Krystyna Przybylska: Wszystko, co mówię o Ani, płynie prosto z serca matki
„Musiałam wykrzyczeć, jak cudowną miałam córkę i jak bardzo mi jej brakuje.”
Łobuziara z urodą nastolatki i głosem Jana Himilsbacha, w zasadzie nie musiała niczego grać. Pojawiła się w polskim kinie znikąd i od razu stała się fenomenem: przed kamerą bardziej naturalna od szkolonych aktorek, utożsamiała „polski sen lat 90.” – była idealną dziewczyną z sąsiedztwa, która trafiła na okładki magazynów i do telewizji w szczytowych godzinach oglądalności. Ania Przybylska została „Królową Serc” w kraju, w którym ludzie sukcesu – zwłaszcza „piękni i młodzi” – nigdy nie mają łatwo – czytamy w zapowiedzi książki „Ania” – pierwszej autoryzowanej przez rodzinę biografii Anny Przybylskiej. Z Krystyną Przybylską, mamą Ani Przybylskiej, rozmawia Ewa Koszowska
Ewa Koszowska: Rozmawiałyście o pracy?
Krystyna Przybylska: Nie za dużo. Bardziej na początku kariery, kiedy była tym wszystkim zafascynowana, zauroczona. Potem w domu rzadko pojawiał się już temat filmów czy reklam. Zagrała w filmie, wystąpiła w reklamie – OK, ale w domu były ważniejsze tematy do rozmowy – dzieci, ich dorastanie i codziennie perypetie, rodzina, planowanie wspólnych dni, wyjazdów…
Radziła się, jak kierować karierą?
Krystyna Przybylska: Nie ingerowałam w jej karierę. Pomagałam jej, jak tylko mogłam i potrafiłam, zawsze mogła na mnie liczyć, ale świetnie sobie sama radziła. Bo moja Ania – w wielu rzeczach – była naprawdę bardzo dzielna. Czasami coś opowiadała o swojej pracy, o swoich filmach, ale tak bardziej wyrywkowo. Najbardziej lubię ją w filmie „Bokser”. Ania występuje tam w roli matki, którą jest na co dzień: czułej, opiekuńczej. Myślę, że w tym filmie nie musiała nawet specjalnie grać. Bo ona właśnie taka była – pełna ciepła, miłości.
Lubiła oglądać filmy ze swoim udziałem?
Krystyna Przybylska: Nigdy nie widziałam, by to robiła. Jedynie co oglądała, to powtórki „Daleko od noszy”. Potrafiła coś gotować w kuchni, a kiedy akurat usłyszała, że w telewizji leci ten serial, to głośno krzyczała: poczekaj, poczekaj. I przybiegała do pokoju, by zaśmiewać się z jakiejś sceny.
View this post on Instagram
Po premierze książki „Ania” znaleźli się jednak tacy, którzy nie szczędzili pani w internecie gorzkich słów.
Krystyna Przybylska: Po premierze biografii spotkałam się przede wszystkim z bardzo ciepłym przyjęciem książki przez wielu wspaniałych ludzi. Tak naprawdę dopiero zdałam sobie sprawę, jak Polki i Polacy byli – mam nadzieję, że to słowo nie będzie nadużyciem – „zakochani” w mojej córce. Od czytelników, sympatyków Ani, osób mi znanych i nieznanych, otrzymaliśmy niezliczoną ilość wspaniałych maili, telefonów, wiadomości i komentarzy. I przede wszystkim – przepięknych, budujących słów. Z całego serca im za to dziękuję, to dla mnie niezwykle ważne. Niestety, pojawiły się też krytyczne głosy, anonimowych ludzi w internecie, którzy wytykali mi, że nie powinnam głośno opowiadać o swojej córce. Jestem tylko człowiekiem, czasem zdarzy mi się powiedzieć coś za dużo, czasem o czymś zapomnę, coś przemilczę…
Ale chciałbym, aby ci wszyscy ludzie, którzy tak boleśnie mnie zaatakowali, wiedzieli jedno – wszystko, co powiedziałam i mówię o mojej Ani, płynie prosto z serca matki.
Czasem są to słowa rozpaczy, czasem efekt nostalgii, czasem najwspanialszych wspomnień związanych z Anią. Ale każde słowo płynie prosto z serca, inaczej nie potrafię. Mam nadzieję, że ludzie to zrozumieją, że ci, którzy na mnie naskoczyli, będą potrafili wczuć się w smutek matki, w przeżycia osoby, która straciła kogoś najbliższego. Długo milczałam, ale – tak jak wspomniałam – nadszedł moment, że musiałam to z siebie wyrzucić, potrzebowałam tego, tak po prostu, to był element mojej terapii. Musiałam wykrzyczeć, jak cudowną miałam córkę i jak bardzo mi jej brakuje.
Cały wywiad dostępny na WP Magzyn.
Przeczytaj też: Księżna Diana: bulimia, depresja, ślub, rozwód i śmierć