Krzysztof Kwiatkowski – aktor z wyboru
Młody, zdolny, skromny i wie czego chce. Miał być piłkarzem, został aktorem. I całe szczęście, bo dziś możemy oglądać Krzysztofa Kwiatkowskiego w świetnych kreacjach aktorskich.

Krzysztof Kwiatkowski
Młody, zdolny, skromny i wie czego chce. Miał być piłkarzem, został aktorem. I całe szczęście, bo dziś możemy oglądać Krzysztofa Kwiatkowskiego w świetnych kreacjach aktorskich m.in. w Teatrze Stu w Krakowie. Przeczytajcie o Jego początkach, zawodzie aktora i o tym dlaczego „nie bywa” na salonach.
Miasto Kobiet: Podobno miałeś być piłkarzem?
Krzysztof Kwiatkowski: Tak, chciałem być piłkarzem jak każdy młody chłopak. Grałem w różnych klubach sportowych, ale rozwiązanie przyszło samo. Doznałem kontuzji stawu skokowego, dosyć dotkliwe, gdyż kontuzja mi się odnawiała. Zrezygnowałem całkowicie z jakiegokolwiek sportu wyczynowego. To się wydarzyło akurat jak szedłem do liceum, więc zająłem się stricte nauką, a sport zostawiłem. Później pomyślałem, że pójdę do szkoły teatralnej.
MK: Sport, a tu nagle aktorstwo?
KK: To jest tak, że od zawsze w jakimś stopniu interesowałem się, może nie aktorstwem, ale teatrem. Jeździłem na warsztaty teatralne. Sprawiało mi to ogromną przyjemność, w liceum nosiłem się z takim zamiarem, że będę zdawać do szkoły teatralnej. I zrobiłem to.
MK: Dostałeś się do szkoły teatralnej zarówno we Wrocławiu, jak i w Krakowie, ale wybrałeś Kraków. Dlaczego?
KK: Wybrałem Kraków z tego względu, że podobała mi się kadra profesorska. Chciałem się spotkać dokładnie z tymi profesorami, aktorami, z tymi ludźmi po prostu. Marzyłem, żeby poznać aktorów, którzy są legendami polskiego teatru, polskiego aktorstwa. Miałem to szczęście, że ich spotkałem. Zresztą wiadomo, że Kraków to miasto studenckie, chciałem poznać uroki życia studenckiego.
MK: I udało się „zasmakować” życia studenckiego?
KK: Częściowo tak. W szkole teatralnej mieliśmy sporo pracy. Nie chcę tutaj dewaluować innych kierunków studiów, ale nie było czasu na jakieś bardzo bogate życie towarzyskie. Było oczywiście, ale bardziej w gronie studentów szkoły teatralnej.
MK: Czyli środowisko studentów szkoły teatralnej jest hermetyczne, trochę wyalienowane od innych uczelni?
KK: Można tak powiedzieć. Studentów jest mało, na jednym roku było około 30 osób. Razem siedzieliśmy na zajęciach, od rana do wieczora, więc tak naprawdę cały czas w jednym „sosie”. Jak wyjście gdzieś „ na miasto” to też jedną grupą. Mogliśmy od razu porozmawiać o szkole.
MK: Jak to było w Twoim przypadku. Czy to czego się nauczyłeś w szkole teatralnej w praktyce, w życiu zawodowym przydało Ci się tak naprawdę?
KK: Wydaje mi się, że jest to kwestia indywidualna. Każdy coś innego „zabiera” z zajęć, czy ze spotkań z profesorami lub aktorami. „Brałem” rzeczy, które mnie interesowały i zderzałem je z rzeczywistością, czyli z tym co działo się po szkole. Część rzeczy się sprawdziła, część rzecz jasna nie. Generalnie mogę powiedzieć, że to co chciałem, to co „ wysysałem” z profesorów pomogło mi bardzo, kiedy skończyłem szkołę i zacząłem pracować.
