Sunday, January 19, 2025
Home / Inne  / Uncategorized  / Kochała swoją pracę. Pewnego dnia nie wstała z łóżka

Kochała swoją pracę. Pewnego dnia nie wstała z łóżka

Psychiatra skierował ją na trzymiesięczną terapię grupową. Po pierwszym dniu chciała uciec

Kobieta z objawami wypalenia zawodowego

Wypalenie zawodowe to społeczny problem / fot. Adobe Stock / Nico Dali / wygenerowane za pomocą AI

Kiedy Ola jechała poprowadzić kolejne szkolenie, marzyła, aby uczestnicy nie przyszli, żeby poszli na wagary. Któregoś dnia ona sama zwagarowała, po prostu nie wstała z łóżka. Ale i tak długo nie łączyła swojego sta­nu z pracą, którą przecież kochała.

Aleksandra Błaszczyk, coachka kryzysowa i konsultantka biznesowa, swoje wypalenie zawodowe wykorzystała jako szansę do zmiany życia. Ale zanim się odrodziła jak Feniks (tak też nazwała swoją firmę „Fenix Education”) musiała przejść etap świstaka i zombie, a także zmierzyć z tym, że stawianie granic może się innym nie spodobać, że znajomi zamiast wesprzeć ją w kryzysie mogą zazdrościć jej… zwolnienia lekarskiego, i że kapitalizm wcale nie wspiera dobrostanu pracowników.

Zobacz też:
Męczy mnie praca, którą kocham. Czy to już wypalenie zawodowe?

„Co ja tutaj robię?”

Czerpać radość z tego, co się robi, i być w tym ekspertką. Te dwa zawodowe priorytety Oli zbiegły się w pracy, którą wykonywała.

– Kiedy otrzymałam stanowisko trenerki umiejętności miękkich na pełny etat w korporacji, mocno się w to zaangażowałam i czułam się spełniona. To była praca idealna. Miałam szkolić, czyli robić to, co lubiłam najbardziej. Korporacja jednak ma to do siebie, że bardzo dużo wymaga. Szkoliłam prawie bez przerwy, trzy-cztery dni w tygodniu, a wyjazdy rujnowały moje życie osobiste i odbijały się coraz bardziej na zdrowiu.

Kiedy Ola zaczęła się czuć coraz gorzej, długo nie potrafiła powiązać tego z pracą, do której jednak chodziła coraz mniej chętnie. Na myśl o kolejnym zaplanowanym szkoleniu robiło jej się niedobrze, a do uczestników czuła narastającą niechęć. Do tego doszedł spadek energii i stany depresyjne, co jednak bardziej wiązała ze sobą („miałam poczucie, że to coś ze mną jest nie tak, że jestem niewystarczająca”), niż czynnikami zewnętrznymi. Aż przyszedł ten dzień, gdy nie wstała z łóżka.

– Dopadała mnie całkowita niemoc fizyczna, lęk, uczucie, że zaraz zemdleję i natarczywa myśl w głowie, że już nie dam rady. Zmusiłam się, żeby pójść do lekarza. Bałam się, miałam w głowie różne scenariusze, łącznie z tym, że może mam atak serca, ale lekarka nie znalazła żadnych niepokojących objawów fizycznych i dała skierowanie do psychiatry. Najważniejsze w tamtym momencie było to, że dostałam zwolnienie lekarskie. Poczułam ulgę, że nie muszę iść do pracy.

Oprócz ulgi, było też poczucie winy, że zawaliła w pracy. Zamiast do szefa, który nie należał do wspierających przełożonych, zadzwoniła do koleżanki. Powiedziała, że jest w złym stanie i na zwolnieniu lekarskim. Szkolenia, które miała prowadzić, zostały odwołane.

