Magda Steczkowska – postanowiłam, że będę szczęśliwa (wywiad)
Magda Steczkowska o najnowszej płycie „SeriaLove” i udziale w programie „Ameryka Express”

Magda Steczkowska własnie nagrała nową płytę SeriaLove z najpiękniejszymi piosenkami z polskich seriali (fot. Bernard Hołdys / MTJ)
Matka, żona, artystka, kobieta niezależna. Wulkan energii i nieuleczalna optymistka, która wie, że na szczęście trzeba sobie zapracować. Z Magdą Steczkowską rozmawiamy o jej najnowszej płycie, wyprawie na koniec świata, kobiecości i show-biznesie w jej ogrodzie z widokiem na Kraków
Powoli kończy się sezon wakacyjny, ale na szczęście są miejsca, gdzie lato trwa cały rok. W jaki sposób najchętniej spędza pani urlop? Gdzie ładuje baterie?
Magda Steczkowska: W moim zawodzie wakacje to najbardziej intensywny czas w pracy. Mimo to zawsze staramy się z mężem [Piotrem Królikiem – przyp. aut.] tak wszystko zorganizować, żeby móc wyjechać gdzieś z naszymi córkami, które są w wieku szkolnym, więc wolne mają w lipcu i sierpniu. Na takie wspólne rodzinne chwile zawsze najbardziej czekamy. Najlepiej odpoczywam w samotności, ale nigdy nie zdarzyło mi się jechać na wakacje w pojedynkę. To byłoby za dużo, wystarcza mi kilka godzin sam na sam, wtedy ładuję akumulatory. Takie chwile luksusu funduję sobie jednak raczej w ciągu roku szkolnego, gdy córki są poza domem. W wakacje chwila tylko dla siebie to luksus. Co robię, kiedy uda mi się ją wygospodarować? Kocham oglądać filmy i najlepiej relaksuję się w kinie. Bardzo lubię też góry, ale ponieważ rzadko mam czas na wycieczki, znajduję namiastkę w tym, że mieszkam w miejscu, z którego je widać. Często chodzę na długie spacery, z psem albo kijkami do nordic walking po to, żeby trochę oczyścić mózg, przewietrzyć myśli, popatrzeć na horyzont. Widok gór napawa mnie spokojem. Uwielbiam to.

Magda Steczkowska nie czuje się feministką (fot. Bernard Hołdys /MTJ)
We wrześniu ukazuje się pani płyta „SeriaLove”, czyli najlepsze piosenki z polskich seriali. Śpiewa pani na niej znane szlagiery, a nie, jak dotychczas, własne utwory. Trudno było się pani odnaleźć w cudzych tekstach?
Magda Steczkowska: Rzeczywiście najczęściej – choć nie wyłącznie – śpiewam własne piosenki. Jeśli jednak trafiam na cudze utwory, które do mnie przemawiają, z rozkoszą biorę je na warsztat. Poza tym uwielbiam naszych klasyków, i tych śpiewających, i tych piszących teksty czy muzykę, jak Marek Grechuta, Seweryn Krajewski, Agnieszka Osiecka czy Jacek Cygan. Kiedy ich słucham, za każdym razem zachwycam się urodą słów tych piosenek i dochodzę do wniosku, że mało jest obecnie dobrych tekstów na naszym muzycznym firmamencie. Ogromnie nad tym boleję.
Jednak pomysł na najnowszą płytę wcale nie wyszedł ode mnie. Było to tak. Któregoś dnia o ósmej rano dzwoni do mnie moja koleżanka, Aneta Wrona. „Śpisz?”, pyta. „Nie”, odpowiadam. „Wiesz, miałam taki sen?”, kontynuuje Aneta. „Nagrałaś płytę z przebojami z polskich seriali i to był mega hit!”. Uśmiałam się wtedy bardzo, ale nie wzięłam tego na poważnie, ponieważ nagrywałam właśnie kolejny, solowy album i byłam tym całkowicie pochłonięta. Na szczęście ten sen Anety miałam ciągle gdzieś z tyłu głowy i kiedy zaczęłam się zastanawiać nad kolejną płytą, nagle mnie olśniło. Pamiętam, że akurat jechałam samochodem i zaczęłam się zastanawiać nad moimi ulubionymi piosenkami z seriali i dokonywać pierwszego wyboru.
