
Justyna Mazur-Kiwer / fot. Barbara Bogacka
Justyna Mazur-Kiwer: Moja praca uczy mnie odpuszczać i ufać. Jakby tak realnie pomyśleć, to kto dziś potrzebuje litografa? Ale ludzie jednak przychodzą do mnie ‒ wykupują kursy artystyczne w przełomowych dla siebie momentach życia
Kim jesteś i czym się zawodowo zajmujesz?
Justyna Mazur-Kiwer: Jestem edukatorką, prowadzę warsztaty i pokazy na temat najstarszych technik druku. Nazwa mojej firmy pochodzi od pierwszej techniki druku płaskiego ‒ litografii. Jestem mistrzynią litografii, ale także wzmacniania ludzi przez sztukę.
Jaką drogę przebyłaś, by dotrzeć do punktu, w którym jesteś?
Już na studiach, podczas półrocznego stypendium w Grecji, szkoliłam z wiedzy o litografii. Po studiach zostałam asystentką profesora i prowadziłam zajęcia dla studentów. Obrazowania graficznego było mi mało ‒ uczyłam się obserwując innych, podróżując i konfrontując się z technikami poprzez samodzielną pracę warsztatową. Gdy byłam w pierwszej ciąży, nabrałam przekonania, że chcę to robić na moich warunkach. Napisałam biznesplan, zdobyłam środki, weszłam w mastermindy i tak oto funkcjonuję już siedmiu lat.

Justyna Mazur-Kiwer / fot. Barbara Bogacka
Wydarzenia, które Cię zmieniły?
To pytanie wielowymiarowe. Od strony biznesowej takie wydarzenie miało miejsce, gdy źle zadecydowałam o nieruchomości, w której prowadziłam działalność ‒ budynek został zamknięty, a ja zostałam ze sprawą w sądzie. Pracowałam dużo, ale nie miałam pieniędzy. Usługi nie były wycenione stosownie do tego, ile przeznaczałam na nie czasu i materiałów. Tkwiłam też w jakimś strachu przed brakiem środków do życia.
Po urodzeniu drugiego dziecka uznałam, że nie chcę więcej niestabilności finansowej i będę pracować w zawodzie, który da mi realne pieniądze za każdą godzinę pracy. Kupiłam kurs fryzjerstwa. Wtedy zadzwonił Paolo, przyjaciel sprzed lat. We dwójkę postawiliśmy pracownię ‒ piękną, zadbaną, ciepłą i z toaletą. Wypełniają ją teraz ludzie mocy. Ja też jestem mocniejsza. Zaufałam sobie, idę za wizjami, które nie dają mi spać. Zrobiłam to, mam to. Jestem tym.
Co uznajesz za swój największy sukces?
Moja praca uczy mnie odpuszczać i ufać. Jakby tak realnie pomyśleć, to kto dziś potrzebuje litografa? Ale ludzie jednak przychodzą do mnie ‒ wykupują kursy artystyczne w przełomowych dla siebie momentach życia, głównie w czasach dużych transformacji. Jestem ich towarzyszką i to dla mnie zaszczyt.
Jakie są Twoje super moce?
Lubię i umiem słuchać ludzi. Czasami tych treści jest tak dużo, że przestrzeni we mnie nie wystarcza dla rodziny.
Najlepsza/najgorsza rada, jaką w życiu dostałaś?
Dobra rada to taka, że jeśli poczuję zaufanie, i bierze się ono z serca, a nie strachu, to będzie działało. Dobra rada to, aby sprzedawać biznes to biznes. I mieć stałych klientów, którzy co miesiąc zasilają przelewami moją firmę.
Masz jakieś swoje patenty/rady ułatwiające życie, którymi chciałabyś się podzielić z innymi kobietami?
Nie mam. Sama jestem mistrzynią trudu, znoju, uporu i rąk wiszących do kostek. Na szczęście mój partner wybiera najprostsze rozwiązania, a ja ufnie daję się w nie wciągać.
Ciemne strony biznesu?
Formalności, odpowiedzialność, brak stabilności, konieczność budowania rezerw finansowych.
Co Cię motywuje?
Motywuje mnie współpraca. Szczególnie lubię momenty, kiedy umiejętności różnych osób łączą się i powstaje coś, co podnosi wibracje wszystkim, którzy w tym uczestniczą.

Justyna Mazur-Kiwer / fot. Barbara Bogacka
Kto Cię inspiruje?
Biznesmeni mnie inspirują, mądrość ludzi mnie inspiruje, ale też wygląd ‒ estetyka, stroje i mowa ciała. Okulary kiedyś chcę nosić, bo ludzie w okularach są piękni. Oczom się przyglądam. Są takie oczy, które tryskają energią. Obserwuję ludzi. Inspirują mnie moje siostry, moje przyjaciółki, mój mąż. Inspirują mnie ludzie na wsi, z bosymi stopami. Miasto też mnie niesie ‒ zaglądam w okna i zastanawiam się, kto tam mieszka i kim jest. Ludzie są fajni. Lubię ludzi.
