Lubię myśleć o sobie jak o prawdziwym mężczyźnie i tak też postępuję: puszczam kobiety przodem, zdejmuję płaszcze, płacę za kolacje i klepię w tyłek swoją dziewczynę. Ktoś nazwie mnie seksistą, ktoś inny gorylem udającym gentlemana
Co ważniejsze, życie postrzegam jako walkę, samotną i wolną od wszelkiej litości. Gdy życie na mnie spogląda, gdy otwiera swoją paszczę, potworną i piękną, wiem, że nie znajdę oparcia ani w państwie, ani w rodzinie, czy innych strukturach społecznych. Walkę stoczę samotnie, i samotnie umrę, jak wszyscy ludzie na świecie, miłe panie. Dlatego ze wzruszeniem przyglądam się dawnym mężczyznom, z którymi nie mam prawa się równać.
Lubię na przykład oglądać grupowe zdjęcia maturzystów i studentów sprzed stu, stu pięćdziesięciu lat. Widzę na nich barczystych, wąsatych chłopów o poważnej postawie i twardym spojrzeniu. Dzisiejsi studenci wyglądają przy nich jak dzieci, którymi są w istocie. Sam jako student byłem nikim więcej, jak rozwydrzonym bachorem, wiedziałem wszystko i łaknąłem tylko dobrej zabawy.
Zafundowałem sobie niedawno przygodę z najsłynniejszą nowelką Hemingwaya i jej ekranizacjami. Starego człowieka i morze nakręcono przynajmniej trzykrotnie. W filmie z lat 50. wystąpił Spencer Tracy, trzydzieści lat później rolę tę powtórzył Anthony Quinn, ale ja najbardziej lubię wersję animowaną, nakręconą przez Alexandra Petrova z Rosji. Film, przepięknie zrealizowany, dodaje perspektywę ryby do tej opowieści. Widzimy dwóch przeciwników – rybaka i zwierzę skryte w głębinach. Są sobie równi w tych zmaganiach. Przypuszczalnie o coś takiego chodziło Hemingwayowi.
Źródło: YouTube/ sumesh somanathan
Stary człowiek i morze opowiada historię pechowego rybaka imieniem Santiago, którego opuściło szczęście. Dawno nic nie złowił. Utracił młodego pomocnika, którego kochał. Podczas samotnego połowu na jego hak łapie się marlin większy od łodzi, w której pływa Santiago. Walka – przyrównania do zawodów w siłowaniu się na rękę – trwa cała dobę. Santiago zwycięża, ale rekiny objadają mu zdobycz przytroczoną do burty. Powraca ze szkieletem. Zwyciężył i przegrał jednocześnie. Streszczam tę piękną opowieść na wszelki wypadek, choć nie rozumiem, jak można nie czytać Hemingwaya.
Santiago jest mężczyzną, jakich już nie ma. Bardzo chciałbym nim zostać na starość, ale to niemożliwe. Nie miałem tak twardego życia, za słabo ćwiczę swój charakter, mówiąc wprost – jestem za cienki w uszach. Santiago wiedzie żywot prosty, niemal pustelniczy. W swojej chatce nie ma prądu ani wody (rzecz dzieje się na Kubie w latach 50., rybacy wówczas tak żyli), sypia na łóżku sprężynowym, które obłożył gazetami dla większej wygody. Za lekturę starczają mu właśnie te gazety, lubi też transmisje z meczy baseballowych. Nie ma jednak radia i słucha ich, jak sądzę, w pobliskiej spelunie. Inne rozrywki go nie interesują. Przypuszczalnie za nimi nie tęskni i uważa, że rozrywka nie przystoi poważnemu człowiekowi. Mężczyzna żyje dla miłości i powinności, niczego więcej.
Oczywiście, stary kocha. Zdjęcie zmarłej żony schował pod czystą koszulą (tę, jak się domyślam, zakładał do kościoła, gdzie uczęszczał, choć – jak na mężczyznę przystało – w żadnego Boga nie wierzył), gdyż zbyt cierpiał, gdy na nie spoglądał. Nie widział żadnego sensu w zadręczaniu się przeszłością i przyjął swoje nieszczęście jak na dumnego, skromnego człowieka przystało. Był bowiem człowiekiem, któremu skromność nie odejmuje dumy. Kochał też chłopca, malutkiego rybaka, pomocnika w łodzi. Chłopiec odpłacił mu miłością i dbał o starca, bolejąc, że ojciec zabronił mu wypływać z nim w morze. Być może te i tylko te dwa rodzaje miłości są dostępne dla starego mężczyzny: kocha dzieci i umarłych. Santiago nie pozwala sobie nawet na słowo skargi, a Hemingway wspomina, że wszystko było w nim stare, prócz oczu. Te mogłyby należeć do kogoś młodszego.
Santiago nie ma złudzeń względem życia (wie, że to walka toczona w samotności), utracił ukochaną żonę i stał się pośmiewiskiem w swojej okolicy, ponieważ nie złowił od dawna żadnej ryby. Jest smutnym człowiekiem, każdy by takim był. Ale nie zgorzkniał, próżno w nim szukać jadu, cynizmu, okrucieństwa względem siebie i innych. Mężczyzna nie obraża się na życie, bo rozumie, że ono nigdy nie okaże litości. Takie właśnie jest i taka jest też ryba, z którą zmaga się ponad siły, w swojej kruchej łódce.
W odróżnieniu od współczesnych mężczyzn i mnie samego, Santiago jest naprawdę, na sto procent, w każdej sytuacji, w której się znajduje. Ja na przykład piszę te słowa w kawiarni, piję kawkę, zerkam sobie w internet, odbieram telefony i patrzę po ludziach. Gdy bawię się z synem, odruchowo sprawdzam smartfona. Jakież skarby skrywa ten ekranik? Gdy Santiago rozmawia z chłopcem, reszta świata znika, a sam starzec skupia się wyłącznie na tej rozmowie. Pijąc kawę z blaszanego kubka, jest wyłącznie człowiekiem pijącym tę kawę, a kiedy widzimy go w łódce, toczącego walkę na śmierć i życie, jasne jest, że istnieje tylko on i ryba.
Mężczyzna się nie rozprasza, to wiem od Santiago. Gdy ma dziecko, jest cały dla dziecka. Przy swojej kobiecie nie widzi innych kobiet i nie myśli o tym, jakby było fajnie wyskoczyć z kolegami na piwko. Jednocześnie, jak jest na piwku, zatraca się w kuflu i miłym towarzystwie bez reszty. Pracuje, walczy i kocha całym sobą, jakby nic innego na świecie nie miało znaczenia. Tylko takich facetów już nie ma, nawet ja takim facetem nigdy nie będę, choć przecież obiecuję sobie, że jak będę stary, to wyjadę na jakąś wyspę, zamieszkam w chatce, będę pisał książki i wypływał na ryby, aż pewnego dnia z tych ryb nie wrócę.
Łukasz Orbitowski