Łukasz Orbitowski: Bezradność człowieka pióra
W felietonie o roli autora i książki w naszych czasach i nie tylko
Pytają mnie niekiedy o rolę, jaką książka i jej autor odgrywają w naszych smutnych czasach. No dobrze, najczęściej sam siebie o to pytam. Jestem powieściopisarzem (używam tego precyzyjnego określenia, aby się odróżnić od pisarzy zajmujących się np. literaturą faktu albo biografami celebrytów) i chciałbym, aby moja praca coś znaczyła. Lubię myśleć, że jest potrzebna nie tylko mnie, ale i innym. Drżę, przeczuwając grozę pomyłki.
Kiedyś książki rzeczywiście coś znaczyły. Na przykład sławetny markiz de Sade przesiedział pół życia w więzieniu ze względu na bezeceństwa, które opisywał w swoich nudnych powiastkach. Stał się więc męczennikiem literatury, wolności słowa, ale i prawa do obsceniczności. Zwyciężył pośmiertnie, gdyż seks uwolnił się w dużej mierze od moralności (wyjąwszy takie oczywiste sprawy jak gwałt albo stosunek z nieletnim), a słówko „sadyzm” wywodzące się od nazwiska sławnego Francuza pozostaje znane wszystkim.
Poeci – Rosjanin Majakowski i Włoch D’Annunzio – uczynili ze swoich wierszy broń w walce o zmiany, które chcieli przeprowadzić w świecie. Majakowski włączył się w rewolucję bolszewicką i budowanie nowego ustroju, domagając się, by zamiast czczej gadaniny przemówił „towarzysz mauzer”. D’Annunzio zaraz po pierwszej wojnie światowej zebrał grupę awanturników i zajął Fiume (dziś Rijeka w Chorwacji), którą to miejscowość utrzymał niemal rok. Jego witalistyczne, zawdzięczające wiele filozofii Fryderyka Nietzschego wiersze zainspirowały Mussoliniego do stworzenia ideologii faszystowskiej (D’Annunzio poróżnił się z duce, gdy ten ostatni sprzymierzył się z Hitlerem). Nie mówię, że tego rodzaju wpływ na rzeczywistość chciałbym osiągnąć. Stwierdzam fakty: Majakowski i D’Annunzio zmienili bieg historii. Odrobinkę, ale jednak.
Szukam dalszych przykładów, lecz te nie chcą przyjść. Mógłbym wymienić „Kapitał” Marksa i Biblię z Koranem. Pierwsza książka przynależy do dziedziny nauki (filozofia z ekonomią), dwie następne to teksty religijne, spisane z niewidzialnych ust szepczącego Boga. Ja upominam się o powieści, o fikcję. Z tym jest bardzo krucho.
Istnieją przykłady destrukcyjne. Salman Rushdie po publikacji „Szatańskich wersetów” otrzymał wyrok śmierci, a świat dowiedział się, czym jest fatwa. Na szczęście dla pisarza niewiele z tego wynikło, gdyż żyje on do dziś, ciesząc się dobrym zdrowiem, i wygląda na zadowolonego. Z kolei Stephen King wydał pod pseudonimem powieść „Rage”, w której opisał strzelaninę w szkole. Niedługo później doszło do prawdziwej strzelaniny. Niezrównoważony psychicznie chłopak otworzył ogień do uczniów i nauczycieli. W jego pokoju znaleziono egzemplarz „Rage”, zaczytany niemal do rozpadu. Trudno oskarżać książkę, ale przerażony King zapowiedział, że powieść nie będzie już wznawiana ani tłumaczona. Dotrzymał słowa.
Za mojego życia ukazała się tylko jedna książka-powieść, która zmieniła świat. Dodajmy – zmieniła, ale tylko troszeczkę. Mowa o „Harrym Potterze”. Nie chodzi mi tutaj o miliardowe nakłady, osiem kosztownych ekranizacji i tysiące epigonów. Sympatyczny Harry sprowokował wzrost popularności magii. Dzieci nagle zapragnęły zostać czarodziejami, a ponieważ z dzieciństwa trudno się wyrasta, w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (zwłaszcza) zaczął się rozrastać ruch czarowski. Mowa o różnego rodzaju zainteresowaniach magią, od zwykłego wróżbiarstwa, przez tarot, aż po systemy magiczne, wywodzące się bardzo często z tradycji pogańskich, które również zaczęły odżywać, z pozaliterackich już powodów.
Jak jest u nas? Jak w Polsce? Mamy reportaże interwencyjne, które rzeczywiście wpływają na życie innych (z tego co wiem, siostra Bernadetta poszła do więzienia po reportażu Justyny Kopińskiej). Ja jednak pytam o powieści. Tu ujawnia się całkowita bezsilność ludzi pióra, niezależnie od ich nakładów i sympatii u krytyków. Katarzyna Bonda, niewątpliwie najpopularniejsza pisarka z gigantycznym gronem oddanych czytelników, wpłynęła na wydarzenia w Polsce nie mocniej niż wróbel trzepoczący skrzydełkiem. Nie o to zresztą jej chodziło. Znam jednak całą masę zaangażowanych społecznie pisarzy, tak z prawej, jak i lewej strony. Nazwisk nie przytoczę, powiem tylko, że żaden z nich, mimo talentu, zaangażowania i pracowitości, nie zdołał niczego zmienić. Ja też nie.
Czasy D’Annunzia i Majakowskiego minęły nieodwołalnie. Nie ma co za tym płakać. Oczywiście realny wpływ na Polskę mają inni artyści – np. muzycy jak Piotr Liroy-Marzec albo Paweł Kukiz, czy też aktorzy, żeby wymienić Krystynę Jandę. Teatr, za sprawą przedstawień takich jak „Klątwa” i „Golgotha Picnic”, służy do wypowiedzi politycznych, angażując w ten sposób uwagę publiczną. Powieściopisarz nie posiada takiej mocy i pora, byśmy sobie to uświadomili. Jesteśmy dostarczycielami wzruszeń, rozrywki, jakiegoś tam namysłu czy jeszcze innych, kruchych rzeczy, których ludzie poszukują w książkach. Można przyrównać nas do broszki, do ptaszka w klatce, czyli tego, co jest miłe, lecz niekonieczne.
Potraktuję to jako lekcję skromności.
Łukasz Orbitowski