– Psychiatra, do którego trafiłam, od razu wyczuł, że jest u mnie grubo i skierował mnie na oddział dzienny, na trzymiesięczną terapię grupową z rozpoznaniem depresji. Po pierwszym dniu chciałam uciec. Znalazłam się wśród ludzi, których normalnie nie spotkałabym w swoim środowisku, po naprawdę ciężkich przeżyciach i kryzysach, po paranojach, na lekach. Słuchając ich myślałam „co ja tu robię?”, czułam się jak oszustka, stwierdziłam że nie mam aż tak źle w życiu, że mogę przecież wracać do pracy. Tyle, że… nie mogłam. W szpitalu było też potwornie brzydko, wszystko stare, odrapane, łazienki w tragicznym stanie. Ale to i tak było lepsze, niż wizja powrotu do pracy.

Polecamy:
Któregoś dnia nie wstała z łóżka i zaczęła najdłuższy urlop w życiu

 

„Ale ja bardzo lubię swoją pracę”

Na terapię chodziła codziennie przez trzy miesiące. Nie mogła odpuścić, bo zwolnienie było przedłużane z tygodnia na tydzień. Dobrze działała na nią nie tylko terapia, ale też rutyna codziennego wychodzenia z domu.

– To tam zaczęłam w pewnym momencie dostrzegać połączenie między swoim nastrojem a pracą, a właściwie współpacjenci zobaczyli to jako pierwsi. Jedna dziewczyna powiedziała, „mam wrażenie, że to praca tak na ciebie wpływa”. Wtedy ja takim totalnie drewnianym głosem powiedziałam: „Ale ja bardzo lubię swoją pracę”. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

To był początek zrozumienia tego, co ją spotkało. Ola miała pracę marzeń, ale nie służyły jej ani nadmiar tej pracy, ani jej intensywność. Wykonywała zawód związany z silną ekspozycją społeczną, musiała być zawsze w dobrej formie i dostępna dla innych ludzi. Lubiła to, ale nie w takiej dawce. Najbardziej dobijały ją wyjazdy służbowe, które stanowiły zaprzeczenie ważnej dla niej życiowej rutyny, w której byłby czas i na pracę, i na spotkania z przyjaciółmi, i na powrót do domu na noc.

– Po terapii wzięłam zaległy miesiąc urlopu i dopiero potem wróciłam do pracy. Ale zanim to nastąpiło, zrobiłam kurs coacha kryzysowego i połączyły mi się kropki, że kryzys, który przeszłam był wypaleniem zawodowym, a epizod depresyjny, który miałam, skutkiem ubocznym. Miałam żal do terapeutów, że mimo prowadzenia obserwacji, testów, zbierania dokumentacji, żaden z nich nie zdiagnozował dobrze mojego przypadku. Zdecydowałam, że chcę się zajmować zawodowo wypaleniem zawodowym, zarówno prewencją, jak i zwalczaniem jego skutków. Parę lat temu ten temat nie był dobrze rozpoznany. Nie mówiło się np. o odpowiedzialności biznesu za wypalenie zawodowe. Uważano, że to po prostu pracownik sobie nie radzi.

 

aleksandra błaszczyk miasto kobiet portal dla kobiet

Aleksandra Błaszczyk / fot. Barbara Bogacka

„To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu”

Zanim Ola Błaszczyk założyła własną firmę, wróciła do pracy z postanowieniem zmiany. Wiedziała już, że źródło jej wypalenia leży nie w niej, a w wymaganiach wobec jej stanowiska. Zaczęła od stawiania granic.

– Zgadzałam się na szkolenia wyjazdowe tyko dwa razy w miesiącu, a nie co tydzień. Kiedy jednak zapytałam, czy mogę mieć mniej dni szkoleniowych w miesiącu, i zamienić je na pracę koncepcyjną, usłyszałam, że to jest niemożliwe. Szybko zwątpiłam, że coś się zmieni, a po dwóch miesiącach przyszło kolejne załamanie. Moje stawianie granic się nie spodobało. Kiedy odmówiłam zastępstwa za koleżankę, wywołało to potężny konflikt w firmie, a mnie wtrąciło znowu w ten sam stan poczucia beznadziei i brak wpływu. Widziałam już jednak do czego to zmierza i niewiele myśląc poszłam na zwolnienie, a potem złożyłam wypowiedzenie.

