Thursday, January 16, 2025
Home / Fundacja Miasto Kobiet  / Kobiety Krakowa  / Kobieta Krakowa: Anna Duda-Machejek

Kobieta Krakowa: Anna Duda-Machejek

Idealistka w działaniu

Anna Duda-Machejek

Anna Duda-Machejek / fot. Barbara Bogacka

Anna Duda-Machejek: Po mediacji słyszę od stron, że konflikt, z jakim do mnie przyszli, odebrał im siłę, czas, godność, nadzieję na lepsze życie. Mediacja zaś przyczyniła się do tego, że mogą w poczuciu wolności i spokoju zacząć myśleć o swojej przyszłości

 

Kim jesteś i czym się zawodowo zajmujesz?

Anna Duda-Machejek: Jestem mediatorką i trenerką mediacji, pedagożką, doradczynią zawodową, coachką, tutorką, trenerką rezyliencji. Wszystkie te uprawnienia pozwalają mi działać w szeroko rozumianym wsparciu drugiego człowieka w trudnych sytuacjach oraz wspierać jego rozwój osobisty, edukacyjno-naukowy, zawodowy. Jestem nauczycielką akademicką, badaczką oraz ekspertką ds. narzędzi diagnostycznych i metodycznych. Mam doktorat w dziedzinie nauk społecznych w dyscyplinie pedagogiki.

 

Organizuję wydarzenia o charakterze naukowym i popularno-naukowym, promujące wiedzę z zakresu ADR, innowacji w edukacji, dobrostanu i itp. Od 12 lat współtworzę Stowarzyszenie „Mediatorzy Polscy”, w którym realizujemy wiele społecznie ważnych misji, ale dla mnie najważniejszą jest praca z młodzieżą (również doświadczającą trudności) w zakresie rozwijania kompetencji mediacyjnych, oraz edukacja prawna i wsparcie nauczycieli we wdrażaniu mediacji.

 

Kiedyś z nudów ukończyłam także szkołę policealną i uzyskałam tytuł technika administracji. Na studiach politologicznych z kolei uzyskałam absolutorium z zakresu bezpieczeństwa wewnętrznego państwa, specjalność: bezpieczeństwo w administracji publicznej , jednak nie miałam wtedy przestrzeni na bronienie kolejnej pracy.Jestem autorką publikacji naukowych, popularno-naukowych oraz materiałów dla nauczycieli, wychowawców i rodziców. Najważniejsze jest jednak to, że jestem kobietą, żoną i mamą wymarzonej dziewczynki.

Jaką drogę przebyłaś, by dotrzeć do punktu, w którym jesteś?

Z perspektywy czasu moja droga wydaje mi się bardzo prosta. Jestem jedną z tych szczęśliwych osób na ziemi, które od dziecka wiedziały, co chcą robić w przyszłości. Zawsze chciałam być nauczycielką, jak mama i niemal wszystkie ciocie. Byłam w czwartej klasie szkoły podstawowej, kiedy moje postanowienie uległo modyfikacji pod wpływem spotkań z różnymi typami nauczycieli. Chciałam być DOBRĄ nauczycielką ‒ uważną, otwartą i życzliwą. Muszę jednak przyznać, że „po drodze” pojawiały się też inne pomysły. Współprowadziłam chór, organizowałam i reżyserowałam spektakle, a nawet napisałam kilka scenariuszy sztuk teatralnych, w tym komedię rodzinną „Babcia i poncz”. W czasach studenckich utworzyłam Studenckie Koło Artystyczno-Naukowe Teatromanów (SKANT), z którym pojechaliśmy nawet do Rosji. Pracowałam w handlu, ale też jako wsparcie terapeutyczne dla osób wymagających długoterminowej opieki. Byłam zatrudniona w korporacji, gdzie zarządzałam zespołem ds. finansów.

 

Próbowałam wielu rzeczy. Każda z nich była ciekawym doświadczeniem, ale czułam, że zagłębiając się w nie, staję się mało pożytecznym człowiekiem. Ukończywszy liceum wiedziałam też, że bycie „po prostu nauczycielem” to dla mnie za mało. Wówczas za sprawą szkolnej Pani Pedagog dowiedziałam się o mediacjach. Jeszcze przed maturą zrobiłam pierwszy kurs, a gdy tylko to było możliwe, również studia podyplomowe. Moim celem od samego początku było łączenie wiedzy na temat mediacji z edukacją i wprowadzaniem jej do szkół. Coraz więcej różnych problemów, kryzysów i trudnych sytuacji, których doświadczali moi podopieczni, klienci, a z czasem też studenci, zmotywowało mnie do rozwoju w kierunku coachingu i tutoringu. Właściwie mój rozwój zawodowy w dużej mierze wynika z tego, że potrzebuję wiedzieć, jak lepiej przekazywać wiedzę oraz jak skuteczniej pomagać i wspierać innych, gdy dotychczasowe narzędzia i metody przestają być wystarczające.

