Kiedy pierwszy raz przechadzałam się wąskimi uliczkami Lizbony, był koniec lutego i jednocześnie… koniec świata, jaki znaliśmy przed pandemią (chociaż jeszcze o tym nie wiedzieliśmy). Trochę się wtedy nawet podśmiewaliśmy z zagrożenia, o którym coraz głośniej się wtedy mówiło. Tamten wyjazd okazał się moim ostatnim przed zamknięciem granic.
Na szczęście po kilku miesiącach świat się rozmroził. Bezpośrednich lotów z Polski do Portugalii jeszcze nie przywrócono, ale można tam lecieć przesiadką w jednym z europejskich krajów, np. w Niemczech (dużo połączeń jest z Frankfurtu, Berlina i Monachium), a ja z ogromną przyjemnością wracam do tych kilku dni spędzonych w najpiękniejszej moim zdaniem stolicy Europy. Oto mój całkowicie subiektywny mini-przewodnik po Lizbonie.
Lizbona – miasto na wzgórzach
Wyobraźcie sobie miasto wielopiętrowo i tarasowo rozłożone na wzgórzach. Z widokiem na ceglastoczerwone dachy z jednej strony, a z drugiej na błękit rzeki Tag, z ujściem tak szerokim, że nie wiesz, czy to jeszcze rzeka, czy już morze. Podzwaniającymi, żółtymi tramwajami, które z trudem mieszczą się w wąskich uliczkach najstarszej dzielnicy Alfama. Przeszklonymi windami, które błyskawicznie przenoszą cię z części miasta położonych niżej, do tych rozciągających się wyżej, na wzgórzach. Ze stromymi schodami, kolorowymi fasadami kamienic. Z azulejos, czyli tradycyjnymi portugalskimi płytkami układającymi się w mozaikami, które dekorują wnętrza i fasady budynków.
Gdy masz ochotę rozwinąć szeroko płuca i nasycić się przestrzenią, idziesz na most „25 kwietnia”, porównywany do mostu Golden Gate w San Francisco. Jego nazwa upamiętnia pokojowe obalenie faszystowskiej dyktatury w Portugalii 25 kwietnia 1974 roku. Gdy potrzebujesz się zagubić, krążysz wąskimi uliczkami Alfamy, zacienionymi przejściami między kamienicami, gdzie słychać odgłosy normalnego życia, widać pranie na balkonach, albo wyrastające nagle między murami drzewo.
Alfama
Alfamę można zobaczyć na dwa sposoby – z okien słynnego zabytkowego tramwaju 28 i na piechotę (zdecydowanie lepsza opcja). Kiedyś dzielnica o wątpliwej reputacji, kojarzona z nędzą, zamieszkiwana przez robotników portowych, dzisiaj must have każdego turysty odwiedzającego Lizbonę. Przyciąga labiryntem wybrukowanych uliczek, schodów i wąskich przejść, wymagających wspinaczki.
Co kilka kroków natykamy się na zabytki (np. katedra Se z XII wieku, Panteon Narodowy z tarasem na szczycie, z którego rozciąga się widok na całą Lizbonę), muzea (np. Muzeum Fado), punkty widokowe (np. Largo das Portas Sol), niewielkie sklepy i kawiarnie, kolorowe murale. Oprócz miejsc ze skomercjalizowanymi pamiątkami, można trafić na perełki, np. galerię artysty, który maluje… kawą i czerwonym winem.
Kawiarnie i cukiernie przyciągają budyniowymi ciasteczkami pasteis de nata, a restauracje i sklepy różnym wariacjami na temat dorsza, np. suszonymi, solonymi płatami dorsza, albo krokietami ziemniaczanymi z dorszem.
Castelo de Sao Jorge
Do zamku św. Jerzego ściągnęły nas… pawie, których nawoływania niosą się ulicami Alfamy. Pawie panoszą się w zamkowych ogrodach, siedzą na drzewach, chodzą między stolikami, blokują wejścia do kawiarni, pozwalają się łaskawie fotografować i podziwiać.
Castelo de Sao Jorge (zamek świętego Jerzego) góruje nad miastem potężnymi murami i wieżami w kolorze piasku, poprzetykanymi zielenią drzew. Był świadkiem i uczestnikiem triumfów i upadków Portugalii. Zbudowali go Rzymianie 200 lat p.n.e. Przeżył panowanie Wizygotów, erę Maurów, zdobycie przez krzyżowców, skuteczną obronę przed Kastylijczykami. Nie przetrwał natomiast trzęsienia ziemi z 1755 roku. Dopiero generalna renowacja w połowie XX wieku przywróciła go do życia.
Dziś zamek jest jedną z najwspanialszych atrakcji Lizbony. Można się przejść po jego murach, posiedzieć w wieżach, na dziedzińcach, obejrzeć stanowiska archeologiczne (z epoki żelaza, epoki Maurów i czasów wczesnochrześcijańskiej Portugalii), znaleźć schronienie przed słońcem w cieniu drzew, nasycić się widokiem morza. Dokoła zamku ciągną się jedne z najpiękniejszych uliczek Lizbony, z kameralnymi sklepikami, galeriami, kawiarniami.
