Letnie życie towarzyskie
„ Nie narzekam – lepiej, że pali, niż uprawia seks na parapecie, co z kolei preferują sąsiedzi w bloku naprzeciwko.”
Za otwartym na oścież oknem słychać szum wiatru w liściach i ptaki. Lato. Wreszcie zrobiło się przyjemnie. Koty wylegują się na rozgrzanych do czerwoności parapetach, psy kryją się w cieniu, a staruszkowie przesiadują na ławkach
Gdyby jednak przyjrzeć się temu bliżej, szum wiatru okazałby się szumem samochodów, a ptaki głównie srokami drącymi się od czwartej nad ranem. Kotom i tak jest wszystko jedno, bo już nie żyją, rozszarpane przez psy, które ich szczątki zakopują pod drzewem na później. A staruszkowie na ławkach dzielą się głównie piersióweczką i opowieściami o więziennym wikcie. Wszystko ma co najmniej dwie strony, zależy jak na to spojrzeć. Mój sąsiad też ma dwie strony – tę przednią, kiedy uśmiecha się radośnie z „Dziń bry, psze pani”, oraz tę tylną, kiedy chrapie pod drzwiami, bo nie zdążył wejść do środka, zanim go zmorzyło. Co prawda ten, który mieszkał tam przed nim, miał zdecydowanie jedną stronę – martwą, zwłaszcza od kiedy znaleźli go z nożem w plecach w przedpokoju, no ale to wyjątek potwierdzający regułę. Bo już sąsiadka zza jego ściany ma dwie na bank, a może i nawet więcej. Stronę kupującą, kiedy taszczy z bazaru siaty, oraz gotującą, kiedy pichci obiad dla rodziny. Tę drugą znam świetnie, wszyscy na klatce ją znają, bo kiedy gotuje, otwiera na oścież drzwi wyjściowe, żeby się szybciej wywietrzyło. Dwie strony sąsiada z góry sprowadzają się do uprawiania seksu oraz palenia fajek nad moim praniem wywieszonym za oknem. Nie narzekam – lepiej, że pali, niż uprawia seks na parapecie, co z kolei preferują sąsiedzi w bloku naprzeciwko. Oni mają więcej stron i każdą z nich znam już na wylot. Wieczorami, kiedy umilkną już wszystkie telewizory, zaczyna się na osiedlu życie nocne, co ma tylko jedną stronę: głośną. Najpierw słychać śpiewy, potem brzęk butelek, następnie przekleństwa, sąsiadkę w papilotach wychylającą się zza okna i straszącą policją, znów brzęk butelek, tym razem o jej parapet, potem syrenę policyjną i metaliczny dźwięk porzucanej maczety. Kiedy kończy się życie nocne i światłość zstępuje na ziemię, pojawia się pani dozorczyni, która wprawnym ruchem wrzuca do wiadra butelki i maczety, a zaraz po niej pan z kosiarką, bo najlepiej kosi się trawę tak między piątą a szóstą rano. Wtedy ożywają gospodynie domowe, włączają pralki i odkurzacze. Ich mężczyźni albo właśnie siedzą, albo czekają na proces, albo odwiedzają za kratkami kumpli. Ich dzieci nie mają zaufania do domofonów, więc stoją pod klatką i jak za starych dobrych czasów krzyczą: „Mamooooo, ile tego sera?!”. Tak właśnie wygląda latem życie towarzyskie na moim osiedlu. Jest gwarnie, wesoło i nie sposób narzekać na wakacyjną nudę. Bardzo lubię tu mieszkać. Znam wszystkie opowieści z pierdla, lichwiarz na mój widok już nie ścisza głosu, kiedy straszy kogoś przez telefon, że jak nie odda mu kasy, to go zapierdoli, a menele na skwerku życzliwie ostrzegają przed psami z patrolu, kiedy spuszczam mojego ze smyczy. Jestem tu u siebie. Tylko czasem, kiedy zdarza mi się wyjechać na drugi koniec kraju, żeby trochę odpocząć od lata na osiedlu, i kiedy siedzę sobie na plaży, gdzie szum fal i krzyk mew, a potomek łopatką próbuje przekopać się do Australii, nagle zza parawanu obok słyszę chrapliwy szept: „Chryste Panie! Gienek, obok jest nasza sąsiadka. Ta, co to pisze do tej gazety, no coś tam z kobietami. Przenosimy się, ale już, bo znowu nas obsmaruje, sucz jedna. Chryste, normalnie wyjeżdża człowiek na wakacje, a tu wszędzie te menele z osiedla, no! Idziemy!”.
Dlatego właśnie tego lata postanowiłam nie ruszać się z Krakowa. Zawsze to lepiej między swymi. A w następnym felietonie obsmaruję pielgrzymów ze Światowych Dni Młodzieży, żeby mi sąsiedzi znowu nie gadali. A co!
Karolina Macios