Karolina Macios: Lato nad polskim morzem
Jedna z opisanych tu scen nad polskim morzem wydarzyła się naprawdę
Zrzuciwszy na dziadków ciężar opieki nad potomkiem, ruszyliśmy z szanownym małżonkiem na spacer. Jako że dziadkowie mieszkają nad morzem – spacer, rzecz jasna, plażą. A że mieszkamy w Krakowie – spacer, rzecz jasna, po podróży nam się należał
Adam w stroju Adama
Minęliśmy deptak z badziewiem, przedarliśmy się przez obładowanych leżakami plażowiczów i wreszcie dobrnęliśmy do granicy, za którą zaczyna się pusta plaża. Widok doprawdy nad polskim morzem niespotykany. Pluskają fale, wyrzucone na brzeg meduzy wysychają, muszle wbijają się w stopy, a wokół ani żywej duszy. I kiedy już nabrałam podejrzeń, że wcale nie doszliśmy nad morze, że po drodze nas stratowano, ja zginęłam dźgnięta parasolem, a szanownemu zacisnął się na szyi dmuchany flaming i oto trafiliśmy do raju, zza wydmy wyłonił się mężczyzna. Nagi, choć nie do końca, bo jego koniec podtrzymywany gumką recepturką sterczał przed nim dumnie niczym kij do mopa.
Szturcham szanownego, szanowny szturcha mnie, jednakoż idziemy. Mężczyzna również, w dodatku w naszą stronę, a kiedy podchodzi na tyle blisko, by przez huk fal przedarł się głos, osłania dłonią oczy i woła: „O, cześć!”. Szturcham szanownego raz jeszcze, zaś on zatrzymuje się w pół kroku, uśmiech rozjaśnia jego twarz i woła:
„To ty?! Rany, kopę lat!”.
Minutę później dochodzi do krępującej sytuacji, kiedy nieskrępowany niczym innym jak tylko gumką recepturką mężczyzna poklepuje przyjacielsko szanownego, a potem zwraca się do mnie: „Adam” i wyciąga rękę. Na szczęście tylko rękę. Potrząsam nią odrobinę za długo, bo panicznie się boję, że wzrok mnie zawiedzie i ześlizgnie się z tej uśmiechniętej twarzy, a wszystko poniżej składa się z gumki recepturki. Jako że twarz Adama znajduje się dużo wyżej niż moja, kark zaczyna mnie boleć od zadzierania głowy. Rany, już gorzej być nie może, myślę sobie, ale Adam żegna się i rusza w swoją stronę.
Eks na plaży
I właśnie wtedy słyszę parskanie, a z wody wynurza się kobieta. Idzie powoli, ciężkie piersi kołyszą się i błyszczą w słońcu, z długich włosów skapuje woda. I znowu szturcham szanownego, bo znowu zatrzymał się w pół kroku i gapi się na nią jak rozanielony. Też się gapię – jest naga, jest piękna, wręcz zjawiskowo ponętna. I dużo młodsza ode mnie. A za nią z morza wychodzi…
„O, cześć! Co ty tu robisz?”
woła gość wyłaniający się ociężale z wody. Mój eks. Gorzej być nie może? Doprawdy? Może jednak zginęliśmy w drodze na plażę i trafiliśmy do piekła, myślę sobie, kiedy eks podchodzi do bogini i obejmuje ją w pasie. Szanowny wykonuje ruch, jakby też chciał ją objąć, ale w ostatniej chwili wyciąga dłoń do powitania. Jest krótkie i krępujące, bo rozpoznaje eksa i ześlizguje się wzrokiem dużo poniżej jego twarzy, prychając nieznacznie z pogardą. No dobra, czas się pożegnać. Z żalem odrzucamy propozycję spędzenia wspólnego popołudnia i na wszelki wypadek schodzimy z plaży. Eks z seksboginią długo machają nam na pożegnanie – widzę ich nawet jeszcze, kiedy wchodzimy do lasu, a nie jest to widok, który chciałabym zapamiętać. Pierwszy dzień wakacji i od razu trauma na całe życie. I kogo jeszcze tu spotkam? Moją przedszkolankę topless? Nie, nie ma mowy, nie będę ryzykować – wracamy do domu. I gdy pędzimy ścieżką przez las w stronę przystanku autobusowego, zza brzózki wyskakuje nagle gość w płaszczu i rozchyla poły.
Widać, że nie nudysta, białe sflaczałe ciało nigdy chyba nie widziało słońca, chociaż nie – chwileczkę: opalenizna zaczyna się dopiero na nadgarstkach. Mój wzrok wędruje w górę, wzdłuż bladych obojczyków usianych czerwonymi pieprzykami, dociera do dekoltu – poniżej biel, powyżej czerwień, i jeszcze wyżej, aż do…
„Szczęść boże”,
mówię spokojnie i mijam naszego proboszcza, który naprędce zakrywa się płaszczem.*
*Jedna z opisanych tu scen nad polskim morzem wydarzyła się naprawdę.
Możecie zgadywać która, możecie też pojechać tam same tego lata, ale to już na własną odpowiedzialność.
Karolina Macios