Małgorzata Iwanicka: Moja najtrudniejsza, a zarazem najlepsza decyzja, to ta z grudnia 2022 roku o poddaniu się histeroktomii. To zabieg usunięcia macicy i jajników, czyli ostateczna rozprawa z endometriozą. Mówię o tym, bo bardzo się bałam. Mówię głośno i publicznie, żeby wesprzeć dziewczyny, które dotyka ta choroba
Kim jesteś i czym się zawodowo zajmujesz?
Małgorzata Iwanicka: Na to pytanie najczęściej odpowiadam, że mamą, żoną, przyjaciółką, terapeutką, coachką i trenerką komunikacji interpersonalnej. W takiej właśnie kolejności. Jestem mamą trójki dzieci ‒ 26 letniej córki i dwóch synów (20 i 13 lat). Różnica wieku naszych dzieci bardzo mnie pobudza do ciągłych zmian i rozwoju. To przekłada się też na moją pracę.
Jako terapeutka pracuję w nurcie TSR (terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach), co łączę z SWR ( terapia wewnętrznej rodziny), pracując z oddechem, z ciałem, z elementami dramy, psychodramy, ustawień. Najprościej ujmując, wzmacniamy z klientem to, co działa w jego życiu, a jeśli coś nie działa, uczymy się to odpuszczać i zostawiać. Interesujemy się tym, co obecnie, aktualnie się dzieje i jest ważne. Jeśli jakieś umiejętności, działania i kompetencje przynoszą efekty w jednej dziedzinie życia, np. w pracy, to próbujemy zastosować je w tych obszarach życia, które wymagają dopracowania. Pracuję głównie z kobietami i młodzieżą. Często przychodzą do mnie klientki z endometriozą, po traumatycznych przeżyciach, z depresją. Słucham, zadaję pytania, wspieram w procesie.
Zajmuję się także coachingiem, czyli wspieraniem życiowej zmiany i rozwoju w obszarach prywatnych i zawodowych. Prowadzę coaching rodzicielski. Lubię wspierać ludzi i słyszę, że to działa. Jestem otwarta i ekspresyjna, ale jestem dla moich klientów taka, jakiej potrzebują do swojego procesu.
Wydarzenia, które Cię zmieniły?
Nie tyle zmieniły, co kształtowały. Kształtowało mnie trudne dzieciństwo i życie w bólu. Kiedy miałam 14 lat, przeszłam pierwszą operację na endometriozę. Niezbyt wiele dała, ponieważ przez kolejne dziesiątki lat choroba powracała i musiałam nauczyć się żyć w konkretnych rytmach czasowych. Oznacza to, że mniej więcej przez jedną trzecią miesiąca ból eliminował mnie z jakichkolwiek aktywności, poza tymi najbardziej podstawowymi. Mówiąc krótko, nauczyłam się dostosowywać naukę i pracę oraz przyjemności do comiesięcznego cyklu menstruacyjnego. A były też cięższe momenty, leczenie szpitalne, hormony, operacje. Musiałam wymyślić taką siebie, żeby dało się z tym żyć.
Jeśli chodzi o zmianę długofalową, to cieszę się, że jeszcze jako młoda dziewczyna, zmagająca się z epizodami depresji, trafiłam na psychoterapię. Hormonalne leczenie endometriozy rozregulowało mój organizm fizycznie i psychicznie, i wiele razy zmagałam się z dużymi wahaniami wagi i depresją. W takich chwilach wspierali mnie terapeuta, przyjaciele i mąż.
Ogromnie zmieniło też mnie macierzyństwo. Miałam szczęście, bo choć choroba bardzo utrudniała mi życie, nie przeszkodziła mi trzykrotnie zostać mamą. To dzięki pierwszemu dziecku wróciłam na terapię, zaczęłam się szkolić i brać udział w warsztatach, żeby być dobrym rodzicem. Chciałam mieć własne wzorce. Dzieci otworzyły we mnie wiele cudownych przestrzeni, ale i odkryły deficyty, które na szczęście zdecydowałam się przepracować. Wraz córką, a potem synami, przeżywałam zachwyty światem. Wychowuję je w nurtach rodzicielstwa bliskości i Porozumienia bez Przemocy. Stworzyliśmy taką rodzinę, jakiej sama nie miałam, będąc dzieckiem.
Jaką drogę przebyłaś, by dotrzeć do punktu, w którym jesteś?