Anna Duda-Machejek

Anna Duda-Machejek / fot. Barbara Bogacka

Wydarzenia, które Cię zmieniły?

Widzę wiele wydarzeń, które w jakiś sposób mnie ukształtowały. Włączam do nich niezliczoną liczbę znaczących spotkań z innymi ludźmi; każdą spełnioną i niespełnioną miłość (od przedszkola począwszy, jak na romantyczkę przystało); większe i mniejsze porażki; sukcesy i to, ile musiałam się nauczyć, zanim do nich doszło, wszystkie doświadczone i zaobserwowane relacje, zachowania, działania różnych ludzi pojawiające się w złych i dobrych momentach ich życia; nawiązane relacje zawodowe; doświadczenie sensownej, ale i idiotycznej pracy.

 

Kształtowali mnie też przyjaciele (obecni i nieobecni), różne potknięcia i totalne porażki, które po czasie przestały nimi być. Jednak gdy wyobrażam sobie moje życie jako oś czasu, widzę kilka kluczowych punktów, które w całym dostępnym multiwersum spowodowały, że jestem tu, gdzie jestem i tym, kim jestem.

 

Zacznijmy od tego, że wszystko w moim życiu mogłoby się potoczyć inaczej (co nie znaczy lepiej), gdyby mój tata żył. Zmarł, gdy miałam pięć lat, a mój brat zaledwie dwa i pół roczku. Tak niewiele czasu był z nami, a mimo to mam z nim wiele dobrych wspomnień, kilka fotografii i poczucie, że byłam kochana. Jego odejście w naturalny sposób zdeterminowało mój dalszy rozwój. Z jednej strony w szkole towarzyszyła mi łatka półsieroty i długo pracowałam na to, aby to nie był mój jedyny znak rozpoznawczy, tak chętnie wykorzystywany przez niektórych nauczycieli. Z drugiej strony mogłam obserwować moją niezwykle zaradną, pracowitą, pełną pasji i nieustannie uczącą się mamę, z którą nawet niedawno razem skończyłyśmy kolejne studia podyplomowe z zakresu mediacji gospodarczych dla już działających mediatorów.

 

Inne doświadczenie, które przypadło mi w udziale, to bezrobocie. Wprawdzie było ono przejściowe i wynikało ze zmiany zatrudnienia, ale wrażenie, jakie wywarło na mnie spotkanie z doradcą zawodowym w Urzędzie Pracy, do którego zmierzali wraz ze mną pielgrzymi pozbawieni nadziei ‒ w szarym budynku na końcu świata, ze smutnymi mieszkańcami poczekalni ‒ było z jakichś powodów silne.

Zastanawiałam się wówczas, jak bardzo wypaleni i podobni do swoich podopiecznych są pracujący tam bladzi „rejenci zatrudnienia”. Pamiętam, że czekając ponad dwie godziny, aż wyświetli się mój numerek, opracowałam w głowie różne systemy zawodowego wsparcia, superwizji i profilaktyki wypalenia zawodowego w zawodach społecznych oraz metody, pozwalające zbadać ich skuteczność. Dziś, z perspektywy lat współpracy z różnymi oddziałami urzędów pracy, zupełnie inaczej widzę rolę i zadania tej instytucji, ale wtedy… no cóż.

 

Ukształtowała mnie też opieka nad moimi dziadkami. Tu opowiem krótko. Moi dziadkowie pod wieloma względami byli dla mnie wyjątkowi i niezastąpieni. Kiedy najpierw babcia, a po latach dziadziu, podupadli na zdrowiu, nie wyobrażałam sobie, aby ktoś inny… ktoś obcy… miał się nimi zająć. Uczyłam się więc, jak wspierać moich seniorów, jak w domowych warunkach prowadzić ich rehabilitację i usprawniać te funkcje, które naturalnie z wiekiem lub pod wpływem chorób powoli ustawały. Widziałam i przeżywałam dwa rodzaje starości. Pierwszy dotknął moją babcię, która zachowała optymizm i niewinną naiwność spowodowaną dziecinnieniem pod wpływem zmian neurologicznych, głównie otępiennych.

