Lana Del Rey śpiewa smutne piosenki o miłości
Lana Del Rey właśnie wydaje nowa płytę „Chemtrails Over The Country Club”
Czy Lana Del Rey swoją niesłabnącą popularność zawdzięcza wciąż żywej modzie na styl retro? Czy to po prostu jej emocjonalna muzyka, w której nadal możemy się odnaleźć? Dziś, na progu premiery nowej płyty dużo mówi na temat Donalda Trumpa, rasizmu i pandemii, album ma zresztą tytuł „Chemtrails Over The Country Club”. Ale nie zapominajmy, że Lana Del Rey śpiewa przede wszystkim o miłości. Na smutno.
Lana del Rey „jęczy” Ultraviolence
Kiedyś, żeby posłuchać w samochodzie muzyki z mp3 potrzebny był transmiter. Do małego urządzenia wpinało się USB z plikami muzycznymi, to podłączało się do gniazda zapalniczki, a później ustawiało radio na fale transmitera. W ten oto dość skomplikowany sposób można było posłuchać muzyki nie z kasety, nie z CD, ale z przepastnego dysku wypełnionego empetrójkami. Miało to oczywiście swoje wady, na przykład takie, że z każdym wyłączeniem silnika samochodu playlista się resetowała i po ponownym uruchomieniu leciała od początku.
Korzystałam z takiego transmitera kilka lat temu podczas podróży do Budapesztu. Na dysku USB znajdowała się między innymi płyta „Ultraviolence” Lany Del Rey, która włączała się jako pierwsza. Za każdym uruchomieniem samochodu – a podczas siedmiogodzinnej trasy było ich trochę – w kółko słyszałam „shared my body and my mind with you… that’s all over now…”. Później długo jeszcze nie mogłam jej słuchać. A konkretnie, jak nazywałam to w myślach, słuchać tego „jęczenia”. Nie była to profesjonalna opinia, byłam po prostu zmęczona i zła, ale zrozumiałam w ten sposób, co czują jej krytycy.
To, że Lana Del Rey „jęczy” pada z ich ust najczęściej. Po pierwsze dlatego, że na niektórych jej koncertach, szczególnie tych z początku kariery, słychać poważną tremę. Ale głównie dlatego, że muzyka Del Rey nazywana jest „Hollywood sadcore” – jest w niej po prostu mnóstwo emocji i mnóstwo dramatu. Na portalu „Quora” przeczytałam, że brzmi jak „połączenie Mazzy Star dla biedaków i Tori Amos z dyskontu”.
Lana, Americana i Born To Die
Lana Del Rey to Elizabeth Grant, urodzona w Nowym Jorku 36-latka, która pseudonim przyjęła od Lany Turner, hollywoodzkiej gwiazdy filmowej z lat czterdziestych i Del Rey, marki samochodu Forda Del Rey. Miała być gwiazdą na jeden sezon, na fali fascynacji muzyką lat 40., 50., a zwłaszcza Americany co obserwowaliśmy w okolicach 2012 roku, kiedy Lana wydawała swoją drugą płytę „Born To Die”, która przyniosła jej największy rozgłos.
Słuchałam kiedyś trenerki śpiewu, która wyjaśniała na czym polega charakterystyczny „Lanowy” głos, na samogłoskach opartych w tyle gardła i na okrągłych ustach. Kiedy się o tym pisze, brzmi trochę absurdalnie, ale generalnie chodzi o sposób śpiewania bardzo charakterystyczny dla gwiazd filmowych z połowy ubiegłego wieku. Do tego brzmienie zespołu – gitara, oczywiście Gibson. Często z efektem wah-wah, który został spopularyzowany przez przebój Dave’a Berry’ego „The Crying Game” (na kilka lat przed „Voodoo Child” Hendrixa). Ten rhythm and bluesowy idol nastolatków z lat 60., jest (nie wiem czy świadomą) jedną z głównych inspiracji Lany. To wszystko składa się na dramatyczny, teatralny i filmowy styl, taki bardzo noir, który pasuje do tych czarno-białych zdjęć z okładek i klasycznych samochodów, którymi zresztą Lana jeździ.
Vintage, retro i smutek, który nie przemija
Wszystko to jest bardzo vintage, bardzo retro i Lana miała przeminąć wraz z modą na vintage i retro. No, ale po kilku latach okazało się, że oba te zjawiska są raczej nieprzemijalne.
