Sunday, October 6, 2024
Home / Ludzie  / Kre-aktywne  / Kobiety mają poglądy

Kobiety mają poglądy

O parytetach i kobietach w polityce z Małgorzatą Jantos, radną miasta Krakowa, pracownikiem naukowym UJ, przedsiębiorcą, rozmawia Anna Laszczka

O parytetach i kobietach w polityce z Małgorzatą Jantos, radną miasta Krakowa, pracownikiem naukowym UJ, przedsiębiorcą, rozmawia Anna Laszczka


Kiedy na co dzień myślimy o polityce, schemat jest prosty: nazwisko – pogląd i ugrupowanie – moja zgoda lub jej brak. Płeć polityka to wyróżnik poboczny i chyba nie zastanawiamy się nad tym, jakie są w tej materii proporcje.

Jeśli jednak pochylić się nad statystyką, okaże się, że kobiet jest w polskiej polityce zdecydowanie za mało. Oczywiście można zadać pytanie: po co w ogóle kobiety w polityce? Otóż po pierwsze choćby dlatego, że stanowią połowę społeczeństwa. Po drugie, kobiety inaczej traktują rzeczywistość, mają doświadczenia „z innej perspektywy”. To połowa widzenia świata i jestem przekonana, że są to względy w pełni zasadne dla wprowadzenia parytetów. Nasza scena polityczna coraz bardziej zaczyna przypominać wojnę prowadzoną przez młodych mężczyzn. Być może już niedługo przyjdzie nam się upominać o parytety dla ludzi, którzy ukończyli 45-47 lat. Trzeba poszukać sposobu, by wyhamować to zjawisko, bo liczenie, że ci faceci sami oddadzą władzę, jest naiwnością. Społeczeństwo nietraktujące z szacunkiem doświadczenia swoich obywateli zmierza ku niedobrym rozwiązaniom. Świat powinien być budowany na świeżości i odwadze młodości, ale i na doświadczeniu i pamięci starszych pokoleń.

Trudno jest nie przypomnieć w tym miejscu, że powstała przecież Partia Kobiet.

Nie chcę wypowiadać się na ten temat. Według mnie, ta partia powstała po to, by lansować jedynie kobiecość, kobietyzm, czy jak to jeszcze nazwiemy. Kobiety, tak jak wszyscy ludzie, mają różne poglądy: liberalne, centrowe, socjalistyczne. Nie można więc tworzyć partii płci, bo nie o to chodzi. Istota sprawy zdaje się tkwić w tym, aby kobiety miały możliwość wyrażania swoich opinii i aby tego chciały i były dopuszczane do pełnienia funkcji zgodnych ze swoimi talentami, aby mogły awansować w strukturach partyjnych, jeśli oczywiście tego chcą i mają predyspozycje.

Czy parytet nie jest przyznaniem się do własnej słabości, stwierdzeniem, że bez gwarancji nie damy rady?

Kwoty i parytety funkcjonują w różnych demokracjach od dawna. Zwykle wchodzą one w grę, gdy zadaje się konkretne pytania dotyczące sposobu budowy społeczeństwa obywatelskiego. Parytet to sposób na pokazanie kobietom, że mogą walczyć o stanowiska; na zachęcenie ich, by podejmowały ten wysiłek. Mimo 20 lat nowych, postkomunistycznych czasów ciągle jesteśmy na początku budowania społeczeństwa obywatelskiego. W tym także wprowadzenie regulacji kwotowych. Być może z czasem będzie tak, jak choćby w krajach skandynawskich, gdzie – gdy kobiety poczuły swoją wartość – państwo wycofało się z parytetów, ponieważ stały się one zbędne. Ciekawe jest to, że za parytetami opowiadają się kobiety, które od dawna funkcjonują wewnątrz polityki, przeciw zaś są te „z zewnątrz” i oczywiście mężczyźni. Parytet poszerza wolność, ponieważ pozwala na dokonywanie wyboru nie tylko pomiędzy mężczyznami, tradycyjnie nominowanymi przez innych mężczyzn, ale również pomiędzy mężczyznami i kobietami, które nigdy nie znalazłyby się na listach wyborczych, gdyby nie mechanizm kwotowy. Popatrzmy na to w kontekście najbliższej mi partii: w jej zarządzie, czyli tam, gdzie decyduje się o kierunku działania, na 18 osób znalazły się dwie kobiety, z których jedna jest asystentką szefa partii, druga żoną znaczącego polityka. To demokracja czy męska łaska? Jeśli w strukturach partii jest nas więcej niż 11 proc., to mamy prawo do należytej reprezentacji.

