Wednesday, March 26, 2025
Home / Inne  / Fotogaleria  / Macademian Girl – Zawsze byłam kolorowa (obejrzyj)

Macademian Girl – Zawsze byłam kolorowa (obejrzyj)

Siedziałyśmy tyłem do drzwi warszawskiej knajpki, w której umówiłyśmy się z Tamarą Gonzalez Perea, 23-letnią blogerką modową, używającą pseudonimu Macademian Girl. Zanim ją zobaczyłyśmy, usłyszałyśmy ją.

Siedziałyśmy tyłem do drzwi warszawskiej knajpki, w której umówiłyśmy się z Tamarą Gonzalez Perea, 23-letnią blogerką modową, używającą pseudonimu Macademian Girl. Zanim ją zobaczyłyśmy, usłyszałyśmy ją.

Brzęk ciężkich kolczyków, uderzających o siebie bransoletek, ciężkich metalowych suwaków torebek, dudniące buty na obcasie… Strój Macademian, rozbujany jej szybkim krokiem, ułożył egzotyczną melodię, dzięki której wiedziałyśmy, że to ona. Na głowie miała toczek w kształcie serca i w intensywnym kolorze ciemnej fuksji, usta pomalowane szminką w podobnym odcieniu. Pisząc to kilka dni po spotkaniu, nie pamiętamy reszty jej kolorów. To była smuga tysiąca barw. Młodość, moda, eksperyment, bunt – to cała jej postać

Macademian Girl - Zawsze byłam kolorowa

Zdjęcie 1 z 7

fot. Krzysztof Adamek

Dlaczego Macademian Girl?

Uwielbiam te orzechy, a do tego kolor mojej skóry jest brązowy. Kiedy zakładałam bloga, chciałam uniknąć słów takich jak fashion czy style, bo takich było już bardzo dużo.

Pamiętasz początek Macademian Girl? Czy rodzice wspierali Cię w realizacji takiego pomysłu na siebie?

Wychowuje mnie tylko mama, więc nie ma rodziców. I to właśnie mama zachęcała mnie do założenia bloga modowego, zaraz po tym, jak wysłuchałyśmy na ten temat audycji w radiowej Trójce. Od razu zrozumiała, że blog to będzie miejsce, w którym będę mogła zebrać wszystkie swoje pomysły na temat mody, o której ciągle myślę i mówię. Sądziła też, że prowadzenie bloga będzie zajęciem na pięć minut. Okazało się, że pochłonęło mnie to bez reszty. Trudno jej było zrozumieć, dlaczego poświęcam tyle czasu czemuś, co prowadzi donikąd. Wtedy bloger nie był profesją. Mama zaczęła mnie wspierać, kiedy przekonała się, jak bardzo mnie cieszy i pochłania to zajęcie. Jednak to była dla niej długa droga.

Jak zdobywa się popularność bez portali plotkarskich?

Nie ma zasady. Albo się wyróżniasz, albo nie. Startując z blogiem, nie zakładałam, że ktokolwiek będzie go czytał. W Polsce mój styl jest uznawany za co najmniej dziwny, nieoczywisty, więc nie spodziewałam się dużego grona czytelników. Nie chciałam do nikogo dotrzeć. Bloga traktowałam jako zapis tego, kim jestem, jak się ubieram, co mnie inspiruje. Traktowałam go jak dziennik czy pamiętnik. Obserwowałam wcześniej inne blogerki i to, jak się rozwijają, co też mnie zachęciło do założenia swojego bloga. Taki dziennik modowy pomaga znaleźć siebie, wyszlifować swój styl. Dzięki niemu ciągle przebywa się z modą, łatwiej się na niej skoncentrować, uporządkować swoje pomysły. Pamiętam, co mama powiedziała mi na początku: że raczej nikt nie będzie tego czytał, bo ludzie nie zrozumieją tego, jak się ubieram. Wtedy odpowiedziałam jej, że wiem, ale że to mi nie przeszkadza, bo robię to dla siebie. Dziś już nie tylko.