MK: Pamiętasz swój debiut?
KK: To było w spektaklu Nienasycenie w Teatrze Studio w Warszawie. I od razu wyzwanie. W otwierające scenie, będąc zupełnie nagim, wykonywałem taniec – metaforę rozwoju istoty ludzkiej, od zarodka do w pełni ukształtowanego człowieka Musiałem przełamać w sobie pewną barierę, ale z drugiej strony lubię sprawdzać swoje granice, na co mnie naprawdę stać. Ważne doświadczenie, sporo się nauczyłem.
MK: Co dla Ciebie w zawodzie aktora wydaje Ci się najtrudniejsze?
KK: To pytanie chyba najlepiej zadać jakiemuś aktorowi, który gra już 30 lat (śmiech). Ciężko powiedzieć. Zawód aktora jest tak abstrakcyjny, nie ma w tym żadnych konkretów. Chyba najtrudniejszy dla mnie jest początek przygotowań do spektaklu.
MK: A co sprawia Ci największą przyjemność jeśli chodzi o aktorstwo?
KK: Przyjemność sprawia mi, gdy gram w teatrze i czuję ten moment, w którym ludzie zaczynają mnie słuchać, wciągają się w opowiadaną historię. Zalega taka niesamowita, intrygująca cisza, nie słychać żadnego ruchu, dźwięków.
MK: Szkołę teatralną skończyłeś cztery lata temu. Na koncie masz już rolę Hamleta, Irydiona, grałeś w Sonacie Belzebuba, teraz Konrada w „Wyzwoleniu”. Nie masz wrażenia, że to wszystko dzieje się bardzo szybko?
KK: Dla mnie dzieje się to w jakiś sposób naturalnie, z roku na rok. Tak w 2009 r. zagrałem Nienasyceniu, w 2010 r. w Sonacie Belzebuba , w 2011 r. zagrałem Hamleta, w 2012 r. Konrada w Wyzwoleniu, a w 2013 r. wcieliłem się w Irydiona. Wszystko przychodziło krok po kroku. Dostawałem propozycje spektakli i miałem odpowiednio dużo czasu, żeby się do nich przygotować.
MK: Rola Konrada została Ci zaproponowana, czy musiałeś przejść regularny casting?
KK: Tak, rola Konrada została mi zaproponowana. To było tak, że znalazłem się w Sonacie Belzebuba, potem Dyrektor Krzysztof Jasiński zaproponował mi udział w Hamlecie, a następnie rolę Konrada w Wyzwoleniu. Powiedział też ciekawą rzecz, że „nie można zagrać Konrada nie przechodząc przez doświadczenie Hamleta”. Miał możliwość obserwowania mnie w dwóch spektaklach, jeszcze przed rozpoczęciem prób do Wyzwolenia.
MK: Powiedz mi „Wyzwolenie”, w którym grasz Konrada z przerwą trwa około 210 minut. To chyba musi być wyczerpujące, duże wyzwanie dla aktora?
KK: Dziwnie by było, gdybym powiedział, że nie jest wyczerpujące. Dyrektor Jasiński podczas prób mówił, że jeśli nie stracę po spektaklu na wadze, to znaczy, że nic się nie wydarzyło. Jest to przedstawienie wymagające od aktora sporego wysiłku. Ale zawsze mam potem całą noc, żeby to odespać (śmiech).
MK: A gdy grasz jest w stanie Cię coś rozproszyć?
KK: Nie. Staram się być maksymalnie skupiony. Gdyby coś zaczynało mnie rozpraszać, a tych rzeczy często jest dużo, to mógłby być to problem. Staram się skoncentrować na danej sytuacji i nie dawać się wyprowadzić z równowagi.
MK: Z jaką częstotliwością grasz w Teatrze Stu w Krakowie?