Chociaż oczy Lany Del Rey zwrócone są przede wszystkim w kierunku Americany, powiedzieć, że to wszystko, co znajdziemy w jej muzyce, byłoby dosyć niesprawiedliwe. Nazywana „królową smutku” piosenkarka wykorzystuje w zasadzie wszystkie dostępne środki (z elektroniką włącznie, choć bardzo oszczędnie) dla uzyskania odpowiedniej atmosfery. Bo bardziej niż konkretne instrumenty czy zabiegi wokalne, liczy się u niej klimat. Więc ja w niektórych utworach słyszę na przykład triphopowe Portishead. Zgoda, oni też sięgają do Americany, więc być może oznacza to po prostu, że w ten sposób najłatwiej wyrazić ten smutek, o który jej chodzi? Sama nazywa siebie „Gangsta Nancy Sinatrą”, inspiruje ją Amy Winehouse, Nirvana, Cat Power, ale też Eminem.
Jest królową smutku, królową zmysłowości i jest też na pewno królową melodii. Pisze refreny, od których długo nie da się uwolnić. Konia z rzędem temu, kto słuchając „Fuck it, I love you” nie miał ochoty zaprosić kogoś na oglądanie gwiazd leżąc na kocyku w bagażniku Chevroleta Cheyenne. Jak więc miała przeminąć moda na muzykę ładną, smutną i zmysłową?
Być jak Lana Del Rey
Tym bardziej, że szczerą, bo Lana Del Rey nigdy nie ukrywała, że smutek jej piosenek bierze się z tego, co dzieje się w niej samej. Przypomniała o tym w rozmowie z BBC Radio 1, w kontekście pandemii koronawirusa. „Szczerze mówiąc spodziewałam się, że coś takiego wydarzy się dużo wcześniej. Jestem fatalistką, więc się boję. Ale jestem też znacznie bardziej do przodu jeśli chodzi o mechanizmy obronne, bo mam swoje problemy. Jestem szalona. Ale mam swoje leki, mam przyjaciółki, mam schronienie” – dodała.
Jak się zresztą okazało, są to cechy najbardziej cenione przez jej fanów. Na nieco prześmiewczym portalu Wikihow-Fun znajdziemy na przykład informację o tym, że by dobrze naśladować Lanę Del Rey trzeba: wyrażać swoje opinie, nawet jeśli niepopularne, reagować na negatywne wydarzenia poprzez pryzmat swoich osiągnięć i wyrażać emocje. Żarty żartami, ale coś w tym jest.
Powiedziała kiedyś, że nie znosi ładnej, ale pozbawionej sensu muzyki. „Nie cierpię słyszeć ładną melodię, ale nie mieć pojęcia o czym śpiewają”. Teksty Lany to poezja – od tworzenia poezji zaczynała swoją karierę. Ale problemu ze zrozumieniem o czym śpiewa nikt raczej mieć nie powinien.
Najnowsza płyta „Chemtrails Over The Country Club”
Choć Lana Del Rey swoją twórczość nazywa inkluzywną i taka w rzeczywistości jest, jej mianownik, Americana, to w większości muzyka białych, a lata 40. i 60., do których stylistyka retro Lany się odwołuje – trudny moment w historii USA. Nic dziwnego, że w tych niespokojnych czasach na niektórych działa to jak zapalnik.
Kiedy Lana del Rey opublikowała okładkę swojej najnowszej płyty „Chemtrails Over The Country Club” (premiera 19 marca 2021), pojawiły się krytyczne głosy, że grupa kobiet na zdjęciu jest zbyt mało zróżnicowana pod względem rasowym. To czarno-białe zdjęcie, więc nie od razu widać na nim, że nie wszystkie przyjaciółki Lany z okładki są białe. „Mam wiele problemów, ale wykluczanie nie jest jednym z nich. Po prostu nie jest” – mówiła w wywiadzie dla BBC – „Wszyscy jesteśmy piękną mieszanką wszystkiego”. W tym samym wywiadzie odwołała się do ataku na Kapitol i rządów Donalda Trumpa jako odbicia największych problemów dzisiejszego świata: socjopatii i rasizmu.
Sądząc jednak po dwóch pierwszych singlach promujących nowy album Lany, będą to raczej piosenki o miłości, ale wesoło raczej nie będzie. Jak to u Lany.
Kaśka Paluch
Ula 2 lutego, 2021
Witam, jesli jest ktoś zainteresowany produktami, lub chciałby dowiedzieć się coś więcej na temat pielęgnacji włosów i cery to zapraszam serdecznie na darmowa konsultacje na podany adres mailowy. Pozdrawiam Ula
Paweł Stec 2 lutego, 2021
Ciekawy artykuł