 

Drugi u mojego dziadzia, który niemal do końca był sprawny intelektualnie, logiczny, ale świadomość pogłębiających się ograniczeń i stopniowa utrata niezależności była dla mężczyzny, który uważał się (zasłużenie) za podporę całej rodziny, niezwykle depresjogenna. Po ich śmierci musiałam spakować, poukładać i posprzątać prawie 90 lat ich życia, w tym 30 wspólnych. Był to bardzo trudny czas. Paradoksalnie jednak nie ich śmierć na mnie wpłynęła, chociaż zdefiniowała wiele kwestii w mojej codzienności, ale życie z nimi. Obserwowałam dobre małżeństwo, poznałam wspaniałe historie rodzinne i osobiste, osadzone na kanwie ważnych wydarzeń historycznych, a także poznawałam Kraków takim, jakim widzieli go i kochali moi dziadkowie i pradziadkowie.

 

Ostatnim wydarzeniem, którym chcę się podzielić, był moment, gdy dowiedziałam się, że będę mamą. Nie był to moment, który mi wywrócił życie (jak zapowiadali niektórzy), ale dopełnił mnie, a jednocześnie ściągnął na ziemię, urzeczywistniając w jakiś kosmiczny sposób moje bycie na tej ziemi, i było to bardziej realne niż cokolwiek innego. Dotąd źródłem mojej motywacji do wielu działań była myśl, jaki świat chciałabym stworzyć dla innych dzieci, jakich nauczycieli wychować spośród moich studentów, a w kontekście mediacji – było nią dążenie do kultury dialogu, dyplomacji i demokracji. Teraz idea tych wszystkich działań i starań ziściła się w istocie mojej własnej córki i otrzymała jej piękną twarzyczkę.

Co uznajesz za swój największy sukces?

To przede wszystkim moja córcia – chociaż to nie tylko mój sukces ;). Poza tym każda sytuacja, w której podopieczny, klient, student, nauczyciel lub strona mediacji powiedziały, że miałam realny wpływ na jakość ich życia, czyniąc go lepszym, oraz gdy moi uczniowie po latach odzywają się lub pojawiają się już jako moi studenci i mówią o pasji, którą w nich obudziłam, albo gdy stwierdzają, że wahali się, czy podjąć pracę w oświacie, ale po spotkaniach ze mną widzą sens takiej pracy lub wiedzą, jak wykorzystać swoje talenty w innych dziedzinach życia. I wreszcie, gdy słyszę, że nauczyciele zaczynają wdrażać mediacje w szkołach, umożliwiając dzieciom rozwijanie kompetencji mediacyjnych, niezbędnych czy to na rynku pracy, w życiu osobistym, czy też wspierających dobrostan i odporność psychiczną.

 

Jestem dumna z programu Akademii Mediacji Rówieśniczej, którym udało mi się objąć wiele szkół w Małopolsce, z projektu Aktywni z Pasją, ukierunkowanego na wsparcie dla nauczycieli pracujących z młodzieżą w kryzysie emocjonalnym, oraz z dziesiątek różnych inicjatyw, ukierunkowanych na rozwój wiedzy i promocję mediacji jako sposobu rozwiązywania sporów i realnie wspierającego dostęp do wymiaru sprawiedliwości. Dodam przy okazji, że mediacje są możliwe i najlepsze, zanim złoży się pozew.

Jakie są Twoje supermoce?

Uważam, że moją największą supermocą jest dostrzeganie w innych ich supermocy. To jest rodzaj mocy, której byłam świadoma najwcześniej (oprócz tej, że ładnie śpiewam i znośnie rysuję). Myślę, że dzięki niej jestem sprawną coachką czy tutorką. Jestem wytrwała, konsekwentna i (jak mówi moja mama) od dziecka byłam uparta. Szybko się nudzę, a to powoduje, że podejmuję wiele działań. Jestem dobrą organizatorką i nie boję się dużych projektów. Potrafię i przede wszystkim lubię słuchać innych ludzi, a przy tym zachowuję poufność i bezstronność, co jest szczególnie ważne dla roli mediatora.

 

Bardzo długo przeszkadzała mi w pracy moja wrażliwość, która sprawiała, że głęboko przeżywałam różne sytuacje, zarówno moje własne, jak i moich podopiecznych, stron czy studentów, ale z wiekiem polubiłam tę część siebie. Znalazł się też koło mnie ktoś, kto uwielbia moje romantyczne usposobienie, a zarazem pragmatyzm, którego też mi nie brakuje.