Wspomniała Pani o Skandynawii. Czy inne kraje europejskie także stosują mechanizmy kwotowe?

Tak. W Belgii w 1994 roku przyjęto prawo, że jedna płeć nie może stanowić więcej niż trzy czwarte ogółu kandydatów. W Słowenii na listach wyborczych do parlamentu europejskiego musi się znaleźć 40 proc. kobiet. W Danii wszelkie rady, komitety, komisje sektora publicznego muszą się składać w równym stopniu z kobiet i mężczyzn. W Niemczech od 1994 roku funkcjonuje prawo zobowiązujące wszystkie podmioty nominujące do wysuwania kandydatów obu płci na każde stanowisko. Francja w latach osiemdziesiątych wprowadziła zasadę nie więcej niż trzy czwarte kandydatów jednej płci; potem zapis ten zakwestionowano i doprowadzono do równego podziału. Większość państw wprowadziła parytety; my, Polki, walczyłyśmy o 30 proc. i przepadłyśmy. Wszyscy mówią, że kiedy pojawią się parytety, w polityce znajdą się byle jakie kobiety. Ja chciałabym zapytać z sarkazmem: czy będzie to kosztem wybitnych mężczyzn?

Skąd pewność, że kobiety zechcą rozpoczynać kariery polityczne i wykorzystają ewentualne wprowadzenie parytetu?

Chciałabym, aby przeprowadzono badania pokazujące, ile kobiet należy do poszczególnych partii. Jestem pewna, że liczby sięgnęłyby około 30 proc. One nie mogą się przebić z tym, co mają do powiedzenia, przez ten gąszcz młodych mężczyzn, podobnie zresztą jak ludzie powyżej 45. roku życia, którzy nie mogą stanowić o sobie, bo reprezentuje ich przede wszystkim generacja ludzi trzydziestoletnich. To nie jest prawdziwy obraz świata, a istniejący układ praktycznie uniemożliwia przekazywanie doświadczeń, zgromadzonej wiedzy, dystansu do pewnych zagadnień. Starożytni mawiali, że dopiero ukończywszy 40 lat, można odpowiedzialnie zajmować się polityką. To niebezpieczne pomijać jako wartość dojrzałość ludzi pokolenia 45+. Ta wiedza już powróciła na zachodzie Europy, u nas dopiero wraca.

Odwróćmy w takim razie sytuację. Dlaczego rządzą nami młodzi mężczyźni? Czy to my robimy coś nie tak?

Wielu polityków dopomina się o prawa dla młodych ludzi. Problem wydaje się bardziej skomplikowany. Po pierwsze młodzi ludzie radzą sobie całkiem nieźle. Widzę swoich studentów, którzy są inteligentni, bystrzy, światowi. Ale nie interesują się polityką. I być może tu jest ów problem. Należałoby zachęcać młodych – tych, którzy mają coś do zaoferowania społeczeństwu – aby się nią zajęli. Ci zaś młodzi, którzy już weszli do polityki, są inni. Przede wszystkim w sferze moralnej są inni, niż było „pokolenie ze styropianu” z czasów Solidarności. Są to, jak by to powiedzieć, bardziej kondotierzy, najemnicy niż ludzie mający poglądy. Dzisiaj partia ta, jutro inna. Wspieramy zwycięzców, dopóki nimi są.

Męska większość w parlamencie – zgoda, ale są tam też i kobiety, choć wydaje mi się, że z ich wystąpień nie wynika spójność działania na dalszą metę.

