Jest wielu, którzy powiedzą ci, dlaczego powinnaś rzucić korpo. A ja ci powiem, dlaczego tego nie zrobisz
Z korpożycia wypada się śmiać. Okazywać dystans, sarkazm, a nawet lekką pogardę. W dobrym tonie jest tzw. przekraczanie własnych granic i rozwój osobisty. W dobrym tonie jest więc żyć z dystansem do uregulowanej codzienności. Praca od 8.00 do 16.00? Dobre dla zgredów z innej epoki. A więc – ahoj, przygodo!
Korpo-mity
Każda epoka potrzebuje mitu. Mit, jak pisał Mircea Eliade, jest nośnikiem społecznych znaczeń, wyrazem głębokich potrzeb i niepokojów. Mit organizuje emocje grupy i jest kulturotwórczy, bo na jego kanwie rodzą się kolejne historie i dzieła reprodukujące wciąż ten sam schemat. XX wiek do pejzażu ludzkich doświadczeń wprowadził byty nowe – korporacje. Szybko więc stały się kolosami realnie wpływającymi na przyrost PKB i życie Kowalskiego czy Smitha. Wraz z pracą przyniosły regularne pensje, złudzenie stabilizacji, a także… wartości. I tak jest do dziś. Korpo to nie tylko wypłata, ale styl życia. Stan umysłu. To dress code, korpomowa (target doniesiony przed dedlajnem), to wrzody i maile na urlopie, to pudełko konfidenta (tzn. pudełko na anonimowe donosy) i wyjazdy integracyjne. Korpo to społeczność, która – jak niegdyś każda wioska – ma swoje obyczaje, rytuały i styl życia. Nikt nie zrozumie korpoczłeka tak dobrze jak drugi korpoczłek. Nawet jeżeli jeden pracuje w Indiach, a drugi w Chicago.
Kopciuszek, psychopata…
Gatunek korporacyjny, choć jeszcze formalnie nienazwany (a szkoda, bo corporate studies mogłoby zrobić podobną furorę jak gender studies), nosi w sobie kilka historii: historię kopciuszka, psychopaty i ocaleńca. Kopciuszek (tu kłania się filmowa Pracująca dziewczyna) to historia zwycięstwa, obietnica kariery od pucybuta do milionera, społeczny rozwój i afirmacja. Korpo-kopciuszek to esencja egalitaryzmu, bo tu wszyscy mają równe szanse. Historia kolejna to mit psychopaty (filmowe American Psycho), czyli opowieści o tym, jak tabelki w Excelu niszczą mózg, życie rodzinne i tożsamość. Bo w korpo wszyscy wariują, tracą zdrowie, bliskich i sens życia. Wypalenie zawodowe w 35 roku życia. Rozwód to standard. Wciąganie kokainy w przerwie na lunch. Albo rzucanie karłami do celu. Patologia i zaraza!
I tak zostaje historia trzecia, czyli opowieść o ocalonym. Ocalonym z przesiadywania w open space, ocalonym od katuszy jałowego życia, przeklejania danych, nudnych rozmów korytarzowych i poczucia, że życie nie ma sensu. Opowieść o ocalonym to historia człowieka po korpo-przejściach, który wie, co znaczy czelendżować kejpijaje na asapie, ale zdecydował, że te dedlajny go już więcej nie interesują. Ocaleniec rzuca więc pracę i wyjeżdża w świat. W Bieszczady na przykład (w korpo-świecie mityczna kraina wolności). Albo w podróż dookoła świata (jakoś nikt nie chce rzucić korpo i wyjechać do Limanowej). Na pomoc dzieciom w Afryce. Albo do Indii. Albo zakłada start-up lub pracownię rękodzieła, co w korpoświecie oznacza wyzwoloną, pełną sensu pracę.
…i ocaleniec
Filmowy Walter Mitty (Sekretne życie Waltera Mitty’ego) pracuje w dziale fotografii poczytnej nowojorskiej gazety. Spędza dni w wielkim biurowcu, przyglądając się negatywom najlepszych fotografów. Każdy dzień zaczyna od ubrania niemal takiej samej koszuli, zjedzenia takiej samej porcji muesli i spaceru na tę samą stację kolejową. I dlatego Walter ma bogatą wyobraźnię. W swojej głowie rekompensuje sobie znużenie codziennością. A potem ustabilizowane życie zaczyna pękać i marzenia Waltera stają się ciałem. Pojawiają się więc przygody, czas spędzany w świecie (czyt. w tzw. normalnym świecie, nie w bezruchu przy biurku), wiatr we włosach i… spełnienie. Wyrasta ponad nędzną rzeczywistość wrednych kolegów pod krawatem i składanie raportów. Walter staje się wolny. Robi to, o czym marzą tysiące ludzi. Rzuca korpo i nie ogląda się za siebie. Przyjmuje życie z całą zmiennością i niestabilnością. Nie żałuje. Ale robi to nie tylko Walter. Motywacyjne obrazki na każdym internetowym kroku kołczują słowami magia zaczyna się, gdy opuszczasz swoją strefę komfortu. W sieci wyczytujesz historie o Juhasku-Wojtasku, czyli filozofie z Krakowa, który rzucił wszystko i… wyjechał na Podhale. I został bacą. Widzisz też na Instagramie, jak twoje koleżanki spędzają czas na „biznesach przy kawie”, a popołudniami zajmują się ceramiką. I wiesz, że ich życie ma więcej sensu niż twoje, gdy żałosna i pogarbiona, próbujesz przeliczyć kolejne formuły w kolejnej tabelce.