Co ostatnio usłyszałaś na swój temat?
Często słyszę, że jestem zen. Myślę, że wynika to z mojej melancholijnej postawy, statecznego ciała i powolnej mowy. Ale nie jestem zen. Wciąż myślę, co nowego mogę zaoferować, jak połączyć to z byciem w domu, jak być tam i tu. Myślę często o pieniądzach i to one najbardziej wytrącają mnie z mojej strefy komfortu. Czasami na nie czekam, czasami się nimi dzielę. Mam z nimi trudną relację. Uczę się. Bynajmniej nie jestem zen. Szczególnie jak trzy razy proszę: umyj zęby!
Co powiedziałabyś 15-letniej sobie?
Nawet jeśli miałabyś teraz z bezradności położyć się, leżeć tak bezwładnie, to zrób to w parku, w miejscu publicznym. Na pewno wtedy coś niespodziewanego się zdarzy ‒ coś, co na nowo zaczepi cię, zainteresuje, wciągnie. To będzie jak nowy początek.
Co jest dla Ciebie ważne?
Na ten moment ważne jest moje miejsce. To, gdzie spędzam czas. Myślę o domu, ale chcę mieć mieszkanie w Krakowie. Wciąż wynajmuję i czuję się, jakby nie było dla mnie miejsca. Jeszcze go nie znalazłam.
Jaka jest najcenniejsza rzecz, jaką posiadasz?
Moja pracownia jest moim miejscem, na myśl o którym odczuwam dumę. Jest piękna, pachnie. Chce się tam być. Lubię ludzi, którzy mi wynajmują tą przestrzeń. Czuję tam życzliwość. Chcę tam zapraszać, gościć i dzielić się tym dobrem.
Co zawsze masz przy sobie?
Mój plecak wygląda z zewnątrz minimalistycznie ‒ ktoś kiedyś skomentował, że japoński jest ten plecak. To mi się kojarzy z wyważeniem. Wewnątrz jest wszystko ‒ lubię mieć nawet obcinak do paznokci, bo moje paznokcie brudzą się od pracy z farbą graficzną. Nie lubię też nie mieć majtek na zmianę ‒ oczywiście dla mojego dwuletniego Jurka.
Na co przeznaczyłabyś dużą sumę, gdyby spadła Ci z nieba?
Kupiłabym kamienicę na Rynku, najlepiej tę, w której jest Triennale Grafiki. Na Fundację prowadzącą ten konkurs przekazałabym sporą część. Wypełniłabym budynek pracowniami, a na strychu bym mieszkała i byłoby tam ciepło.
Gdybyś miała taką możliwość, z kim zamieniłabyś się życiem na jeden dzień?
Zabawić bym się chciała ‒ z lekkością zrobić gwiazdę, skoczyć do wody na główkę, bujać się na linie nad rzeką, tańczyć na rurze, przebiec 10 km, kochać się w jeziorze, iść sobie spać, kiedy tylko mi się zachce. Jak jest ktoś, kto tak może i potrafi, to chcę nim być na jeden dzień.
Czego o Tobie nikt nie wie?
Nie uczyłam się w szkole, i z tego powodu zawsze czułam się gorsza. Nie umiałam zrozumieć i zapamiętać historii, mieszały mi się wątki. Matematyka niby była logiczna, ale tylko do któregoś momentu i oczywiście bardziej ta obrazowa, jak geometria. Masa wiedzy do opanowania oraz zaległości, które szybko się robiły, demotywowały mnie. Byłam naprawdę słabą uczennicą.
Czego chciałabyś się jeszcze nauczyć?
Na ten moment włączam reset. Ostatnie lata to było ciągłe wyznaczanie celu. Cel osiągnęłam, teraz się nim cieszę, a co dalej? Samo przyjdzie.
Kiedy się uśmiechasz?
Jak głupoty sobie gadamy w domu. Jak mąż opowiada o śmiesznych sytuacjach, w które dał się wciągnąć. Taki poziom relacji z ludźmi, jaki on ma, jest dla mnie znany tylko z jego śmiesznych opowieści.
Ulubione miejsca w Krakowie?
Krakowskie kawiarnie od lat są dla mnie miejscem wytchnienia ‒ pijam aztecką kawę w Magii, czekoladę w Prowincji, piwo w Betelu i lubię Centrum Manggha, które dopieszcza mnie estetycznie i smakowo. Pracują tam ludzie, którzy lubią jakość ‒ też tę w komunikacji.
Gdzie Cię znajdziemy?
www.litograf.studio Instagram: litograf.studio, Facebook: Litograf- Justyna Kiwer
Projekt #KobietyKrakowa
Fotografia: Barbara Bogacka
Wizaż: Małgorzata Braś
Wnętrza sesji zdjęciowych: Teatr KTO
Chcesz zostać #KobietąKrakowa? Kobiety Krakowa