Jakie było kryterium?
Magda Steczkowska: Przede wszystkim teksty. Zaczęłam się wsłuchiwać w te piosenki i uświadomiłam sobie, że to jest potęga. Że mamy w Polsce nie tylko wspaniałą serialową tradycję, ale i wiele świetnych utworów z nią związanych, które wszyscy pamiętamy. O ile łatwo było mi się zdecydować na przeboje z dawnych lat, chociażby „Czterdziestolatka”, „Nocy i dni” czy „Jana Serce”, o tyle ze współczesnymi produkcjami miałam trochę większy problem. I nagle okazało się, że piosenki z czołówek seriali, które na co dzień słychać w naszych domach, mogą mieć taką treść i głębię, jakiej byśmy się po nich nie spodziewali.
Wszystkie utwory na płycie są zaaranżowane na nowo przez wspaniałych muzyków, których zaprosiłam do współpracy. I tak np. „Rodzinka.pl”, którą wykonywał Piotr Kupicha, to teraz rockowa ballada, „Szukaj mnie”, wykonywany przez Edytę Gepert, to samba, a „Ballada o Pancernych” to zdecydowanie najmocniejsze brzmienie na tej płycie. „Klan” autorstwa Krzesimira Dębskiego i Jacka Cygana będzie promował cały album. Powstał do niego również teledysk.
Wszyscy, czy tego chcemy czy nie, znamy na pamięć słowa tego utworu.
Magda Steczkowska: No właśnie, a mało kto zastanawia się nad ich znaczeniem. Wiem, ponieważ zrobiłam sondę wśród rodziny i znajomych. Sama też jestem dobrym przykładem tej bezrefleksyjności. Znałam serial „Klan” i kojarzyłam tę piosenkę, ale dopiero szukając utworów na płytę, uświadomiłam sobie, jaka jest mądra i piękna.
Kiedy ją nagrałam we własnej wersji, pierwszą osobą, którą poprosiłam o opinię – gwoli ścisłości, to drugą, ponieważ pierwszy jest zawsze mąż – była moja teściowa. Bardzo się wzruszyła, co potwierdziło moją intuicję. Sama czułam, że to świetna piosenka, ale potrzebowałam aprobaty, a ponieważ moja teściowa jest osobą, która kompletnie nie potrafi kłamać, jest też absolutnie szczerym odbiorcą i najlepszym krytykiem.
Myśli pani, że współczesna publiczność jest gotowa na to, by się zatrzymać i wsłuchać w teksty, a nie tylko ulegać wpadającym w ucho melodiom?
Magda Steczkowska: Jestem przekonana, że bardzo potrzeba nam pretekstu, żeby się zatrzymać i trochę zastanowić. Mam na to zresztą dowody, ponieważ już od blisko roku koncertuję z tym materiałem. Słuchacze fantastycznie na niego reagują. Podchodzą do mnie często po występie i dzielą się swoimi wspomnieniami, które wróciły do nich pod wpływem tych piosenek. Opowiadają o swoich emocjach i swoim wzruszeniu. Proszę zwrócić uwagę na tytuł tej płyty. „SeriaLove” – z jednej strony kawa na ławę, deklaracja, że kocham piosenki z polskich seriali. Z drugiej, to zbiór najpiękniejszych utworów o miłości w jej najróżniejszych odsłonach. Jeśli się głębiej zastanowić, okazuje się zresztą, że większość najlepszych piosenek mówi o miłości.
Liczy pani na hit, który wyśniła koleżanka?
Magda Steczkowska: Nigdy tak nie kalkuluję. Cieszę się, że mogę śpiewać piosenki i przekazywać ludziom emocje. I że spełniam sen mojej koleżanki, za który jestem jej zresztą ogromnie wdzięczna [śmiech].