KK: Poszczególne tytuły w Teatrze Stu grane są setami. Teraz mamy set Wyzwolenia, czyli trzy spektakle pod rząd. W sezonie gramy w zasadzie z miesięczną regularnością. Z tym, że są dwie obsady, więc to się zmienia. Tak naprawdę mogę powiedzieć, że gram co drugi miesiąc. Trzy razy pod rząd, w przypadku Wyzwolenia, które jest tak dużym przedsięwzięciem, gdzie zjeżdżają się aktorzy z całej Polski.
MK: Grasz w serialu, grałeś w filmie, grywasz w teatrze, która płaszczyzna jest dla Ciebie najciekawsza?
KK: W każdej jest coś interesującego W teatrze tak jak wspomniałem fascynująca jest ta interakcja z publicznością, kiedy ludzie zaczynają słuchać. Gra w serialu (Hotel 52, Pierwsza miłość; przypis red.) natomiast daje mi cenne doświadczenie bycia w pełnej, nieustannej gotowości w każdej realizowanej scenie. W filmie natomiast podoba mi się, że trzeba być tu i teraz, i dawać z siebie sto procent emocji.
MK: Praca w serialu, nie koliduje Ci z graniem w Teatrze Stu?
KK: Teatr Stu daje aktorowi ten komfort iż, repertuar ustalany jest na cały rok do przodu. Także w czerwcu będę wiedział, kiedy i jakie spektakle będę grał w całym sezonie 2013/2014.
MK: Jest jakaś postać, w którą szczególnie chciałbyś się wcielić?
KK: Nie ma takiej roli. Według mnie w każdej roli, którą się dostaje, jest coś ciekawego, każdą postać można interesująco zinterpretować. Nie mam czegoś takiego, że myślę „O, teraz chciałbym zagrać Makbeta”. Chociaż nie, na Makbeta jestem za młody (śmiech). Kiedy dostaję jakąś propozycję i jest to interesujące, zawsze warto spróbować.
MK: Nie udzielasz się publicznie, „nie ma Cię” w serwisach plotkarskich?
KK: Rzeczywiście nie ma mnie, ponieważ uważam, że to nie jest moja „broszka”. Ja chcę być rozliczany za to co robię na scenie i przed kamerą. Za nic innego. Nie mam potrzeby być cały czas na pierwszych stronach gazet. Co nie znaczy, że to się nie zmieni, może kiedyś przyjdzie taki czas, że i ja zacznę pojawiać się w serwisach plotkarskich.
MK:Jak radzisz sobie z popularnością. Przestałeś być jakby nie patrzeć osobą anonimową?
KK: Od czasu do czasu zdarza się, że ktoś mnie rozpozna, ale są to raczej pojedyńcze przypadki. Jest to miłe, zawsze można chwilę porozmawiać na temat przedsięwzięć, w które jestem aktualnie zaangażowany, ale generalnie paparazzi nie wyczekują pod moimi oknami i nie śledzą dzień w dzień. Na razie popularność to dla mnie sympatyczny dodatek do tego, czym się zajmuję.
MK: Jak odpoczywasz gdy nie grasz?
KK: Moje odpoczywanie polega nam tym, że ze względu na role, które gram, muszę być w dobrej kondycji. Dlatego staram się ćwiczyć, pływać oraz, razem z trenerem personalnym Sławomirem Fotkiem, pracować nad moimi umiejętnościami bokserskimi i formą całego organizmu. Bardzo lubię też czytać książki, jestem wręcz molem książkowym, mógłbym właściwie cały czas czytać (śmiech).
MK: Jakie masz plany na przyszłość, marzenia?
KK: Podobno jak się mówi się o swoich marzeniach, to się nie spełniają, więc trzeba jest zostawiać dla siebie. Tak słyszałem (śmiech). Teraz zaczęliśmy pracować nad „Weselem” w Teatrze Stu, premiera w grudniu. Chcę, żeby się po prostu udało zrealizować wszystkie założenia.
Rozmawiała Katarzyna Małodobry