Monday, April 28, 2025
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Magda wychodzi z cienia

Magda wychodzi z cienia

O kulisach show-biznesu, dojrzewaniu do solowej kariery i przepłakanym dzieciństwie opowiada wokalistka Magda Steczkowska.

steczkowska magda

Magda Steczkowska, fot. Tomasz Jędrszczyk

W lutym 2016 roku ukaże się nowa płyta Magdy Steczkowskiej promuje ją utwór „Gdzieś bez nas”

O kulisach show-biznesu, dojrzewaniu do solowej kariery i przepłakanym dzieciństwie opowiada wokalistka Magda Steczkowska

steczkowska magda

Magda Steczkowska, fot. Tomasz Jędrszczyk

Miasto Kobiet: Przez kilkanaście lat śpiewałaś w chórkach chyba wszystkich najważniejszych artystów w Polsce. Kiedy nastąpił „ten moment”, w którym zrozumiałaś: czas wyjść z cienia?

Magda Steczkowska: To nie stało się nagle. Po raz pierwszy o tym, że chciałabym zrobić coś więcej, niż tylko stać z boku, pomyślałam chyba 10 lat temu. Zaśpiewałam ze wszystkimi, z którymi chciałam zaśpiewać, więc w tej dziedzinie już nic więcej nie mogłam osiągnąć. Nagrałam przeszło 50 płyt. No ile płyt można nagrać dla innych? Mój mąż od dawna namawiał mnie na własną płytę, dlatego powstał „Ultrakolor” pod szyldem Indigo. Ale dopiero dwa lata temu, po wydaniu drugiej płyty „Cuda” i po pierwszych koncertach z nowym materiałem zrozumiałam, że to jest to, co chcę robić w życiu.

Miasto Kobiet: Gdy się zaczyna śpiewanie od chórków, to potem jest trudniej czy łatwiej?

Magda Steczkowska: Trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie. Ja się cieszę, że przeszłam taką drogę, bo wszystkiego, co umiem, nauczyłam się, śpiewając z innymi artystami. Bardzo szybko też poznałam ten świat od kulis i to, co widziałam, odrzuciło mnie i przez wiele lat skutecznie zniechęcało do robienia własnej kariery.

Miasto Kobiet: Czego się obawiałaś?

Magda Steczkowska: Pamiętaj, że mam siostrę Justynę, która tkwi w show-biznesie od dawna. Była bardzo młoda, gdy odniosła ogromny sukces, i tylko dlatego, że jest silną kobietą, dała sobie z tym radę. Popełniła po drodze wiele błędów, ale umiała się otrząsnąć. Świat nieustannej walki, zawiści, presji, chorego zainteresowania mediów – nie mogłam tego pojąć! Patrząc na nią, myślałam: to nie jest życie dla mnie, po co się tak męczyć.

Miasto Kobiet: Może do pewnego wieku robienie kariery powinno być zabronione?

Magda Steczkowska: Zbyt szybka kariera może zniszczyć. Jestem zdecydowaną przeciwniczką robienia kariery przez małe dzieci – mówię to głównie jako matka. I nie chodzi tu o jednorazowy występ w telewizji. Moja córka Zosia wystąpiła w „Szansie na sukces”, ale to było wydanie świąteczne, rodzinne, do tego nie konkursowe, więc się zgodziliśmy. Wiedzieliśmy, że sobie poradzi, byliśmy przy niej i to rzeczywiście była zabawa. Nie było nagród, autografów itp. Ale gdy widzę w telewizji dzieci ośmio-, dziesięcioletnie robiące „karierę”, to myślę sobie, że powinno się tego zabronić. Wiem, że to może się wydawać fantastyczną przygodą, ale jest to zabawa na chwilę. Potem światła reflektorów gasną, a dzieci wracają do domów i nie wiedzą, co z tym wszystkim zrobić. Czasem zdarza się, że wydadzą płytę, płyta się nawet sprzeda, ale drugiej już nie nagrają. A co się dzieje w ich mózgach, tego nie wie nikt.

