List Ewy do k.: Oczy koleżanek patrzą i nie widzą. Kobiety piją kolejne łyki piwa. Czy to są ci sami ludzie, których znam?
Gdzie oni są? Może ukradli awatary moich znajomych?
W każdy wtorek czerwca publikujemy fragment zwycięskiej pracy w konkursie Listy do k. Wszystkie 16 autentycznych herstorii z czasów pandemii będziesz mogła przeczytać w e-booku, który ukaże pod koniec miesiąca. Aby pobrać e-book „Listy do k.” – kliknij w baner na końcu tekstu
List do k. Ewy Adamskiej-Cieśli – laureatki III. miejsca
Cześć, K.,
jestem pewna, że wiosnę 2020 zapamięta każdy na tym globie, bo po prostu przywaliłeś „z grubej rury”! Coś czuło się w powietrzu już pod koniec 2019 roku, ale tego, co Ty zrobiłeś, nie wymyśliłby chyba nawet najlepszy reżyser filmowy. No, może nie doceniłam Terry`ego Gilliama i jego „12 małp” oraz sióstr Wachowskich i nieśmiertelnego „Matriksa”.
A co z życiem niefilmowych śmiertelników? W marcu mój rytm dnia wyznaczają natrętne burczenia w brzuchu, mrowienie w kręgosłupie czy przepełniony pęcherz. Wyglądam przez okno i widzę, że krajobraz mimo wszystko jest na swoim miejscu. Po chodniku spacerują ludzie i słychać warkot aut. O kruchości życia boleśnie przypominają pędzące na sygnale karetki.
Próbuję wyjść na zewnątrz z psem. Po drodze mijam sąsiadów, odzianych w nietwarzowe chirurgiczne maseczki. Próbują przemknąć chyłkiem i odsuwają się od siebie z zażenowaniem. Wcale już nie widuję wścibskiej sąsiadki spod mieszkania numer czterdzieści cztery. Zza ściany od strony mieszkania czterdzieści dziewięć, słychać donośne modlitwy płynące z „Radia Maryja”. Ciekawe, jak to wygląda z lotu ptaka? Wszyscy poupychani na swoich pięćdziesięciu metrach kwadratowych, tuż obok siebie, ale za szybą. I kto nas obserwuje z góry? Morfeusz, czy Ty, K.?
W końcu wychodzę. Moja suczka radośnie podbiega do swoich kompanów, obwąchują się i po chwili urządzają zawody w tarzaniu. Żadnego odstępu między sobą, włażą jeden na drugiego. Prawie siłą zaciągam Betkę do domu, a jej spojrzenie dobitnie mówi o zbiorowym, ludzkim szaleństwie.
W domu klamki, naczynia i wanna lśnią czystością. Ganię się w myślach za dotykanie twarzy. Na szczęście w domu pełny zapas spirytusów, żeli antybakteryjnych i szarych mydeł. Skóra na dłoniach piekielnie sucha. Jeszcze z dwa tygodnie i będę mogła na niej ścierać skórkę z cytryny. A codziennie rano musi być ciepła woda z cytryną.
W połowie marca powstała moja playlista „wolnego czasu”. Odhaczałam kolejne zadania aż do bólu głowy. Byłam jeszcze „w czasie” lutego 2020. Zapomniałam, że zaczął się bezczas. Najpierw poczułam ćmienie, potem huczenie, aż w końcu najazd czołgów. Dotknęłam obolałej głowy. Praca, dwa kursy, hobby i wciąż mam wolne minuty?!
Próbuję oswoić się z tym czymś. Może to dobry czas na odpoczynek? Odpalam Skype. Zdawkowe rozmowy o niczym. Wymiana słów, żeby zagłuszyć oddech bezczasu. Ktoś coś mówi, ale tak, żeby niczego się nie dowiedzieć. Oczy koleżanek patrzą i nie widzą. Kobiety piją kolejne łyki piwa. Czy to są ci sami ludzie, których znam? Gdzie oni są? Może ukradli awatary moich znajomych?
Odpalam Netfliksa. Na topie słynny erotyk, gdzie gwałt jest rodzajem „nowoczesnej erotyki”. Główna bohaterka zostaje porwana przez oprychów, a każda jej próba sprzeciwu kończy się źle. W końcu ulega, zakochując się… w oprawcy. Po filmie jeszcze długo czuję się zgwałcona. A wystarczyło włączyć: „Dziewięć i pół tygodnia” albo chociaż „Nigdy nie jest za późno”.
[…]