Od zawsze pracowałam na własny rachunek, będąc dla siebie szefową. Pomysłów miałam mnóstwo, ale też taka była potrzeba. Jeszcze w liceum pisałam do „Echa Krakowa”, i dawałam korepetycje z języka polskiego, co robiłam również później, na studiach. Dodatkowo dla dzieci ze szkół i przedszkoli organizowałam wycieczki do gospodarstwa agroturystycznego. Odbyłam staż w „Tygodniku Powszechnym”, byłam w spółce, która założyła i prowadziła jeden z pierwszych lokali dla niepalących w Krakowie ‒ herbaciarnię Słodka dziurka. Miałam też sklep z kawą i herbatą oraz kawiarnię. Potem przerwę od pracy i osiem miesięcy leżenia w zagrożonej drugiej ciąży.
Kiedy w 2004 roku nasza córka miała iść do szkoły bardzo chciałam, żeby system edukacyjny, w którym się znajdzie, był przyjazny i wspierający. Szukaliśmy takich opcji, ale jeszcze ich nie było. Wtedy, wraz z mężem i pięcioma zaprzyjaźnionymi osobami, założyliśmy Waldorfską Szkołę Podstawową im. J. Korczaka. Pracowałam w niej na kilku etatach przez pierwszych pięć lat jako wiceprezes fundacji. Potem, gdy szkoła się usamodzielniła, poszłam dalej swoją drogą rozwojową i zaczęłam szukać dla siebie nowych celów.
I tak, edukując się sama, żeby poprawić swoje kompetencje rodzinne i zawodowe, zdobywałam nowe wykształcenie: instruktorki szkoły dla rodziców i wychowawców, trenerki komunikacji interpersonalnej we Wszechnicy UJ, pedagożki alternatywnej, fundraiserki, coachki w IPRI i według potrzeb u Pernille Plantener oraz terapeutki TSR.
Co uznajesz za swój największy sukces?
Całe swoje życie uważam za sukces. Ale ten największy to taki, że moje dorosłe dzieci utrzymują ze mną bliskie relacje. I że rozmawiamy. I lubimy się. I że to cudowni młodzi ludzie, którzy realizują swoje zainteresowania i pasje. Sukcesem jest też działająca szkoła waldorfska, która dalej się rozwija i wspiera masę uczęszczających do niej dzieciaków.
Na pewno też to, że po czterdziestym roku życia po raz kolejny nie bałam się zmienić zawodu, bo czułam że to będzie dobre, że tego chcę, potrafię i jestem w tym dobra.
Jakie są Twoje supermoce?
Myślę, że to ciągła ciekawość świata i ludzi. Relacje, przyjaźnie, umiejętność skupiania wokół siebie wielu osób i stwarzanie własnego stada. W pewnym momencie życia nauczyłam się też szukać wsparcia i o nie prosić, co też uważam za swoją super moc, zwłaszcza gdy tej zwykłej mi brakuje. Cenię również swoją intuicję. Nauczyłam się jej ufać i słuchać jej. Jest bezbłędna.
Motywują i maksymalnie mobilizują mnie rzeczy niby niemożliwe do zrealizowania . Moje przygarnięte zwierzaki przyleciały z nami samolotem z innego kraju. To były niezłe akcje. To też czasem utrudnia mi życie, ale za to daje dużo energii. A… i kolory. To moja codzienna moc. Czerwone kurtki, buty, szaliki i torebki, fuksjowe i szafirowe sukienki. Koloruję świat, szczególnie zimą.
Najlepsza / najgorsza rada, jaką w życiu dostałaś?
Najlepsza: „Cokolwiek wybierzesz będzie dobrze”. Zresztą wolę się inspirować doświadczeniem innych, niż słuchać rad. Bo najlepsze rady to te, które człowiek daje sam sobie, jak już dobrze pozna swoje uczucia i potrzeby i je zaakceptuje.
Masz jakieś swoje patenty / rady ułatwiające życie, którymi chciałabyś się podzielić z innymi kobietami?
To uczucia i potrzeby. Przełomowe było dla mnie spotkanie z NVC (porozumieniem bez przemocy) czyli koncepcją Marshalla Rosenberga. Dzięki temu od 2012 roku uczę się patrzeć na świat i ludzi przez pryzmat uczuć i potrzeb. Zdanie „Czuję, bo potrzebuję” może być kierunkowskazem i ułatwić nam życie. Podoba mi się też myśl, że przychodzimy na terapię czy coaching „w samą porę”, tę właściwą dla nas.
