magda Steczkowska: Życie nie na zawsze
O nowej płycie, złotych myślach swoich córek i powodach, dla których kocha życie, opowiada Magda Steczkowska.
O nowej płycie, złotych myślach swoich córek i powodach, dla których kocha życie, opowiada Magda Steczkowska.
Przełom roku coś dla ciebie znaczy? Robisz podsumowania i plany na przyszłość?
Magda Steczkowska: Sylwester i pierwszy dzień nowego roku nie są dla mnie żadnym wyjątkowym wydarzeniem. Na ogół jestem wtedy w pracy, tak jak w tym roku, mąż również. A jak nie jestem, to z przyjemnością leżę przed telewizorem i oglądam z dziećmi filmy do późnych godzin. Nie robię żadnych podsumowań ani planów, bo z realizacją bywa różnie i miałabym do siebie pretensje. Staram się żyć tak, żeby niczego nie żałować. Cieszę się każdą chwilą i doceniam to, co mam.
W twoim zawodzie da się nie robić planów?
Magda Steczkowska: W moim zawodzie wszystko się zmienia z dnia na dzień, dlatego robienie planów jest bardzo trudne. Siedzimy teraz i rozmawiamy, a za godzinę ma się rozstrzygnąć ważna kwestia dotycząca nowego projektu, w którym mam wziąć udział, i niewykluczone, że jutro będę musiała jechać do Warszawy, a mam zupełnie inne plany na ten dzień, więc wszystko stanie na głowie. I tak jest cały czas (śmiech).
To był dla ciebie dobry rok?
Magda Steczkowska: Bardzo dobry. W życiu zawodowym wydarzyły się rzeczy, które dały mi dużo energii. Dla każdego wokalisty ważnym etapem rozwoju jest nagrywanie płyt. Ja o swoją kolejną walczyłam cztery lata. Głównym powodem był brak funduszy. Żartujemy z moim mężem, że mam bardzo drogie hobby, bo koszty związane z nagraniem płyty są ogromne. Przez ostatnie lata mnóstwo czasu i energii poświęciłam na szukanie sponsorów. Udało mi się kilku z nich pozyskać, za co jestem im ogromnie wdzięczna, ale to wciąż była jedynie kropla w morzu potrzeb. Nie chciałam dłużej czekać, bo tyle lat bez nowej płyty to jak dla mnie zbyt długi okres, więc zainwestowałam własne pieniądze. Nie była to łatwa decyzja, bo to rodzinny budżet, a mamy trójkę dzieci.
A firmy fonograficzne?
Magda Steczkowska: To już nie to samo co kiedyś. Teraz firmy tną koszty, mówią ci, jak masz śpiewać i jak masz wyglądać. Nie mam 18 lat, nie lubię, jak ktoś mnie poucza w kwestii mojego stroju, wyglądu i tego, jakie piosenki mam śpiewać. Alternatywa jest taka, że robisz to po swojemu, ale na własny koszt i własne ryzyko. Dlatego założyłam własną firmę MS Music i jestem teraz panią prezes (śmiech). We wszystkim wspiera mnie mój mąż, Piotr, który od strony technicznej zajął się produkcją płyty, patronatami, projektami itd. Jest również moim managerem i oczywiście kierownikiem mojego zespołu i perkusistą zespołu Brathanki. To był dla nas bardzo pracowity czas, ale bardzo się cieszę, że wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Dopięliśmy swego i płyta właśnie się tłoczy. Premiera już 5 lutego.
Co jest najtrudniejsze przy takim samodzielnym nagrywaniu?
Magda Steczkowska: To, co nie jest związane z samą twórczością i nagrywaniem. Kiedy materiał jest gotowy, zaczyna się droga przez mękę – produkcja, dystrybucja, sesje zdjęciowe, projekty graficzne itd., cały czas szukanie sponsorów, a przede wszystkim rozmowy ze stacjami radiowymi. Bo przy muzyce, jaką gram – a gram i zawsze będę grała pop – bez stacji radiowych jest bardzo ciężko. A one mają swoje wytyczne. Rozmowy były bardzo budujące i mam nadzieję, że wyniknie z nich coś dobrego.
Myślę, że wielu artystów marzy, żeby osiągnąć to co ty. Bo jednak jesteś stale obecna w telewizji, radiu, prasie.
Magda Steczkowska: No tak, ale to jest efekt bardzo ciężkiej pracy – mojej i mojego męża. To dużo trudniejsze, niż większości ludzi się wydaje. Artyści, którzy robili karierę w latach 80. i wcześniej, z którymi miałam okazję pracować, mówią: „Gdybym teraz miał robić karierę, to nie byłbym w stanie. Nie wiem, o co chodzi, gubię się. Nie wiem, czego oni tak naprawdę chcą, bo z muzyką to ma niewiele wspólnego”. Młodzi artyści narzekają na presję, jaka jest na nich wywierana, i na to, że czasem są przymuszani do robienia rzeczy, których nie chcą robić. Każdy po kilku latach przechodzi kryzys, chce czegoś innego, chce się rozwijać. Zawsze powtarzam, że aby wyjść na scenę, trzeba mieć mnóstwo odwagi, szczęścia i bardzo twardy tyłek.