Na założenie własnej firmy, z braku poduszki finansowej, było dla Oli jeszcze za wcześnie, dlatego znalazła pracę w firmie szkoleniowej, w której nie musiała wyjeżdżać służbowo. Biorąc jednak pod uwagę liczbę codziennie przepracowanych godzin, znacząco wyższą niż etat, zastanawiała się, czy aby na pewno jest to zmiana, o której marzyła. Pensja i benefity były jednak zbyt korzystne, by z pracy zrezygnować. Wtedy na pomoc przyszła… pandemia.

– Firma ogłosiła, że będą zwolnienia grupowe. Modliłam się, żebym znalazła się w tej grupie, nie ja jedyna zresztą, dużo osób marzyło i o wysokiej odprawie, i o tym, żeby odpocząć od pracy. Dostałam wypowiedzenie i to był najszczęśliwszy dzień w moim życiu zawodowym.

„A miałaś przecież taką dobrą pracę”

Ola miała w tym czasie już jasną wizję tego, jak chce rozwijać własny biznes. Zarejestrowała się w urzędzie pracy jako bezrobotna i pół roku później otrzymała dotację na założenie i rozwój firmy Fenix Education.

– Bardzo dobrze wystartowałam. Od razu miałam klientów, ale… nie znałam tego trybu pracy, gdzie jestem sama sobie szefową. Brałam wszystkie zlecenia, jakie się trafiły, bo nie wiedziałam, jak będzie w przyszłości. Po pół roku prawie się wykończyłam.

Rozpoznając już mechanizmy w jakie wpada, wzięła dwa miesiące wolnego. Musiała ustalić sama ze sobą zasady pracy. Przede wszystkim niemal zrezygnowała z wyjazdów służbowych.

– Współpracowałam z firmą, która tych wyjazdów wymagała, a one mnie wykańczały. Miałam symptomy psychosomatyczne, migreny, bóle brzucha i wiedziałam, że to na tle nerwowym. Jestem introwertyczką i wiem, że muszę regulować ciągłą ekspozycję i intensywny kontakt z ludźmi. Nadal z tą firmą współpracuję, ale na innych warunkach. Teraz mam zasadę, że jeżdżę tylko dwa razy w miesiącu i tam, gdzie da się dojechać pociągiem w dwie-trzy godziny, czyli to może być Warszawa, Katowice, Wrocław. Jeśli prowadzę szkolenia, to zawsze w kalendarzu mam dwa-trzy dni po nich zarezerwowane na regenerację lub mniej wymagające prace administracyjne.

Ola prowadzi szkolenia w firmach z zakresu profilaktyki wypalenia zawodowego i zarządzania energią pracowników. Pracuje też indywidualnie z osobami, które przechodzą wypalenie zawodowe. Oprócz tego prowadzi warsztaty online „Pierwsza pomoc w wypaleniu”. Jej klientami są głównie pracownicy korporacji.

– Czy łatwo jest pokonać wypalenie zawodowe? Rady dla osób w takim kryzysie są proste, ale zastosowanie ich jest na początku bardzo trudne. Trzeba odpocząć, odciąć się od środowiska pracy, najlepiej pójść na zwolnienie lekarskie. Tak, na zwolnienie, a nie urlop, bo chodzi o regenerację, a nie wypoczynek. Często trzeba zmienić pracę. Jeśli dla kogoś brzmi to zbyt drastycznie, szukamy pośrednich rozwiązań. Niemal zawsze konieczna jest praca z przekonaniami, np. z takimi, że nie mogę iść na zwolnienie, bo to będzie okazanie słabości, że nie mogą tego zrobić swojemu zespołowi, bo sobie beze mnie nie poradzą.