Ubierasz swoją mamę?

Nie, choć mama jest bardzo świadoma mody i czerpie ze mnie inspiracje. Ma styl bardzo kobiecy, kolorowy, ale nie tak „odjechany” jak mój. Kiedy zaczęłam się interesować modą, uzupełniałyśmy się. Czasami pytała mnie o radę. Wiem, że lubiła, kiedy czasem ją ubierałam. Chodziła rozanielona, bo w pracy prawiono jej komplementy.

Jak ważny jest dla Ciebie wygląd?

Dla mnie jest to tak integralna część człowieka, że trudno mi sobie wyobrazić, żeby można było nie zwracać na nią uwagi. Wszystko, co na siebie założymy, jest komunikatem – może to być rozciągnięty sweter albo sztywny kołnierzyk, wszystko jedno. Studiowałam na ASP. Tam ludzie są barwni, nie znam takich, którzy wyglądają przeciętnie, którzy negują swoją osobowość. Strój to przedłużenie osobowości. Jeśli ktoś mówi, że nie zwraca uwagi na wygląd, to mówiąc to, już zwrócił na niego uwagę i coś nim zakomunikował. Jak powiedziała Rachel Zoe, styl jest informacją, kim jesteś, zanim w ogóle się odezwiesz. Nasza podświadomość nakierowuje nas na konkretne stylizacje.

Co mówisz swoim strojem?

Że jestem odważna, nie boję się, jestem zdecydowana i otwarta. Mówię też, że nie czuję potrzeby dopasowywania się do innych.

Zastanawiałaś się, skąd w Tobie takie cechy, skąd bierze się potrzeba manifestowania ich strojem?

To nie jest potrzeba. Taka jestem i nie mam na to wpływu. To, jak wyglądam, jest do mnie przyklejone, nie wybieram tego. Wiele ludzi myśli, że ja się przebieram, że kreuję się na kogoś. Tymczasem po prostu jestem sobą.

Spotkałaś się kiedyś z negatywnymi opiniami na swój temat?

Na ulicy? Nieraz. W Szczecinie to była norma. To jest też norma w Warszawie, choć tu jest zdecydowanie więcej przyjaznych reakcji. Dla wielu ludzi jestem inna. Wśród tych negatywnych pojawił się też zabawny akcent. To chyba miała być obelga. Trzech dresów w Szczecinie, widząc mnie na ulicy, nazwało mnie Lady Gagą. Uśmiechnęłam się i odebrałam to jako komplement. Są i śmiechy, i przepychanki, gapienie się, ale nie przejmuję się tym. W przeciwnym razie musiałabym się zamknąć w skorupie. Poza tym prowadzenie bloga wymaga pewnego ekshibicjonizmu, a za tym idą różne konsekwencje, czasem niemiłe komentarze. Muszę być odważna, muszę wiedzieć, za czym stoję, żeby i moi czytelnicy czasami mogli się na coś takiego zdobyć. W pewnym sensie daję im przykład. Na celebrytów spada często grom krytyki za to, jak wyglądają. Czego uczy to zwykłych ludzi? Tego, że jeśli ktoś ma stylistów i dużo pieniędzy, i tak zostaje sponiewierany, bo ubrał się tak czy inaczej, to lepiej się nie wychylać. Nie zachęca się ludzi do eksperymentowania z modą.

Ty to robisz?

Tak. To główny cel bloga. Moją ambicją nie jest to, żeby wszystkich ubrać w kolorowe toczki i kobiece sukienki. Jeżeli ktoś jest minimalistą z wyboru, to OK. Gorzej, jeśli jest nim, bo boi się spróbować czegoś innego, bo jest taką „konserwą”.