Skoro wydanie płyty to hobby, to na czym artyści zarabiają?
Magda Steczkowska: Na koncertach i wizerunku.
Co to znaczy zarabiać na wizerunku?
Magda Steczkowska: Głównie reklamy. Kiedyś to był wstyd, teraz jest to forma zarabiania pieniędzy, akceptowana przez społeczeństwo.
Dostajesz pieniądze za chodzenie na pokazy mody?
Magda Steczkowska: Za pokazy mody nie. Moda mnie interesuje. Poza tym to transakcja wiązana. Przychodzę na pokaz, ale mogę też liczyć na pomoc, kiedy potrzebuję szałowej kreacji. Mamy świetnych projektantów w Polsce. Bardzo im kibicuję. Korzyści finansowe płyną z przeróżnych eventów, jak np. wprowadzanie na rynek nowych marek, produktów itp. Wybieram te propozycje, które najbardziej mi odpowiadają.
Na twoją rozpoznawalność wpływa też udział w programach telewizyjnych. W „Twoja twarz brzmi znajomo” wcielałaś się w innych artystów. Trudno było śpiewać jak Miley Cyrus czy Lenny Kravitz?
Magda Steczkowska: To była fantastyczna przygoda, ale też pół roku ciężkiej pracy. Pomyśleć, że w ogóle nie brałam pod uwagę, że to może być trudne. (śmiech) Śpiewać? Wielka rzecz, pójdę i zaśpiewam. Przebiorą mnie i koniec. A już na pierwszej próbie okazało się, że byłam w błędzie. Bo tak naprawdę to jest program dla aktorów śpiewających. Oni nie mieli z tym trudności, potrafili wcielać się w role, zmieniać głos wedle swojego życzenia. Ja nigdy nie naśladowałam żadnego innego głosu, zawsze śpiewałam swoim, i to był dla mnie bardzo duży problem. Przy mojej barwie głosu, z naturalną chrypą, ciężko mi było podołać niektórym wyzwaniom, ale były też takie, z których jestem bardzo zadowolona. Oglądając siebie później, nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ja (śmiech).
Kogo ci się najlepiej śpiewało?
Magda Steczkowska: Miley Cyrus. Bardzo się ucieszyłam, że mam ją odtworzyć, bo „Wrecking ball” to świetna piosenka, z bardzo mądrym, wbrew pozorom, tekstem, choć pewnie nigdy nie odniosłaby takiego sukcesu, gdyby nie teledysk. Program polegał na maksymalnie wiernym kopiowaniu artysty, ale broniłam się rękami i nogami przed lizaniem młota i robieniem na scenie innych dziwnych rzeczy (śmiech).
Ale na kuli wisiałaś, tak jak Miley w swoim teledysku. W dodatku nago.
Magda Steczkowska: No nie, miałam stringi (śmiech). Ale o dziwo nie nagość była dla mnie problemem. Zdecydowałam się na tę kulę, ale nie miałam świadomości, że będzie wisiała tak wysoko nad ziemią, a ja mam potworny lęk wysokości. Obejrzałam ten występ po roku i nadal nie wierzę, że to zrobiłam, że tak wysoko wiszę, w dodatku bez asekuracji, i śpiewam.
Opłaciło się, bo to był najwyżej oceniony występ w programie. A który był najtrudniejszy?
Magda Steczkowska: Chyba Kylie Minogue – to był dla mnie koszmar. Świetnie wyglądało to na wizji, ale przygotowanie układu choreograficznego, wyliczonego co do sekundy, z 20 zawodowymi tancerzami było dla mnie szalenie trudne, bo nigdy nie robiłam takich rzeczy.
Zdziwiła mnie za to twoja obecność w programie „Aplauz, aplauz!”, w którym byłaś trenerką wokalną. Wydawało mi się, że jesteś przeciwniczką programów, w których występują dzieci.
Magda Steczkowska: To zależy od konwencji programu. A w tym programie występowały dzieci z rodzicami, a to jest ogromna różnica. Nie mam nic przeciw temu, żeby dzieci występowały w telewizji. Jest wspaniały zespół Arka Noego, jest mnóstwo utalentowanych dzieciaków, dla których scena to żywioł i świetna zabawa. Problem zaczyna się, kiedy rodzice nie traktują tego jako zabawę, ale próbują w ten sposób zaspokajać własne ambicje, widzą szansę na finansowe korzyści i sławę.
Dla dzieci chyba największym problemem jest przegrana.