Dziś każdy element życia ma przynosić satysfakcję. Praca, związek, duchowość. Na wszystko jest recepta, poradnik, instrukcja.
10 kroków do zdrowego życia.
11 znaków, że powinnaś się z nim rozwieść.
3 fakty, po których twoje życie się zmieni.
Gdy coś nie działa, z odwagą winno się dokonać zmiany. Związek „nie działa”? Buduj nowy. Praca cię nuży? Rzuć ją i znajdź inną. Zwyczajnie i bez trudności, po prostu zbuduj życie na nowo. Masz je tylko jedno – szkoda sprawdzać tylko jeden wariant. Jeżeli nie zmieniasz, jesteś gorsza, niemądra, nieświadoma.
Czy opowieści o porzucaniu monotonii i przewidywalności codziennego życia stają się już więc formą współczesnej mitologii? Bo wypada być niezadowolonym ze stabilności. Wypada odrzucać przewidywalność i zgodę na kompromisy, zgodę na mniej. I nie chodzi o kredyt, który masz do spłacenia. Ani o karierę. Czasem może po prostu lubisz to, że wstajesz rano i wiesz, co cię czeka. Bo może lubisz swój ciepły obiad i nie chcesz udawać, że trawi cię głód przygody. I, choć wielkie rzeczy nigdy nie zdarzyły się w strefie komfortu, może nie musisz udawać, że chcesz z niej wychodzić?
A co mówią ci, którzy zrobili to, o czym marzą inni? Przeczytaj rozmowę z Marią Ziółkowską – dawniej w korpo, dziś w zupełnie innym miejscu.
Maria Ziółkowska i Marcin Kucharski w lipcu 2009 roku rzucili wszystko i wyjechali w… świat. Wrócili we wrześniu 2010 roku: pełni wrażeń, nowych doświadczeń i świadomości tego, jak zamienia się wygodną pracę na niepewność dnia jutrzejszego.
Anna Petelenz: Jak to jest zrobić coś, o czym marzą tysiące korpoludzi?
Maria Ziółkowska: Wypowiedzenie składa się szybko. Ale jeszcze szybciej zapomina się o pracy! Naprawdę. Później są nerwy i obawy. I wiele lęków. Ale alternatywą jest życie, w którym jak się nie sprawdzi, co jest za rogiem, to się stoi w miejscu. No i najważniejsze – potem jest zachwyt.
Euforia, przygody, zachwyt, a potem znów biurko. Bo wróciliście do korpożycia.
Po ponad roku w drodze byliśmy nasyceni podróżą, więc był to już czas na powrót. Ale owszem, było to trudne. Sporo czasu minęło, zanim doszliśmy do siebie. A korporacja? Wiemy, czym to się je, a trzeba było po prostu pracować. Ale nie był to powrót na stałe. Ja wróciłam i jednocześnie zaczęłam też studiować, więc zmieniłam zawód.
Bo jedna zmiana wymusza kolejne?
Bo chciałam być wolna, i jestem. Zakładam firmę. Chcę być wolna od szefa, któremu trzeba raportować. Teraz sama organizuję sobie czas, nie muszę być cały czas w jednym miejscu, mogę pracować przez Skype’a. A jak coś spieprzę, to wiem, że to ja. To daje więcej satysfakcji niż to, co robiłam wcześniej.
A jak z perspektywy własnego doświadczenia patrzy się na tę fantazję o „rzucaniu wszystkiego i wyjeździe w Bieszczady”?
Bądźmy realistami. Nikt się nie cieszy na radykalne zmiany. Pracodawca jest OK, bo płaci, bo jest przewidywalny, bo wiadomo, jaki jest rytm dnia, bo role i zadania są podzielone. Ale gdzieś za tym komfortem są nowe sytuacje i nowe role. Dla mnie to był moment zwrotny. Zmieniło się nasze postrzeganie świata. I siebie. Tak, siebie najbardziej. Radykalnie zmieniają się priorytety. Poszerzają horyzonty. To nas ukształtowało. I jest gdzieś w nas cały czas.
Państwa podróż się udała, ale za każdą decyzją i zmianą idą też porażki.
Muszą być! Trzeba iść, nawet jeżeli boli i nic nie działa. Zmieniłam zawód mając 40 lat. Trzeba próbować. Jeżeli jest źle, ale brakuje odwagi, to co pozostaje? Miałam znajomych w korporacji, którzy wciąż mówili: na emeryturze będę rzeźbić meble. Na emeryturze? To mówili trzydziestolatkowie!
Czyli co pozostaje…?
Musi być ruch! Trzeba sprawdzać, co jest za granicą komfortu. Nie wszyscy są pewnie na to gotowi. Ale ja się czuję szczęśliwa z tym, że sprawdzam.
Anna Petelenz