Ten konserwatyzm chyba bierze się stąd, w jakim żyje się kraju…

Mamy ksenofobiczne społeczeństwo. Urodziłam się w 1989 roku, więc PRL-u już nie pamiętam. Wciąż się tym tłumaczymy. To jakieś nieporozumienie. Ludzie, którzy teraz coś robią, coś zmieniają w polskiej rzeczywistości, to już jest nowe pokolenie, które powinno zachęcać do bycia kreatywnym, do ryzykowania, do eksperymentowania. I tu nie chodzi tylko o ubiór, ale o ogólne podejście do życia. Polska jest bardzo konserwatywnym krajem. Największym problemem jest niemówienie o tym. Mamy ogromny problem z rasizmem, antysemityzmem. Dlaczego zamiata się to pod dywan? Teraz nie można powiedzieć o kimś „czarnuch”, bo rasizm jest przestępstwem ściganym z urzędu. Powiedzieć o kimś „pedał” już można. Nikt tego nie kontroluje, nie ściga. Całe dzieciństwo miałam problemy z rasizmem, dopóki nie przeniosłam się do dobrego gimnazjum. Od czwartej klasy podstawówki słyszałam, że mam wypier… z tego kraju. Wystarczy być innym w jakimkolwiek zakresie, żeby być wykluczonym.

Miałaś w swojej karierze blogowej przykry moment?

Tak. Wrzuciłam kiedyś na swój fan page zdjęcie streetowe zrobione przez mojego kolegę, Szymona Brzóskę. Na tym zdjęciu był chłopak z Berlina, podejrzewam, że o hinduskich korzeniach. Miał na sobie jeansy, wyciągnięty sweter, męską, dużą kopertówkę-wałek, a na szyi metalową obrożę. To był jedyny post, który usunęłam ze swojego Facebooka. Pod tym zdjęciem pojawiło się tak wiele negatywnych komentarzy – homofobicznych, rasistowskich, seksistowskich, że nie mogłam inaczej postąpić. Ten chłopak został oznaczony na zdjęciu i zaczął dostawać wiadomości z pogróżkami. Hejterzy dali popis. Byłam wściekła. Ryczałam ze dwie godziny. Gdyby to było wymierzone we mnie, a nie w inną osobę, to zacisnęłabym zęby i tak tego nie przeżyła. Bardzo pilnuję zasad na Facebooku, u mnie nie ma obrażania, wulgaryzmów.

Kto Cię inspiruje?

Zawsze mówię, że w życiu miałam dwa przełomy: Harry Potter i Anna Dello Russo. W branży modowej, paradoksalnie, nie ma wielu ludzi, którzy wyróżniają się strojem. To środowisko jest bardzo hermetyczne i panuje taki pogląd, że trochę nie przystoi tak się przebierać. Nie wiem, skąd to się bierze. Anna Dello Russo jest tego przeciwieństwem. Wygląda, jak chce, wiele osiągnęła i pokazała mi, że przede wszystkim w takim środowisku można wyglądać tak, jak się chce, i robić coś wartościowego. Podobnym przykładem jest Anna Piaggi, bardzo ekscentryczna redaktorka włoskiego „Vogue’a” i ikona stylu. Takie kobiety pokazują, że warto walczyć o siebie.

Jaki jest Twój ulubiony strój z dzieciństwa?

Kostiumy do teatrzyku dla dzieci: Calineczki, złośnicy, smerfa… Już wtedy ciągnęło mnie do kolorów.

Jest już trochę blogerek modowych. Czy jest między wami konkurencja?

Trudno mówić o konkurencji, kiedy to są tak różne osoby. Jeżeli komuś coś się powiedzie, to należy się tym inspirować, a nie pluć żółcią i hejtować. Myślę, że żadna z nas nie narzeka na brak zleceń i pracy.

Na pewno znany Ci jest materiał reporterski Filipa Chajzera z FashionWeek w Łodzi. Co o tym sądzisz?