Środowisko, rodzina i znajomi, często nie rozumieją, co się dzieje z osobą, która przechodzi taki kryzys. Ola wspomina, jak rodzice martwili się, że nie pracuje, a „miałaś przecież taką dobrą pracę”, mówili. Albo radzili „no weź, może poszukaj jakiejś pracy”.

– W odbiorze społecznym to było dziwne, że jestem za zwolnieniu lekarskim, a potem na bezrobociu. Znajomi zachowywali się, jakby mieli mi za złe lub zazdrościli, że „wykorzystuję” system. Słyszałam sarkastyczne komentarze „to może ja też pójdę na zwolnienie”. Odbiór mojego ówczesnego partnera też był daleki do tego, czego mogłam oczekiwać. Więcej niż troski o mnie, było tam obawy, że stanę się ciężarem. Wielu klientów mówi mi, że spotykają się z podobnymi reakcjami – jak przestają być wydajni, dawać radę, to czują, że stają się obciążeniem i to dodatkowo zwiększa ich poczucie winy.

Może Cię zainteresuje:
Mnich, który sprzedał swoje Ferrari, wstaje o 5 rano (Robin Sharma: „Klub 5 rano”)

„Wypalenie zawodowe kosztowało mnie 28500 zł”

Na swoim profilu na Fb Ola Błaszczyk pisze, że wypalenie zawodowe wg wyliczeń Instytutu Gallupa kosztuje gospodarkę w skali globalnej 322 miliardy dolarów rocznie, a WHO szacuje koszt tego zjawiska dla resortu zdrowia na 190 miliardów dolarów*:

„Ale pracowników te kwoty ani ziębią, ani grzeją, bo są niewyobrażalnie abstrakcyjne, dopóki… sami nie muszą się do nich dokładać. Ostatnio z ciekawości policzyłam, ile kosztowało mnie moje wypalenie i pokonanie kryzysu. Zakładając, że byłam na 5-miesięcznym L4, w tym okresie straciłam: 8000 zł czyli 20% wynagrodzenia; 3000 zł wydałam na prywatne wizyty u psychiatry; 15000 zł kosztowała mnie 2-letnia terapia; 2000 zł – prywatne wizyty u specjalistów z powodu pogorszenia zdrowia; 500 zł – leki. W sumie: 28500 zł. Koszty psychiczne typu: wyczerpanie, depresja, utrata poczucia kompetencji i wartości jako pracownik, lęk o przyszłość i uraz psychiczny są trudne do oszacowania, ale jakbym miała walczyć o odszkodowanie, to żądałabym równowartości 3 mieszkań w Krakowie.”

Zdrowie psychiczne stało się istotne dla organizacji, bo zauważyły, że tracą pieniądze. Ale też wizerunek i zaufanie społeczne. Według analizy firmy Mindgram, najbardziej narażoną na wypalenie zawodowe branżą jest sektor technologiczny i IT (główne przyczyny to problemy z zarządzaniem, nadmiar obowiązków i niejasny ich zakres, toksyczna kultura pracy). Kolejne miejsce zajmują branże związane ze zdrowiem i urodą (bo presja czasu, długie godziny pracy, wysokie oczekiwania i duże konsekwencje popełnianych błędów). Następny jest handel detaliczny (trudni klienci, nadmiar obowiązków i niskie wynagrodzenie). Ola Błaszczyk podkreśla jednak, że to zjawisko rozlewa się na wszystkie branże i docenia, że korporacje wynajmują ją do prowadzenia szkoleń z tego tematu.