Martinhal Chiado – hotel w sercu Lizbony
To ogromny luksus mieszkać w sercu miasta. A gdy w dodatku samo miejsce też jest luksusowe, wówczas komfort zwiedzania wzrasta jeszcze bardziej. Lubię, gdy mam wszystko pod ręką, a jeszcze bardziej, gdy miejsce sprzyja pobytowi z dziećmi, co oznacza nie tylko dobrze wyposażoną kuchnię, łazienkę, ale przede wszystkim powierzchnię apartamentu na tyle dużą, by swobodnie oddychać i zaszyć się w swoim ulubionym kącie, gdy odczuwa się potrzebę samotnego relaksu.
Martinhal Chiado, w którym się zatrzymaliśmy, jest pięciogwiazdkowym hotelem, a jednocześnie ogromnym apartamentowcem, z mieszkaniami, mniejszymi i większymi, rozlokowanymi na różnych piętrach i w różnych skrzydłach pięknej, gruntownie odremontowanej kamienicy. Każdy apartament zachwyca swoim designem, a jednocześnie jest przestrzenny i perfekcyjnie przystosowany do pobytów rodzinnych. Można w nim mieć łóżeczko dla niemowlęcia, jak i łóżka piętrowe dla większych dzieci. Każdy, kto ma dzieci wie, że podróżowanie z nimi jest przygodą i wyzwaniem jednocześnie.
Widać, że Martinhal Chiado projektował ktoś, kto zna doskonale potrzeby rodzin. W Chiado dzieci mają przestrzeń do własnej zabawy, ogromny namiot, basen z kulkami, gry, zabawki, materace, ściankę wspinaczkową i opiekę, zarówno te starsze, jak i najmłodsze. Można więc spędzić wakacje z dziećmi, nie przebywając z nimi przez 24 godziny nad dobę. Rodzice też potrzebują czasu tylko dla siebie.
Złoty wiek i trzęsienie ziemi
Najpierw Fenicjanie, którzy osiedlili się na terenie dzisiejszej Lizbony jako pierwsi, a potem Grecy, Kartagińczycy, Rzymianie, Maurowie, wszyscy cenili położenie miasta. Ci ostatni władali nim aż 400 lat, aż zostali wyparci przez chrześcijan.
Najlepszy czas dla Lizbony, jej Złoty Wiek, zapoczątkowała w XV w. podróży Vasco da Gamy drogą morską do Indii. Nastąpił czas rozkwitu handlu przyprawami, jedwabiem, klejnotami.
Dobrą passę przerwało najbardziej traumatyczne wydarzenie w historii Lizbony, którego datę, 1 listopada 1755 roku, zna każdy mieszkaniec. Nastąpiło wtedy największe trzęsienie ziemi w historii całej Europy, a po nim tsunami i fala pożarów. Większość miasta uległa zniszczeniu, a 1/3 mieszkańców zginęła. Lizbonę odbudowano, ale nigdy już nie odzyskała wcześniejszego statusu.
XX wiek był dla Lizbony i Portugalii okresem długotrwałej dyktatury, a także dwóch, na szczęście bezkrwawych, przewrotów. Od przystąpienia Portugalii do Unii Europejskiej trwają dobre lata dla Lizbony, która była Europejską Stolicą Kultury (w 1994 roku), gospodarzem Expo (1998) i Mistrzostw Europy w piłce nożnej (2004), i stale inwestuje w swój rozwój.
Kolory i dźwięki
Pamiętacie film Wima Wendersa „Lisbon story”? Philip, dźwiękowiec, przyjeżdża do Lizbony wezwany przez przyjaciela Friedricha, reżysera, który potrzebuje pomocy w przejściu przez kryzys twórczy przy kręceniu filmu. Kiedy myślę o „Lisbon story” mam w głowie najpierw przejmujące fado w wykonaniu zespołu Madredeus, a zaraz potem Phila, który chodzi po ulicach miasta z mikrofonem i łowi dźwięki: trzepot skrzydeł gołębi, tupot dziecięcych nóg, szmer wody w fontannie, odgłos szlifowania noża, a nawet odgłosy… słońca. Ale mam też w głowie rozpacz reżysera, gdy opowiada, że zrezygnował z pracy nad filmem, gdy odkrył, że każdy nakręcony obraz odbiera życie temu, co filmuje.
Friedrich ma rację – żaden film, żadne zdjęcie nie odda uroku Lizbony tak, jak bezpośrednie obcowanie z tym miastem, ale z drugiej strony uświadomienie sobie ułomności środków przekazu, jakimi jest obraz czy słowo, nie skazuje nas przecież na rezygnację z opiewania uroków życia w tym mieście.
Dlatego namawiam Was, lećcie do Lizbony i odkryjcie jej piękno.
W Lizbonie byłam na zaproszenie sieci hoteli Marthinal, która słynie z doskonałego dopasowania do potrzeb rodzin spędzających wakacje z dziećmi
Barbie 15 lipca, 2020
oooo, ledwie wróciłam z wakacji, i znowu chcę wyruszyć w drogę – jeszcze nie byłam, ale niebawem się wybiorę…..
diana 17 lipca, 2020
Coś jest w tych stolicach europejskich… Praktycznie do każdej chciałabym się wybrać na city break, marzę o tym, żeby do czterdziestki zaliczyć wizytę w każdej europejskiej stolicy 🙂 Każda jest piękna, niepowtarzalna, pełna ciekawych ludzi – myślę, że naprawdę warto.