Ignoranci są wszędzie. Słabe w tym wszystkim jest to, że ludzie boją się czy wstydzą powiedzieć, że czegoś nie wiedzą. Chajzer obnażył braki w wiedzy z historii i WOS-u. Po tym materiale bardziej się zastanawiam nad systemem edukacji w Polsce niż nad środowiskiem modowym. Moda kojarzy się z próżnością, niestety. Dla mnie takie podejście do mody to abstrakcja. Najwięksi projektanci modowi to ludzie renesansu, o olbrzymiej wiedzy. Moda jest czymś, co było z człowiekiem od zawsze, nie ma innej bliższej człowiekowi dziedziny sztuki niż moda. Ludzie mieli dwie podstawowe potrzeby od zawsze: zjeść i się ubrać. Dziś nie każdy zdaje sobie sprawę, że uczestniczy w przemyśle modowym, niezależnie od tego, gdzie się ubiera i jak. Czytałam ostatnio biografię Versacego. Włosi na poważnie zaczęli traktować modę dopiero wtedy, kiedy zauważyli, że zyski ze sprzedaży odzieży przewyższyły zyski z turystyki. Traktowanie mody jak czegoś płytkiego jest głupotą, ignorancją. Ktoś, kto zajmuje się modą, zajmuje się też historią sztuki, ma pewną wiedzę, a nie jest „pustakiem”, a niestety tak się w Polsce myśli o przedstawicielach tej sztuki.

Gdybyś mogła przenieść się w czasie, jaką epokę modową wybrałabyś dla siebie?

Jestem rozdarta między okresem międzywojennym a latami 80. Ten pierwszy zachwyca mnie prostotą, dbałością o szczegół i kobiecością. A ta druga epoka, na maksa kiczowata i pełna energii, wyprzedziła swój czas. Do dziś wraca się do futuryzmu i wolności lat 80.

Jak wygląda Twój standardowy dzień pracy?

Wstaję o szóstej lub siódmej, odbieram maile, przygotowuję post na bloga, idę na zdjęcia, mam kilka spotkań, jak choćby to nasze, potem obrabiam zdjęcia, dalej odpisuję na maile i robi się trzecia w nocy. I tak codziennie. W weekend staram się trochę odespać.

Nie boisz się, że moda na blogi modowe przeminie? Co wtedy?

Na pewno tak będzie, ale nie mam z tym problemu. Zostaną topowe blogi, przyjmą się jak prasa i telewizja. Staną się kolejnym medium.

Jaką radę dałabyś wszystkim Polkom?

Żeby słuchały tylko siebie, nie zatraciły tego, co mają. Żeby myślały o sobie, o tym, jak chcą wyglądać. Fajnie jest podobać się facetom, ale to będzie łatwiejsze do osiągnięcia, kiedy będziemy pewne siebie. Natomiast zmienianie się dla kogoś to pułapka. I mówię to na podstawie własnego doświadczenia.

Plany? Marzenia?

Praca w polskim „Vogue’u” za 15 lat. Teraz zaczynam stałą współpracę z pewnym magazynem. Dalej będę prowadzić bloga. Chcę się rozwijać dziennikarsko. Więcej nie powiem, nie lubię mówić o tym, co będzie.

Rozmawiały Edyta Hetmanowska i Iga Gierblińska

Oceń artykuł
2 Comments
  • Aleks 22 marca, 2016

    Artykuł znalazłam przypadkiem – szkoda, że nie ma informacji z jakie roku, w każdym razie bardzo intrygujący. Macademian girl co dla niektórych jest już ikoną i wzorem dla naśladowania i pomimo, iż jej styl nie jest moim stylem to miło czyta się o tym, czym jest dla niej ubiór i moda. No i oczywiście pozazdrościć sukcesu…

  • Anna 4 grudnia, 2016

    Ja rozumiem, ze miało być oryginalnie i po angielsku. Ale czemu od razu z błędem? Te orzechy to macadamian nuts.

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