Gdy zapytałam męża, co jego zdaniem jest moją supermocą, to stwierdził, iż świetnie argumentuję swoje stanowisko i dlatego nie można się ze mną kłócić – teraz zastanawiam się czy to na pewno dobrze ‒ oraz, że tam, gdzie on w lodówce widzi pustkę, ja widzę pełny obiad.

Lubię gotować, a czynność ta kojarzy mi się z życiem towarzyskim w domu, gdyż odkąd pamiętam, wszystkie rodzinne i koleżeńskie spotkania zaczynały się w pokoju, a potem i tak kończyły w kuchni.
Mam analityczne podejście do życia, co w pracy naukowej bardzo pomaga, ale w codziennych sprawach nie raz usłyszałam: „nie roztrząsaj”. Na ostatek dorzucam syndrom Polianny – jak na optymistkę przystało, zawsze mam nadzieję, że będzie dobrze i potrafię znaleźć plusy nawet w trudnych sytuacjach.

Anna Duda-Machejek

Anna Duda-Machejek / fot. Barbara Bogacka

Najlepsza / najgorsza rada, jaką w życiu dostałaś?

Najgorsza rada brzmiała „odpuść”, gdy można było zrobić więcej. Najlepsza natomiast „odpuść” – gdy już nic więcej nie można było zrobić, a ja uparcie chciałam jeszcze próbować.

Rada, którą kocham to: „Lepiej żałować grzechu, niż straconych okazji” (dziękuję wujkowi J.) Jest też taka, która często wywołuje mój bunt: „nie angażuj się tak”. Buntuję się, bo zaangażowanie w moim odczuciu oznacza, że mi zależy na innych ludziach, albo że losy moich uczniów, studentów, podopiecznych są dla mnie ważne. Zaangażowanie oznacza szukanie rozwiązań i przede wszystkim działanie.

 

Najgorsza rada, połączona z oceną, brzmiała: „Nie bądź idealistką”. Tylko, czy bez idei, która spaja wizję i misję pracy mediacyjnej lub pedagogicznej można mieć poczucie sensu podejmowanych działań? W moim przekonaniu nie, zatem dla mnie brzmi to tak, jak gdyby ktoś chciał, abym utraciła wiarę w ludzi i ich zdolności, a przez to porzuciła własne cele i nadzieje.

Masz jakieś swoje patenty/rady ułatwiające życie, którymi chciałabyś się podzielić z innymi kobietami? (Twoje credo)

„Nie mów, że masz pod górę, kiedy idziesz na szczyt”. To oczywiste, że bywa ciężko, ale jeśli wiem, co jest moim celem i widzę sens działania, to podejmuję je.
„Sami musimy stać się zmianą, do której dążymy w świecie”. Ważne w pracy z drugim człowiekiem (szczególnie z młodzieżą) jest to, aby być autentyczną i spójną z tym, co przekazuję. Ponadto zawsze staram się osobiste spory kończyć polubownie, a etykę pracy mediacyjnej łączę z moim własnym systemem wartości.

Najlepsza / najtrudniejsza decyzja, jaką podjęłaś w życiu?

Bez wątpienia najlepszą decyzją, jaką podjęłam, było odejście z pracy w korporacji. Alternatywą była zgoda na utratę człowieczeństwa. Tak postrzegam tamtą pracę. Początkowo dałam się oczarować zarobkami, szczególnie, że dawały mi, młodziutkiej dziewczynie, duże poczucie niezależności. Jednak im wyżej awansowałam, tym mniej działań miało cokolwiek wspólnego z etosem pracy lub poszanowaniem godności drugiego człowieka. Bardzo odchorowałam pracę w tamtym miejscu, co nie zmienia faktu, że jestem wdzięczna za to doświadczenie. Jednak nie chciałabym go powtórzyć. Nie chcę być numerem w ewidencji kierowniczej, pozbawionym duszy, nie chcę traktować tak moich współpracowników, ani tym bardziej ludzi, którzy zaufali mojej profesjonalnej opinii, wsparciu i działaniom.

Ciemne strony biznesu?