Magda Steczkowska: Od początku wiadomo, że ktoś musi odpaść i dziecko trzeba tak nastawiać, żeby nie odebrało tego jak porażkę. Oczywiście, że będzie przeżywać, pojawią się łzy, ale to jest naturalna reakcja. Jeśli w szkole dostanie jedynkę, przegra z koleżanką w gumę, nie powiedzie mu się na występie przed całą szkołą, też to przeżywa. Piękne było to, że na planie rodzice cały czas byli blisko dzieci i tłumaczyli im: „Dzieci, kochane, to tylko zabawa, a będziemy ją pamiętać do końca swoich dni. Za 10 lat włączymy sobie nagranie i będziemy patrzeć, jak razem śpiewaliśmy”. Była na planie pani psycholog, która pomagała w rozwiązywaniu różnych tarć, konfliktów, bo to jednak jest stres i dla rodzica, i dla dziecka. Bardzo istotne było też łagodne jury, które nigdy nie krytykowało, nie powiedziało niczego, co mogłoby urazić dzieci czy rodziców, zwracało uwagę na same pozytywne aspekty. Pamiętam dużo wzruszających momentów. Kiedy dziewczynki, które się zaprzyjaźniły, musiały stanąć przeciw sobie do bitwy, i wiadomo było, że któraś z nich odpadnie. Obie płakały, że nie będą walczyć przeciwko sobie, nie wyjdą na scenę. I tu rola rodziców była nie do przecenienia. Skończyło się niezliczonymi uściskami i wymianą prezentów. Cudownie było też patrzeć, jak ojciec, który nigdy wcześniej nie stał na scenie, śpiewa z synem. Zrobił to z miłości do syna, który chciał wystąpić w programie. Obserwowałam z przyjemnością, jak jedna z mam uczestniczek, wspaniała kobieta, która wydawała nam się bardzo zamknięta, stanowcza i nieprzystępna, rozkwitała, piękniała, otwierała się z odcinka na odcinek.
Sama masz trójkę dzieci i na blogu i fan page’u chętnie dzielisz się tym, co słychać u twoich córek. Są jakieś granice, co pokazać, a co nie?
Magda Steczkowska: Oczywiście! Dzielę się złotymi myślami moich córek, bo wiem, że mogą wywołać uśmiech na czyjejś twarzy. Czasem ludzie, których spotykam przy różnych okazjach, wręcz mi je cytują. Wczoraj np. moja córka Antosia prosiła: „Mamuś, daj mi coś”. Mówię: „Dam ci buziaka”, a ona na to: „Ja bym wolała coś bardziej wartościowego”. (śmiech) Kiedyś zamieściłam przepiękne zdjęcie najstarszej córki, ale poprosiła mnie, żebym je usunęła, bo uznała, że źle wyszła. I od tego momentu zażyczyła sobie, żebym ją pytała o zgodę. Powiedziałam, że nie ma problemu. Na moim blogu jest mało rzeczy o nastoletnim dorastaniu. Szkoda, bo uważam, że rodzice powinni się dzielić takimi problemami, ale Zosia powiedziała, że sobie tego nie życzy, a ja to szanuję. Blog Kocham cię życie i videoblog Magda Steczkowska Life to rodzaj pamiętnika. Dzielę się w nich tym, co mnie otacza, pokazuję kulisy pracy, ale też jak piekę ciasta, co uwielbiam. Może kiedyś moje córki będą chciały to przeczytać i obejrzeć, żeby dowiedzieć się, co wtedy czułam i myślałam. Sama czasami do tego wracam.
Zatytułowałaś blog Kocham cię życie. Za co je kochasz?
Magda Steczkowska: Za wszystko. Jak można nie kochać życia? Spotykam fantastycznych ludzi, zdarzają mi się przepiękne rzeczy. Mam dzieci, które dostarczają mi każdego dnia radości, wzruszeń i powodów do śmiechu. Mam wspaniałego męża. W tym roku mieliśmy 14. rocznicę ślubu, a znamy się 20 lat i wciąż nam siebie mało. Oczywiście nie zawsze jest różowo, było w moim życiu sporo wydarzeń traumatycznych, ciężkich, do których nie chcę wracać. Mam mnóstwo lęków. Można by to wszystko mnożyć, ale po co o tym opowiadać? Nie ma sensu nadawać temu znaczenia. Czasem jak się powie dobre słowo, to ono do nas powraca. Tak samo jest ze złymi emocjami. Wolę więc mówić o tym co dobre, bo tego jest zdecydowanie więcej. Myślę, że szczęście i radość życia nie są czymś nam danym raz na zawsze, trzeba sobie na nie zapracować. I ja na nie pracuję od wielu lat.
To stąd pomysł, żeby zatytułować najnowszą płytę „… nie na zawsze”?
Magda Steczkowska: To wprowadza kontrast. Na płycie jest wiele tytułów, można powiedzieć… ostatecznych: „Na zawsze”, „Odchodzę”, „Leć”, „Prawie wszystko”. I o to właśnie chodziło, bo większość piosenek jest o miłości na zawsze, o uczuciach, które towarzyszą rodzicom, o lęku, bólu rozstania, tęsknocie… Te teksty to właściwie zamknięte rozdziały. A życie takie nie jest. Niczego nie dostajemy na zawsze.
Rozmawiała Aneta Pondo
Zdjęcia: Łukasz Urbański
Make-up: Ewa Gil/Bobbi Brown
Stylizacja: Konrad Fado www.conradfado.com
Wywiad pochodzi z nr 1/2016. Zobacz, gdzie możesz dostać magazyn drukowany [DYSTRYBUCJA MK]