Polski rynek muzyczny jest kapryśny, jesteśmy zalewani masą dźwięków różnego pochodzenia. Niby zawsze można zmienić stację radiową, lecz czasami nigdzie nie usłyszymy tego, na co mielibyśmy ochotę. Ja się tym jednak nie przejmuję, nie to jest dla mnie najważniejsze. Gram wiele koncertów, co daje mi ogromną radość i spełnienie zawodowe, mam swoich wiernych słuchaczy. Wiem, że jeśli robię coś z serca, naprawdę po mojemu, to publiczność to czuje. Bo publiczności oszukać się nie da. Może nie będzie z tego platynowych płyt, ale to nie szkodzi, bo na ścianach i tak wolę wieszać zdjęcia moich dzieci.
W październiku zaśpiewa pani na krakowskim Festiwalu Rok Kobiet 2018. Jego organizatorkom przyświeca myśl o sile i dumie naszej płci. Zastanawiam się, czym dla pani jest kobiecość i czy ma pani jakieś jej wzorce.
Magda Steczkowska: Uwielbiam kobiety. Ich niezależność, siłę, waleczność. Czuję wielką dumę z bycia jedną z nich, ale nie jestem feministką, daleko mi do tej ideologii…
Dlaczego? Dla mnie jest pani kwintesencją tej filozofii.
Magda Steczkowska: Naprawdę? [śmiech]. Jestem kobietą niezależną, ale mam świadomość, że osiągnęłam to dzięki ogromnemu wsparciu mojego męża. Może to brzmi dziwnie, ale na moją siłę składają się jego miłość i troska, przekonanie, że dzięki jego obecności w moim życiu mogę wszystko. Poza tym można mnie nazwać typową kurą domową [śmiech]: sprzątam, gotuję, nie mam służby ani zasobu niań do pomocy, choć oczywiście znajduję sporą podporę w Piotrze. Czasem wkurzam się, że mąż mi za mało pomaga, wtedy on się bardziej mobilizuje i znów wszystko się kręci.
Z tym feminizmem to ciekawa sprawa. Znam Kazimierę Szczukę, która jest zdeklarowaną feministką, i kiedy się z nią porównuję, dochodzę do wniosku, że mamy wiele wspólnego. Ona co prawda znacznie bardziej wojuje ze światem, ale kiedy miałam okazję obserwować jej tzw. życie codzienne, przekonałam się, że chodzi nam o to samo. Chcemy być sobą, działać niezależnie, a ponieważ nie zawsze jest nam to dane, musimy o to walczyć. Sama przeszłam tę drogę w moim małżeństwie.
Na początku mój mąż miał raczej tradycyjny obraz roli kobiety w rodzinie. I to moja postawa sprawiła, że się zmienił i jest zupełnie innym człowiekiem niż dwadzieścia lat temu. Udało nam się, bo zawsze dużo ze sobą rozmawialiśmy i byliśmy gotowi na zmiany. Szanujemy siebie nawzajem, cenimy swoją odrębność i swoje potrzeby. To moim zdaniem klucz do udanego związku. Nie postawiliśmy jednak na pełną autonomię, uznaliśmy, że pewne ramy są nam potrzebne. Dają poczucie bezpieczeństwa.

Magda Steczkowska wystąpi na Festiwalu Rok Kobiet 2018 (fot. Bernard Hołdys / MTJ)
Wracając do kobiecości…
Magda Steczkowska: To cudna sprawa. Dla mnie niekoniecznie równa się kwestii fizyczności, to raczej coś, co wypływa z naszego wnętrza. Objawia się w tym, jak się zachowujemy. Chociaż oczywiście wyglądu nie da się pominąć. W końcu, jak mawiał mój tata, „jak cię widzą, tak cię piszą”… Tylko że dobre samopoczucie we własnym ciele nie do końca wynika z przekonania o jego doskonałości, które chyba zresztą nikomu nie towarzyszy na stałe. Najbardziej boli mnie fakt, że na każdym kroku spotykam kobiety, które mają mnóstwo kompleksów i cały czas na nie narzekają. Zawsze im mówię: „Dziewczyny, dlaczego tak nisko się cenicie? Nawet jeśli lustereczko prawdę wam powie i obnaży jakieś mankamenty, to wcale nie sprawi, że staniecie się mniej wartościowe. Jeśli będziecie ciągle podkreślać własne wady, otoczenie też będzie was tak postrzegać”.