Najlepsza decyzja, jaką podjęłaś w życiu?
Mogłabym wymienić wiele, związanych z otwieraniem i zamykaniem biznesów… Ale ta najtrudniejsza, a zarazem najlepsza decyzja, to ta z grudnia 2022 roku o poddaniu się histeroktomii. To zabieg usunięcia macicy i jajników, czyli ostateczna rozprawa z endometriozą. Mówię o tym, bo bardzo się bałam. To miała być moja szósta operacja na endometriozę. Przygotowywałam się do tego przez półtora roku – psychicznie i fizycznie, konwencjonalnie oraz medycyną chińską: ziołami i akupunkturą. Wiem, że wiele kobiet zmaga się z podobnymi trudnościami, a duża liczba takich zabiegów nie jest refundowana.
Więc chcę teraz o tym mówić głośno i publicznie, żeby wesprzeć dziewczyny, które dotyka ta choroba i zmaganie się z brakiem leczenia. I teraz kiedy wracam do zdrowia, chcę im powiedzieć, że warto zadbać o siebie, i mimo tego że mam jeszcze objawy osłabienia, to było warto się na to zdecydować. Szukajcie dobrych lekarzy, którzy wam uwierzą, że boli, nie dajcie sobie wmówić, że to taka wasza uroda, że okres ma boleć, że przejdzie po dzieciach, albo że histeryzujecie.
Ciemne strony biznesu?
Jeśli chodzi o trudne strony bycia terapeutką i coachem, to radzę sobie z nimi dzięki regularnym spotkaniom z superwizorem i grupą superwizyjną. Myślę też, że ciemną stroną większości biznesów są sprawy urzędowe. Terapeutów też one dotyczą.
Co Cię kręci / motywuje do codziennego wstawania z łóżka?
Słońce. To, które zawsze świeci ponad gęstymi chmurami. Nawet jak go przez chwilę nie widać. Uświadomiłam to sobie dawno temu podczas pierwszego lotu samolotem. A do codziennego wstawania z łóżka (szczególnie w zimie) motywuje mnie wiara, że moje działania mogą się przyczynić do tego, że świat będzie trochę lepszym miejscem do życia.
Kto Cię inspiruje?
Inspirują mnie wszyscy ludzie, którzy robią swoje. Wstają wcześnie rano z łóżek w listopadzie i grudniu. To dzięki nim mogę włączyć światło, zagotować wodę albo zaplombować ząb. Tyle i aż tyle.
A ostatnio szczególnie inspiruje mnie Aga Szuścik. To świetna dziewczyna, która otwarcie opowiada o swojej chorobie, edukuje inne kobiety i zachęca do robienia regularnych badań.
Niedawno stworzyła listę przyjaznych gabinetów ginekologicznych, podzieloną na konkretne specjalizacje. Co ważne, w tym spisie, który na bieżąco jest uzupełniany, znaleźli się także lekarze dostępni w ramach NFZ. Jestem Jej wdzięczna za to, co robi.
Co ostatnio usłyszałaś na swój temat?
Że dobrze mnie spotkać na swojej drodze.
A co absurdalnego?
Gdy mąż zapytał, kiedy zostanę kierowcą TIR-a, bo lubię duże samochody. Ale tak to jest, gdy ma się dzieci w szkole alternatywnej i wozi się je i tabuny zaprzyjaźnionych z nimi dzieci, a do tego drewno na warsztaty, ubłocone ubrania, ciasta i wielkie gary zup na kiermasze.
Co powiedziałabyś sobie 18 letniej?
Jeśli popełnisz błąd, to nic się nie stanie. Możesz ich popełnić naprawdę dużo i zawsze jakoś dasz sobie radę. Słuchaj swojej intuicji, a nie tego, co wymyślają dla ciebie inni. Jesteś OK taka, jaka jesteś.
Co jest dla Ciebie ważne? Twoja największa ekstrawagancja?
Dla mnie ważne są relacje. Bardzo staram się o nie dbać. Z bliskimi ‒ z dziećmi, z mężem, z przyjaciółmi. To, co mam najcenniejszego to też ludzie wokół mnie. Potrzebny mi jest dla nich czas i uważność.
Z kolei moja na największa ekstrawagancja, to nasze domowe stado zwierząt-adopciaków: trzy psy i dwa koty. Koty i jeden pies zostały przygarnięte podczas różnych wakacji w Grecji. Kiedy widzę cierpienie chorych i bezdomnych zwierząt, których jest tam bez liku, czuję się dogłębnie poruszona i potrzebuję zareagować.