– Firmy zaczęły traktować dobrostan pracownika jako kapitał. Jednocześnie widzę, że stoi za tym nadal bardziej intencja wspierania efektywności pracowników niż ich dobrostanu. Ale przynajmniej zjawisko wypalenia przestało stanowić tabu. Na tych szkoleniach nie ma niestety decydentów. Szkolę więc pracowników korporacji z takich tematów jak przeciwdziałanie wypaleniu zawodowemu, zarządzanie energią, pierwsza pomoc w kryzysie. Te szkolenia budują świadomość, czym jest wypalenie, co do niego prowadzi, i – co mówię wprost – że odpowiada za to biznes.

blaszczyk miasto kobiet portal dla kobiet

Aleksandra Błaszczyk / fot. Barbara Bogacka

„Byłam zombie. Dziś jestem wrogiem kapitalizmu”

Ola potrafi rozpoznać u siebie objawy tego, że dochodzi do przegrzania organizmu. Nadchodzący kryzys rozpoznaje po kilku sygnałach

– Pierwszy, to ogólne zmęczenie i poczucie, że ciało hamuje. Ja próbuję pchać do przodu kolejne projekty, a ono działa w jakimś spowolnieniu. Kolejny to przerzucanie w głowie kartek kalendarza, czyli ciągłe myślenie, co mam do zrobienie, czy zdążę, czy dam radę, i próba utrzymania nad tym kontroli. Również nagłe poczucie niemocy, smutku i bezradności, przy braku realnego powodu, jest dla mnie sygnałem, ze dochodzę do krytycznej granicy i potrzebuję lepiej zadbać o swój dobrostan.

Ola wyciągnęła lekcje ze swoich doświadczeń, czyli – zgodnie z nomenklaturą, którą stosuje na warsztatach – osiągnęła stan feniksa, który potrafi się odrodzić. Ale przerobiła też inne etapy: świstaka, czyli osoby, która powtarza ten sam schemat i nie wyciąga wniosków, oraz zombie:

– W tym stanie doświadczasz kryzysu, ale masz to wyparte. Byłam takim zombie, siedziałam na kanapie, na nic nie miałam siły, oglądałam seriale, emocje zajadałam tortem bezowym (w ciągu trzech miesięcy przytyłam pięć kilo) i w ten sposób starałam się znaleźć ulgę.

Oprócz odrodzenia, są też inne skutki osobistego doświadczenia Oli oraz kilku lat jej pracy z osobami, które także przeszły wypalenie zawodowe. Skutki światopoglądowe.

– Nie sądziłam, że stanę się wrogiem kapitalizmu. Na początku widziałam temat wypalenia zawodowego wąsko, jako problem konkretnych osób, które go doświadczają. Teraz wiem, że to poważny problem społeczny i że kapitalizm, w którym nie ma żadnych granic dla zysku i wzrostu, nakręca to zjawisko. Biorę udział w kursie krytycznego myślenia, w czasie którego dużo dyskutujemy o tym, jak stawiać opór machinacjom biznesu. Wydaje się, że kluczowe jest na ten moment budowanie masy krytycznej, czyli wystarczająco dużej grupy ludzi świadomych problemu i zdolnych do wprowadzenia zmiany. W zatomizowanym społeczeństwie ludzie w pojedynkę nie są w stanie bronić się przed systemową patologią w miejscach pracy. Muszą się zrzeszać, nie tylko w związki zawodowe, żeby wywierać presję na pracodawców. Ważna jest też samopomoc, czyli wzajemne wsparcie. I warto pamiętać, że każda zmiana w kulturze pracy była oddolna.

*więcej danych na temat kosztów wypalenia zawodowego: https://www.insightful.io/blog/astronomical-cost-employee-burnout#

TAGI

Dziennikarka i redaktor naczelna „Miasto Kobiet”, które wymyśliła i wprowadziła na rynek w 2004 rok. „Miasto Kobiet” to jej miłość, duma i pasja. Prezeska Fundacji Miasto Kobiet, która wspiera kobiety w odkrywaniu ich potencjału oraz założycielka Klubu Miasta Kobiet – cyklu spotkań dla kobiet z inspirującymi gośćmi.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