Wydaje mi się, że na takie poczucie własnej wartości trudno zapracować w pojedynkę.
Magda Steczkowska: Bardzo ważne, żeby otaczać się życzliwymi ludźmi. Takimi, którym ufamy, z którymi lubimy przebywać, którzy wesprą nas, gdy będziemy potrzebować pomocy. Wewnętrzna siła to jedno, ale przecież jakoś trzeba zasilać jej źródło. Jestem bardzo optymistycznie nastawiona do życia, jednak wiem, że to się nie wzięło znikąd. Byłam bardzo smutnym dzieckiem, płaczliwym i nieszczęśliwym, dziś pewnie zdiagnozowano by u mnie depresję, choć nie miałam ku niej żadnych powodów. Dopiero mniej więcej w czasach licealnych uświadomiłam sobie, że taka postawa mnie po prostu niszczy i postanowiłam stać się szczęśliwym człowiekiem. Udało mi się to w głównej mierze dlatego, że spotkałam na swojej drodze wielu cudownych przyjaciół, którzy pomogli mi się wyzbyć złych myśli. Taką osobą jest przede wszystkim mój mąż, który od dwudziestu dwóch lat daje mi codzienne wsparcie. Potrafi zarówno zaakceptować moje smutki, jak i próbować mnie z nich wyciągać. Kolejna dobra dusza to moja przyjaciółka, Justyna Niedzielin, która jest architektem. Ona mnie zawsze potrafi sprowadzić na ziemię. Czasem wystarczy jej kilka słów [śmiech]. Z racji mojego zawodu, aktywności scenicznej, tego, że bywam na świeczniku, czasami trochę odlatuję, mam skrzywione spojrzenie na rzeczywistość. I ona potrafi błyskawicznie je wyprostować.
Im jestem starsza, tym bardziej szanuję swój czas i energię. Nie mam ochoty na spotkania z ludźmi-wampirami energetycznymi, którzy chcą tylko brać, nic nie dając w zamian. Na szczęście mam swój własny radar, który ich szybko wychwytuje. Potrafię się odciąć, powiedzieć nie. Nie zawsze tak było, cieszę się, że nauczyłam się tej niezależności.
Jak udaje się pani pogodzić tę potrzebę wartościowych kontaktów międzyludzkich z obecnością w show-biznesie, który, przynajmniej w stereotypie, opiera się na rywalizacji i braku szczerości?
Magda Steczkowska: Przyznam, że ten brak autentyczności, szczerości najbardziej mi w show-biznesie doskwiera. A świadomość tego braku stała w dużej mierze za tym, że zwlekałam z rozpoczęciem solowej kariery. Zaczęłam śpiewać w chórkach innych artystów, gdy miałam 18 lat i jako naiwna idealistka zupełnie nie mogłam się pogodzić z faktem, że ktoś w jednej chwili prawi komuś innemu komplementy, żeby za chwilę obmówić tę samą osobę za jej plecami. Dziś, choć nadal to zauważam, już mnie to tak nie dotyka. Rozumiem, że ten świat zwyczajnie taki jest i zbyt głęboko w niego nie wchodzę. Bardzo się cieszę z podjętej przed laty decyzji, żeby zamieszkać pod Krakowem, a w Warszawie bywać tylko w pracy. Łatwo wsiąknąć w ten stołeczny światek, zwłaszcza młodemu człowiekowi, który nie ma doświadczenia ani przeciwwagi w życiu rodzinnym. Wyszłam za mąż i urodziłam pierwszą córkę, Zosię, mając 26 lat.
Teraz ma pani trójkę dzieci i…
Magda Steczkowska: … niezawodną gwarancję, że ktoś zawsze ściągnie mnie na ziemię, gdy za bardzo bujam w obłokach [śmiech]. Doskonale wiem, na czym polega prawdziwe życie, gdy się wraca z koncertu i człowiek jest cały w skowronkach, a tu się okazuje, że dziecko ma gorączkę i że na kilka kolejnych nocy można zapomnieć o śnie. Takie obowiązki natychmiast stawiają do pionu. Scena to scena, cudowne są te momenty uwielbienia, ale życie zaraz się o ciebie z powrotem upomina.
