
Czarny pasuje do wszystkiego / fot. Fotolia
Powieść Joego Haldemana Wieczna wojna – absolutny klasyk science fiction, niesłusznie dziś zapomniany – opowiada o zmaganiach Ziemian z obcymi o wysokiej inteligencji i niejasnych zamiarach. Jak wskazuje tytuł, wojna trwa bardzo długo.
Po setkach lat obie strony zapomniały już, o co się biją i od czego wszystko się zaczęło. Walczą, ponieważ wojna jest jedynym znanym stanem rzeczy, walczą dla samej walki, walczą, bo pradziadowie też walczyli. Haldeman oparł tę powieść na własnych doświadczeniach żołnierza z Wietnamu. Jestem pewien, że wiedział, o czym mówi.
Piszę te słowa dwa dni po czarnym proteście przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Przed chwilą sejm odrzucił stosowny projekt, co wcale mnie nie dziwi. Cechą łączącą wszystkie ekipy, które kiedykolwiek rządziły Polską, jest strach przed gniewem ludu, przed tłumem na ulicach. Patrzyłem na place Warszawy, Krakowa i Poznania, czarne od parasoli, i uświadomiłem sobie, że takiego poruszenia nie widziałem od czasu protestów przeciw ACTA. Wówczas rząd podkulił ogon i potulnie wycofał się z klepniętego już projektu. W tym przypadku było podobnie.
Ani myślę pisać tutaj o aborcji. Mój pogląd w sprawie jest jasny – czarny był zawsze moim ulubionym kolorem. Obiecałem sobie jednak, że nigdy na ten temat nie będę dyskutował. Stało się to gdzieś w połowie szkoły średniej, kiedy katecheta zaczął ryczeć na całą klasę o mordowaniu dzieci nienarodzonych. Nie znam też nikogo, kto dałby się przekonać i zmienił front. Proliferzy pozostaną proliferami, zwolennicy prawa wyboru nie zrezygnują ze swojego stanowiska. Będziemy się napieprzać dalej, przeciągając tę nieszczęsną linę-pępowinę. Ten spór, rozstrzygnięty dawno w Europie Zachodniej, w Polsce będą toczyły jeszcze moje wnuki.
Brakuje mi szacunku dla strony przeciwnej. Poziom szamba, jakie wylano na okoliczność czarnego protestu, zmienia stajnię Augiasza w uzdrowisko. Moją koleżankę z Poznania, zaangażowaną w ruch pro-choice, zwyzywano od morderczyń, zaś potem, jakże konsekwentnie, zagrożono jej śmiercią. Jacek Piekara, słynny z dorabiania sobie tatuaży w Photoshopie, obraził Dorotę Wellman. Poseł Kukiz, niegdyś wielki artysta, bredzi coś o tym, że „trzeba wiedzieć, komu się dawało”. Mógłbym wymieniać dalej, lecz boję się torsji. Dodam tylko, że druga strona też nie jest bez winy. Oburzeni czytelnicy targają książki Piekary. Jak można zniszczyć książkę? W rzeczonym Poznaniu grupa manifestujących obrzuciła kamieniami i butelkami Bogu ducha winnych policjantów.
Aby rozmawiać, konieczny jest szacunek dla interlokutora, a także wiara – przynajmniej deklaratywna – w szczerość jego intencji. Radykalni obrońcy życia plotą bzdury, niemniej wierzą w nie równie szczerze jak w Trójcę Przenajświętszą. Nie zgadzam się z takim Terlikiem, lecz nie mam wątpliwości – ten facet naprawdę słyszy wrzask zygot drobionych szczypcami i staje na głowie, aby powstrzymać ten proceder. To samo dotyczy i innych związanych z tym nurtem. Odczłowieczanie tych ludzi jest może wygodne, lecz również niemoralne, a nade wszystko – niekorzystne. Przez lata lekceważono ich jako oszołomów. Teraz byli bliżej zwycięstwa niż kiedykolwiek wcześniej.
Oczywiście druga strona popełnia podobny błąd, widząc w kobietach z czarnego protestu egoistyczne bladzie zainteresowane wyłącznie przyjemnym życiem, więcej nawet – morderczynie, o czym smutno przekonała się moja koleżanka. Czy istnieje straszniejsza figura od masowego zabójcy dzieci? W konsekwencji dochodzi do zakleszczania się we własnym światopoglądzie, czego konsekwencją jest radykalizacja tegoż. Już pojawiają się głosy, by – po odtrąbieniu całkowitego zakazu aborcji – zakazać hormonalnych środków antykoncepcyjnych. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy zacne „pigułki” częściowo refundowało państwo. Tak przemija chwała świata, chciałoby się rzec.
Rozmowa nie będzie możliwa z innego, dużo ważniejszego powodu. Aby rozmawiać, konieczny jest wspólny język. Polak być może porozumie się z Chińczykiem odnośnie do zakupu półlitrówki, lecz razem nie skonstruują rakiety zdolnej do lotu w kosmos. Tymczasem obie strony sporu wypowiadają się w różnych językach, które tylko pozornie wyglądają na taki sam. Jedni powiedzą „dziecko”, inni „płód”, ja powiem aborcja, ktoś morderstwo, ktoś rzuci „prawo wyboru”, ktoś znów przypomni, że nie można decydować za innych, i tak to się będzie kręcić. Cała ta naparzanka przypomina podgrodzie wieży Babel, gdzie budowniczym pomieszano języki. Ludzie sądzą, że doskonale się rozumiemy. Tymczasem nie rozumiemy się wcale.
A wojna będzie trwała nawet wtedy, gdy obie strony zapomną, o co tak naprawdę walczyły na początku. Staliśmy się obcymi sami dla siebie. Fantaści w rodzaju Haldemana znów mieli rację.
Łukasz Orbitowski