Miasto Kobiet: Jednym słowem, przebieg kariery siostry Cię ostudził.

Magda Steczkowska: Na pewno tak, bo przecież możliwości nagrania własnej płyty pojawiły się szybko. Wkrótce po tym, jak zaczęłam pracować z Marylą Rodowicz, dostałam propozycje nagrania solowej płyty od większości wówczas istniejących firm fonograficznych. Myślałam, że to żart, i zbywałam ich śmiechem. Dopiero gdy firmy ponawiały swoje propozycje, zrozumiałam, że to na poważnie. Moja siostra była już wtedy znana, więc dawaj – kolejną Steczkowską. I mimo że miałam dopiero 19 lat, podjęłam bardzo dorosłą decyzję, że to jeszcze nie mój czas. Bałam się, że sobie nie poradzę. Nie mam pojęcia, co bym wtedy śpiewała, interesowała mnie tak różna muzyka. Dopiero później, gdy założyłam rodzinę, moje wartości zaczęły się zmieniać. Zrozumiałam, że jeśli nawet napiszą o mnie, że mam taki a nie inny rozmiar pupy, nie ma to żadnego znaczenia, bo umiem się bronić, wiem, co jest dla mnie najważniejsze. Tylko że do tego trzeba dojrzeć. Są tacy, którym przychodzi to szybciej; mnie to zajęło bardzo dużo czasu.

Miasto Kobiet: Wspomniałaś pracę z Marylą Rodowicz. To w jej chórkach najdłużej śpiewałaś. Jak do niej trafiłaś?

Magda Steczkowska: Przez przypadek. Moja siostra powiedziała mi, że dzwoniła do niej Ela Zapendowska, która widziała mnie gdzieś śpiewającą, z informacją, że Maryla szuka kogoś do chórków; Ela uważała, że powinnam się zgłosić. Problem polegał na tym, że nigdy nie byłam na takich przesłuchaniach i nie wiedziałam, o co na nich chodzi. Co gorsza, Maryla kazała mi śpiewać drugie głosy „Wsiąść do pociągu”, a ja… nie znałam tej piosenki. Nie tylko tej. Nie znałam żadnej piosenki Maryli Rodowicz, bo wychowywałam się wśród muzyki poważnej, a moje rodzeństwo słuchało muzyki zagranicznej – Stinga, Phila Collinsa. Maryla zaśpiewała mi więc melodię, na to ja jej zaśpiewałam drugi głos, ale bez tekstu. Więc kiedy zadzwoniła tydzień później, że mogę przyjechać na próby, byłam w ciężkim szoku. Później dowiedziałam się, co Maryla o mnie opowiadała: „Nie umiała mojej piosenki, ale… zdolna bestia”. I tak zaczęłam pracować z Marylą Rodowicz. Nie miałam nic do stracenia. Na studia i tak nie poszłam, bo nie chciałam już więcej grać na altówce.

Miasto Kobiet: Po 12 latach szkół muzycznych zrezygnowałaś ze studiów, bo wykończyła Cię altówka?

Magda Steczkowska: Ściślej – najpierw skrzypce, a potem altówka. Nigdy nie lubiłam ćwiczyć. Uwielbiam muzykę poważną, ale granie na instrumencie nie było moją pasją. Jedyne co lubiłam, to granie w orkiestrze. Do tego doszły kłopoty z kręgosłupem, a altówka jest ciężka. Nie chciałam kontynuować nauki. Wprawdzie poszłam na egzaminy wstępne, ale bez przekonania, więc byłoby dziwne, gdybym się dostała. Tata był rozczarowany. Zawsze cierpiał, gdy któreś z nas nie chciało iść na studia albo ich nie kończyło i zaczynało pracować w rozrywce. Nie mógł tego zrozumieć. Dopiero kiedy zauważył, że da się z tego wyżyć, i to całkiem nieźle, jego podejście trochę się zmieniło.