Nigdy nie byłam zakręcona na punkcie zwierząt, ale z tymi, które stały się częścią naszej rodziny, po prostu mamy wspólny los. Obecnie mam szlaban od rodziny na podróże do Grecji. Teraz zostają mi kraje, gdzie się bardziej dba o żywe stworzenia.
Co zawsze masz przy sobie?
W torebce zawsze mam czerwoną i fuksjową kredkę do ust. Telefon często noszę w kieszeni.
Na co przeznaczyłabyś dużą sumę, gdyby spadła Ci z nieba?
Kupiłabym duży dom nad samym brzegiem oceanu w ciepłym klimacie. Mogłabym tam zapraszać przyjaciół, organizować warsztaty rozwojowe i taneczne. Tam miałabym także swój gabinet, rodzinę i nasze zwierzęta. I ogród. Część „pieniędzy z nieba” powędrowałoby pewnie do „Zupy na plantach”, którą staram się regularnie wspierać. „I tak większość poszłaby na karmę dla zwierząt” ‒ przed chwilą dodał ironicznie mój mąż, słysząc to pytanie.
Gdybyś miała taką możliwość, z kim zamieniłabyś się życiem na jeden dzień?
Dobrze czuję się, będąc sobą. Im jestem starsza, tym lepiej. Ale zawsze chciałam sprawdzić, jak to jest być facetem i wyobraziłam sobie, że mogłabym się zamienić na jeden dzień z moim mężem. Kiedy jednak zaczęłam z nim rozmawiać i się nad tym zastanawiać, poczułam narastające przerażenie…
Czego o Tobie nikt nie wie?
Że kiedy byłam nastolatką, podobał mi się Robin Hood z serialu. Ale nie ten brunet, co wszystkim dziewczynom, tylko blondyn. Dziś, po latach sprawdziłam, że ten aktor nazywa się Jason Connery.
Czego chciałabyś się jeszcze nauczyć?
Zawsze chciałam się nauczyć grać na jakimś instrumencie. To chyba będzie pianino. A zawodowo na pewno chcę dalej pogłębiać wiedzę w zakresie łączenia metod terapeutycznych z pracą ciałem. Tyle jest fajnych i pożytecznych rzeczy, których można się nauczyć!
Kiedy się uśmiechasz?
Uśmiecham się, kiedy spaceruję z moim synem i psami po lesie, kiedy tańczę 5 rytmów a także kiedy tańczę cokolwiek i gdziekolwiek; kiedy chodzę boso po trawie, kiedy maluję, zapalam ognisko i sadzę kwiatki w ogrodzie. Albo kiedy obserwuję naturalną ciekawość i spontaniczne zabawy małych dzieci i zwierząt. Lubię też chwile, kiedy rozpisuję sobie plan tygodnia. Otwieram notes i sprawdzam godziny spotkań z klientami, umawiam superwizje, ale też załatwiam sprawy codzienne, rodzinne i prywatne. Choć wiem, że życie na pewno też coś mi dodatkowo zaplanuje, to mam swój szkic.
Ulubione miejsca w Krakowie?
To na pewno mieszkanie mojej przyjaciółki Dobrochny Grott na Kazimierzu ‒ ze szczotkowaniem ciała, masażem, dobrym jedzeniem i rozmową. Kina studyjne Kika i Pod Baranami, bo z mężem bardzo lubimy chodzić do kina. Kawiarnia Lokator i Radio Kraków na koncerty 🙂
Gdzie Cię znajdziemy?
Przez ostatnie dwa lata trudno było mnie znaleźć, zmniejszyłam liczbę klientów, kończyłam procesy, trochę się w sobie zwinęłam, gdy przygotowywałam się do operacji. Mimo to nadal trafiali do mnie ludzie z polecenia. Teraz powoli, we własnym tempie, wracam i już wkrótce znowu będę obecna na Fb: Małgorzata Iwanicka Gabinet Rynek 28, na www.małgorztaiwanicka.pl i IG: wsamapore. Także online i stacjonarnie w gabinecie przy Rynku Głównym 28. tel. 604077763. Można zadzwonić.
Projekt #KobietyKrakowa
Fotografia: Barbara Bogacka
Wizaż: Małgorzata Braś
Wnętrza sesji zdjęciowych: AC Hotel Kraków
Chcesz zostać #KobietąKrakowa? Kobiety Krakowa