Dla dzieci zdecydowanie nie jestem gwiazdą, tylko mamą. Śmieją się, gdy wracam do domu w mocnym makijażu: „Zmyj tę tapetę i bądź już mamą, dobrze?”.
Oglądając panią w telewizji czy mediach społecznościowych można odnieść wrażenie, że to pani żywioł. Czy rzeczywiście tak jest, czy to zawodowa konieczność?
Magda Steczkowska: Uwielbiam kamerę, ona w ogóle mnie nie peszy ani nie stresuje. Występy w telewizji traktuję jako część mojej pracy, mam pełną świadomość, dlaczego to robię i co mogę dzięki temu osiągnąć. Nigdy nie angażuję się w projekty, w które nie wierzę, nie mówię rzeczy, z którymi się nie zgadzam, a które ktoś wcisnął mi do scenariusza. Sama wiem, jaka jestem i nie pozwalam na to, żeby ktoś kreował mój fałszywy wizerunek.
Social media to moje kolejne zawodowe narzędzie, za ich pośrednictwem nie tylko opowiadam, co dzieje się w moim prywatnym życiu, ale przede wszystkim informuję o koncertach, płytach, nowych przedsięwzięciach. Ludzi, którzy śledzą moje profile, uważam za prawdziwą, choć wirtualną, społeczność, której się nie da oszukać. Oczywiście można próbować i niektórzy to robią, ale to nie działa na dłuższą metę, bo ludzie po drugiej stronie łącza są niezwykle wyczuleni na wszelki fałsz.
Doświadcza pani hejtu?
Magda Steczkowska: Rzadko mi się to zdarza, ale wiem, że będąc na tzw. świeczniku, jestem cały czas oceniana. Zdaję sobie jednak również sprawę z tego, że to ja decyduję, co z tym zrobię i na ile będzie mnie to dotykało. Przeczytałam kiedyś bardzo fajny wywiad z Kamilem Stochem (to mądry chłopak, tak na marginesie), który powiedział, że psycholog kiedyś doradził mu, żeby nie czytał internetowych komentarzy na swój temat. Może się tak zdarzyć, że na milion pozytywnych opinii przypadnie jedna złośliwa i ona właśnie najbardziej zapadnie mu w pamięć. To świetna rada dla wszystkich, którzy udzielają się publicznie.

We wrześniu można oglądać Magdę Steczkowska w TVN w programie Ameryka Express (fot. Bernard Hołdys / MTJ)
Pytając o telewizję, nie mogę nie wspomnieć o programie „Ameryka Express”, czyli nowej odsłonie „Azji Express”, w którym wzięła pani udział. Nie miała pani obaw, jak tę decyzję przyjmą pani wielbiciele? To dość kontrowersyjne show, wielu zarzuca jego uczestnikom powierzchowne, pozbawione szacunku podejście do obcych kultur.
Magda Steczkowska: Bardzo szanuję innych ludzi i inne kultury, a przyjeżdżając do nowego kraju, staram się dostosować do panujących w nim zasad, nawet jeśli nie zawsze są dla mnie zrozumiałe. Przyznam jednak, że był taki moment w tej podróży, kiedy dopadły mnie wątpliwości moralnej natury. Byliśmy wtedy w czwórkę: Filip i Zygmunt Chajzerowie, mój mąż i ja. A trzeba przypomnieć, że jedną z zasad tego programu jest konieczność przeżycia za jednego dolara dziennie. I nie jest to metafora. Siedzieliśmy więc zmęczeni, głodni, bezradni, z czterema wspólnymi dolarami w kieszeni. Pewien człowiek zaoferował nam nocleg, ale nie wiedział, że nie mamy pieniędzy na jedzenie. Gdy wyznaliśmy mu, że jesteśmy głodni, on zaprosił nas do restauracji, w której pracował. Nie był jej właścicielem, więc sam musiał ponieść koszty naszej kolacji. Czuliśmy się z tym bardzo niezręcznie, bo mamy świadomość, że w Polsce możemy uchodzić za ludzi dobrze sytuowanych, których stać na stołowanie się poza domem. Mieliśmy wrażenie, że jakoś tego chłopaka wykorzystujemy i było nam z tym autentycznie źle.