Miasto Kobiet: Jaką karierę dla was wymarzył?

Magda Steczkowska: Muzyczną. Żebyśmy grali w orkiestrze. Oprócz mojej siostry Krystyny, która świetnie gra na skrzypcach, nikomu nie wróżono kariery solisty. Aż tak dobrzy nie byliśmy. Byliśmy leniwi. Zwłaszcza ja, wołami mnie ciągnęli do grania.

Miasto Kobiet: Masz ośmioro rodzeństwa. Wszyscy chodziliście do szkół muzycznych?

Magda Steczkowska: Oprócz najmłodszej siostry Marysi wszyscy skończyliśmy liceum muzyczne lub przynajmniej II stopień szkoły muzycznej, a troje z nas studia.

Miasto Kobiet: Czy inna opcja wchodziła w ogóle w grę?

Magda Steczkowska: Teoretycznie tak, ale nikt z nas o tym nie myślał. Wychowywaliśmy się wśród muzyki – mój tata był dyrygentem, a mama nauczycielką muzyki, więc nie wyobrażaliśmy sobie przyszłości w innym zawodzie.

Miasto Kobiet: Wychowanie wśród muzyki to także rodzinny zespół. Długo koncertowaliście razem?

Magda Steczkowska: Długo. Miałam cztery albo pięć lat, kiedy stanęłam pierwszy raz na scenie. Ostatni raz wystąpiłam z nim, kiedy byłam w klasie maturalnej.

Miasto Kobiet: To już wiem, skąd Twoje obycie ze sceną.

Magda Steczkowska: Tak, z tego, co wiem, nikt z rodzeństwa nie ma tremy przed wejściem na scenę. To było dla nas naturalne, że wchodzimy, śpiewamy, schodzimy, przebieramy się

Miasto Kobiet: Powiedz, czy pomimo tych ćwiczeń i koncertów miałaś czas na normalne dzieciństwo, na zabawę?

Magda Steczkowska: Nie bardzo. W podstawówce – wtedy było osiem klas – chodziłam do dwóch szkół. Najpierw na siódmą do podstawówki (od razu ze skrzypcami i nutami), a po ostatniej lekcji do szkoły muzycznej, z której wracałam wieczorem, żeby odrobić lekcje na drugi dzień. A jeszcze trzeba było ćwiczyć. Jeśli więc jakieś gry i zabawy, to tylko w wakacje. Wtedy nikt nie był w stanie zaciągnąć nas do grania.

Miasto Kobiet: Odbiłaś to sobie później?

Magda Steczkowska: Nie. Miałam 15 lat, kiedy wyjechałam z domu i już nie wróciłam. Chodziłam do liceum w Poznaniu, 500 km od domu. To było 13 godzin pociągiem w jedną stronę plus dwie godziny autobusem, więc przyjeżdżałam do domu cztery, pięć razy w roku, na święta i wakacje. W pewnym sensie poczułam wolność. Mieszkałam w internacie i nikt mnie nie kontrolował, ale nie imprezowałam. Do tej pory nie lubię „bywać”. Mnie to nie kręci, chętnie pójdę na koncert, ale na KONCERT, a nie na koncert do pubu. A jeśli impreza, to we własnym gronie i najlepiej u siebie w domu – zrobić ognisko, coś pysznego do jedzenia, posiedzieć z przyjaciółmi i rodziną w czterech kątach, nie publicznie.

CZYTAJ DALEJ

Dziennikarka i redaktor naczelna „Miasto Kobiet”, które wymyśliła i wprowadziła na rynek w 2004 rok. „Miasto Kobiet” to jej miłość, duma i pasja. Prezeska Fundacji Miasto Kobiet, która wspiera kobiety w odkrywaniu ich potencjału oraz założycielka Klubu Miasta Kobiet – cyklu spotkań dla kobiet z inspirującymi gośćmi.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