Nie do końca. Myślę, że Zyta Gilowska miała precyzyjnie wymyślony program, który można było wykorzystać, a tego nie zrobiono. Hanna Gronkiewicz-Waltz także prezentuje spójność myśli. Pierwszą odsunięto, drugą nie, ponieważ zbyt wiele znaczyła w Europie, zanim wróciła do krajowej polityki. Ktoś powiedział mi kiedyś, że kobieta musi być genialna, żeby była usłyszana.

Pani zdecydowała się spróbować swoich sił w polityce. Spowodowały to te wszystkie kwestie, o których rozmawiamy?

Mało czuję się politykiem. Jestem samorządowcem, a dla mnie to dwie różne sprawy. Wydawało mi się, że mogę coś zrobić. Oprócz tego, gdy wchodziłam w ten świat, byłam już osobą, której wcześniej udało się zaistnieć w biznesie. Wcześniej już parę razy usiłowano mnie do polityki zachęcać. Skuteczny okazał się dopiero Andrzej Olechowski, współtworzący Platformę Obywatelską. Miałam nadzieję, że moje pomysły i doświadczenie dadzą się wykorzystać. Niektórzy twierdzą, że w kobietach jest coś takiego – być może troska o innych? Jak mówią specjaliści od zarządzania, kobieta jako szef będzie pamiętać, że portier miał kłopoty z dzieckiem, a szef-mężczyzna zapomni o tym lub potraktuje to jak sprawę nieistotną.

To mężczyźni wciągnęli Panią w politykę, powinnam więc zapytać, dlaczego rozmawiamy o parytetach.

No tak, może wtedy jeszcze był czas, kiedy szukano do polityki ludzi, którzy coś wcześniej osiągnęli. Budowano przecież nową partię. Dzisiaj polityka jest wciąż sprawą męską. Jest dla panów takim afrodyzjakiem mobilizującym zmysły do walki o własny wizerunek.

Wychwala Pani kobiety tak bardzo, że mężczyźni mogą nam zarzucić tendencyjność. Spróbujmy więc określić, czego my, kobiety, powinnyśmy się wystrzegać i co dobrego jest w uprawiających politykę mężczyznach.

Niestety nie widzę u polityków wielu zalet. To przykre, ale tak właśnie jest. Stosunkowo późno weszłam do polityki, byłam już osobą w pełni ukształtowaną i nagle okazało się, że nijak się to ma do tego, czego się ode mnie wymaga. Skuteczność polityka to przede wszystkim jego miejsce w hierarchii partyjnej. A co jest polityczną słabością kobiet? Kobiety są bardziej „przemakalne”, jeśli dotknie się je raz, potem kolejny, to odpuszczają i odchodzą. Mężczyźni ciągle wracają.

Jeśli kobieta chciałaby spróbować swoich sił w polityce, od czego powinna zacząć?

Po pierwsze, powinna chcieć. Po drugie, powinna uczestniczyć aktywnie w życiu politycznym. Potem trzeba zacząć przekonywać innych do swoich poglądów. Należy konsekwentnie dążyć do celu, o ile oczywiście pozwala na to indywidualna kondycja psychiczna. Nie każda kobieta to urodzony polityk, ale jeśli któraś z nas jest w tym dobra, to nie powinna się dać odstawić na boczny tor. Już chyba łatwiej jest w biznesie. I sprawa najważniejsza: kobiety powinny brać udział w wyborach i głosować na tych, którzy są najlepsi. Niestety, dość często lobby antykobiece tworzą same kobiety. To one często twierdzą, że lepsi w polityce są mężczyźni. Skąd są te stereotypy? A dla mnie lepsi są ci, którzy są lepsi, mają wyraziste poglądy, czegoś już w życiu dokonali. Jeśli zaś zdaje się nam, że jakieś sprawy wciąż są niezałatwiane – zacznijmy załatwiać je same. Nie czekajmy.

rozmawiała Anna Laszczaka / Miasto Kobiet nr 4/2010

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