Łukasz Orbitowski: Smutny ojciec w strasznym świecie
Łukasz Orbitowski o ojcostwie weekendowym

Łukasz Orbitowski / fot. Aga Krysiuk
Coraz więcej myślę o ojcostwie, o rodzicielstwie i tym, jak trudnym byłem dzieckiem. Tę trudność dostrzegam po czasie, mordując się ze swoimi własnymi pociechami. Dawniej wydawało mi się, że jestem po prostu wspaniały, ugodowy i grzeczny. Nie rozumiałem, czemu rodzice na mnie krzyczą
Moje własne ojcostwo było kulawe i trudne. Rodzina, w której przyszedł na świat mój syn, rozpadła się, kiedy Julek miał roczek. Jak sądzę, oboje zawiniliśmy, ale potem każde stanęło na wysokości zadania jak potrafiło najlepiej. Była żona zajęła się dzieckiem i wkrótce wyjechała do innego miasta. Dojeżdżałem kiedy tylko mogłem, brałem na wakacje i każdy dłuższy weekend i nie zapominałem o alimentach. Próbowałem robić co do mnie należy. To wszystko.
Po dekadzie okazało się, że Julek mieszka ze mną, a na domiar złego zamieszkaliśmy też z synkiem mojej dziewczyny. Mam 42 lata i nigdy nie mieszkałem z dziećmi. Nie miałem rodzeństwa. Kuzyni żyli daleko. Do dziś nie potrafię ogarnąć skali zmiany. Powiem tylko tyle, że dwóch chłopaków to nie przelewki. Zresztą nie o nich, nie o dzieciach pragnę tutaj pisać, lecz o ojcowaniu.
Natychmiast zrozumiałem, że ojcostwo weekendowe, z tym dojeżdżaniem, zapewnianiem atrakcji i nadrabianiem czasu z dzieckiem, jest głęboko ułomne. Lepsze takie niż żadne, lecz byłoby dobrze, gdyby każdy ojciec spędzał swoją codzienność z dzieckiem. Nie da się, wiadomo. Ale może my, faceci, tego nie chcemy? Rodzina to piekło, a dzieci są niewdzięczne. Z Julkiem znamy się i kochamy, lecz nie zdołaliśmy zżyć. Zabrakło na to czasu. Nie wykształciły się wspólne zwyczaje, jakie buduje tylko mozolna codzienność. Przez większość życia myśleliśmy o sobie, żyjąc daleko. W tej sytuacji trudno się poznać. Żyjemy wyobrażeniem. Straty o tej skali nie sposób nadrobić.
W ogóle, mam poczucie, że niewiele zależy ode mnie. Dzieci w tym wieku mają swoje światy, których nie mogę zrozumieć. Najchętniej cały czas oglądaliby youtuberów. Obejrzałem z nimi parę odcinków. Nie podoba mi się to i trudno mi zrozumieć, co fascynującego jest w transmisji z gry okraszonej prostackim komentarzem. Właściwie o tych chłopakach, youtuberach, trudno powiedzieć coś dobrego. Są wulgarni, aroganccy i wdzięczą się do odbiorcy. Nie odmawiam im jednak charyzmy, wróżąc świetlaną przyszłość. Pocieszam się tylko tym, że ojciec z matką krzywili się na moje młodzieńcze fascynacje fantastyką, metalem i horrorami. Po latach przekułem tę pasję we wspaniały zawód. Może z chłopcami też tak będzie?
Z tego ojcowania zacząłem się fasować się złem świata. Zawsze się nim zajmowałem, lecz bez lęku. Wiedziałem, że dam sobie radę. A jeśli nie – mała strata. Niemniej sprowadzanie dzieci na ten potworny świat skrywa w sobie posądzenie o niemoralność. Przecież chłopcy będą cierpieć. Straszliwie. Jak każdy z nas. I w końcu kiedyś umrą i będą bali się tego umierania tak, jak ja się boję. Tak właśnie będzie, a ja nie zdołam ich przed tym uchronić.
Wszystko, co mogę, to przygotować dzieci na spotkanie ze złym światem i chyba tak właśnie definiuję całe rodzicielstwo. Znam rodziców, którzy doszli do podobnych obserwacji, wyciągając odmienne wnioski. Próbują chronić swoje dzieci. Podwożą wszędzie autem, posyłają do prywatnych szkół i na masę zajęć dodatkowych, jakby znajomość trzech języków, karate, rysunku i jazdy na wrotkach mogła przed czymkolwiek uchronić. Nie uchroni. Świat, w który wkroczą nasze dzieci, będzie tak samo groźny, jak nasz, z jedną tylko różnicą: my, wapniaki, go nie zrozumiemy.
Mówię. Ostrzegam. Tłumaczę. Uczę samodzielności. Wiem, jak wariacko to brzmi – przygotowywanie dzieci na zło tego świata – ale kryje się za tym też coś pięknego, o czym niezdarnie próbuję napisać.
Świat, ze zdradą, wiarołomnością i zwykłym złodziejstwem, z tym niezliczonym katalogiem potworności, jest naprawdę okropnym miejscem. Ale skrywa w sobie wielkie piękno, moc radości, dla których warto żyć. O tych radościach mówię dzieciom. Wskazuję je i próbuję przekonać, że są naprawdę dobre. Mowa o przyjaźni, miłości, o przyrodzie i muzyce, o wielu innych wspaniałych rzeczach, które pozwalają przetrwać najczarniejszy czas.
Problem w tym, że muszę do tej myśli przekonać samego siebie, starego, ponurego borsuka.
No nic, może kiedyś się uda.
Janina 18 czerwca, 2019
tak to już niestety bywa
Janek 18 czerwca, 2019
Pani Janino, po prostu 0 uczuć…