Z drugiej strony zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że takie są reguły programu i, że biorąc w nim udział, wyraziliśmy na nie zgodę. Zwłaszcza, że nie ukrywaliśmy naszych tożsamości, zawsze tłumaczyliśmy, kim jesteśmy i co robimy w Ekwadorze czy Peru. Uświadomiliśmy sobie też, że „Ameryka Express” to nie jest do końca nasze show, że to tak naprawdę opowieść o ludziach, których spotykamy.
Można się od nich wiele nauczyć?
Magda Steczkowska: Poznaliśmy mnóstwo cudownych ludzi, którzy nam bardzo pomogli. Zastanawialiśmy się, czy my, Polacy, potrafilibyśmy być równie uczynni. Ja pewnie wpuściłabym do domu takiego podróżnika, bo sama całe swoje dzieciństwo korzystałam z gościnności innych. Kiedy jako dziecko koncertowałam z moją rodziną na całym świecie, często trafiałam pod dachy obcych ludzi. Czy jednak widzę w moich rodakach podobną otwartość i gotowość do udzielenia pomocy? Nie jestem pewna.
Sama na sto procent nauczyłam się jednego. Od powrotu z Ameryki Południowej zawsze biorę ludzi na stopa. Już wiem, jak to jest czekać na okazję przez kilka godzin w deszczu [śmiech].
W programie wystąpiła pani z mężem. To był dobry sprawdzian siły państwa związku?
Magda Steczkowska: Wzięliśmy udział w tym programie, bo chcieliśmy przeżyć fajną przygodę, ale też żeby się przekonać, czy po tylu wspólnych latach jeszcze możemy się czymś nawzajem zaskoczyć, czegoś się o sobie dowiedzieć. Poza tym, jakby nie było, do Ameryki Południowej nie lata się codziennie, więc była to prawdziwa okazja, by zobaczyć kawałek świata.
Znamy się z Piotrem tak długo, że przeżyliśmy razem wiele trudnych sytuacji, a mimo to warunki na planie zaskakiwały nas swoją intensywnością. Byliśmy prawie non stop głodni, zmęczeni, przemoczeni. Do tego doszedł jeszcze stres związany z brakiem kontaktu z dziećmi i tęsknotą za nimi. Chociaż zostawiliśmy córki w dobrych rękach, niepokoiliśmy się o nie, bo nigdy na tak długo się z nimi nie rozstawaliśmy. Biorąc pod uwagę wszystkie te okoliczności i liczne nerwowe sytuacje, trochę się obawialiśmy, jak to wszystko wypadnie. Zwłaszcza mąż miał obawy, że ja w swojej emocjonalności zacznę coś wyprawiać, np. krzyczeć na niego – co mi się zdarza w skrajnych emocjach – on nie będzie potrafił mnie uspokoić i wyjdzie na to, że jesteśmy jakąś patologiczną rodziną [śmiech]. Natomiast jako para utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jesteśmy dwiema połówkami tej samej całości. Wychodzi na to, że pojechaliśmy w tę podróż również po to, żeby na nowo poczuć, jak dobrze nam ze sobą, jak bardzo jesteśmy zgrani. To było niesamowite uczucie, i co najważniejsze, doświadczyliśmy go oboje. Zdarzały nam się takie piękne emocjonalne momenty, że do tej pory, gdy o nich myślę, to się wzruszam.
rozmawiała: Ewa Szponar
Festiwal Rok Kobiet
Magda Steczkowska wystąpi na Festiwal Rok Kobiet 2018.

Festiwal Rok Kobiet 2018
KIEDY: 20 października 2018 (od g. 13 do 21; rejestracja uczestniczek od g. 12)
GDZIE: Kraków, Sheraton Grand Krakow, ul. Powiśle 7
ORGANIZATOR: Fundacja Miasto Kobiet
Chcesz wziąć udział w imprezie? Zapisz się już dziś na największe wydarzenie tej jesieni dla kobiet, wstęp na Festiwal Rok Kobiet jest bezpłatny.