Podejmując się pracy z drugim człowiekiem jako mediator, pedagog, coach, etc., należy nastawić się na to, iż ludzie trafiają do nas zazwyczaj w trudnej sytuacji, w jakimś kryzysowym momencie. Doświadczając tych trudności gromadzą w sobie wiele emocji, blokujących ich rozwój, poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji, dobrostanu. Zdarza się, co często obserwuję w pracy mediacyjnej, że w związku z konfliktem ludzie mogą przeżywać etapy żałoby, jak po stracie kogoś bliskiego. Oznacza to, że czasami trafiają do mnie z uczuciem gniewu, który chcą gdzieś wyładować, lub z poczuciem rezygnacji i utraty sensu. Dlatego kluczowa jest dbałość o higienę i bezpieczeństwo własnej pracy (w tym higienę umysłową).

 

W pracy nauczyciela akademickiego najgorsza dla mnie jest praca administracyjna, do której (uwzględniwszy cały mój ekstrawertyzm) nie czuję się powołana, a jednak tego rodzaju aktywności w pracy na uczelni jest dosyć dużo. Ratuje mnie moja sumienność i to, że nauczyłam się tę część pracy wykonywać bezzwłocznie. Inaczej chyba bym zginęła.

Największym wyzwaniem pracy naukowo-badawczej jest chroniczne niedofinansowanie i niedoszacowanie wartości badań społecznych, które mają nie mniejszy wpływ na jakość ludzkiego życia niż badania z zakresu medycyny czy AI. Dlatego w obszarze nauk społecznych trzeba być idealistą i działać z pasją.

Co Cię kręci / motywuje (do codziennego wstawania z łóżka)/irytuje?

Zazwyczaj to, co mnie nakręca do działania, jest tym samym, co mnie irytuje, np. zbyt mało działań w zakresie promocji mediacji i budowania wiedzy społecznej o skuteczności alternatywnych metod rozwiązywania sporów, takich jak arbitraż, koncyliacje czy facylitacje. W niektórych przypadkach metody te mogłyby być skuteczne, szczególnie przy sporach zbiorowych, sporach społecznych. W reakcji na irytację pojawia się działanie. Jestem dobrą generatorką pomysłów, ale lubię też analizować je pod kątem zasobów (czy mam kadry, czas, środki, etc.). Motywuje mnie wysokie poczucie sensu, czyli gdy wiem, kto z planowanych działań skorzysta, jakie mogą pojawić się efekty i jaki te działania mają potencjał do poprawy świata wokół mnie.

 

Lubię, kiedy za działaniem stoi zweryfikowana empirycznie skuteczność, czyli dostępne są badania w danym obszarze lub wówczas, gdy sama mogę dostarczyć wyniki takich badań, obserwacji lub sondaży. Kiedy myślę o działaniach mediacyjnych w odniesieniu do dzieci przygotowujących się do roli mediatorów rówieśniczych, napędza mnie świadomość, że rozwój ich zdolności społecznych i umiejętności radzenia sobie ze stresem w różnych trudnych sytuacjach życiowych, rozumienie innych, ale też wiedza prawna realnie przyczynią się do ich lepszego funkcjonowania na rynku pracy i w życiu osobistym w przyszłości.

 

Jako badaczkę rozpalają moją ciekawość poznawczą wyniki badań w tym zakresie, ale w odniesieniu do praktyki niezwykle cieszy mnie możliwość obserwacji na żywo tego, jak ludzie w toku mediacji dochodzą do zgody. Wielokrotnie po mediacji słyszę od stron, że konflikt, z jakim do mnie przyszli, odebrał im siłę, czas, godność, nadzieję na lepsze życie. Mediacja zaś przyczyniła się do tego, że mogą w poczuciu wolności i spokoju zacząć myśleć o swojej przyszłości. Mogą zachować godność, czy też odciąć się od czegoś, co długo nad nimi „wisiało”.
Muszę znowu wspomnieć o Milci. To właśnie dla mojej córki chcę uczynić ten świat nieco lepszym i spokojniejszym miejscem do życia.

Kto Cię inspiruje?

Miałam szczęście spotkać na swojej drodze wielu niesamowitych ludzi. Pierwszą osobą bez wątpienia jest mój dziadziu. Chociaż miał tradycyjne poglądy, to był bardzo otwarty. Jako młody chłopak przyłączył się do partyzantki w Krakowie i jako łącznik „Alek” działał między miastem a oddziałami podmiejskimi. Był dla mnie naturalnym coachem, który motywował, miał zaufanie i wiarę w drugiego człowieka. Bez wątpienia jako jedyna wnuczka (reszta to same chłopaki) miałam u dziadzia jak w niebie. Bardzo mi go brakuje.

Mama ‒ już wiele razy o niej wspominałam. Powinna słynąć na cały świat ze swojej cierpliwości. Kiedy próbuję sobie przypomnieć, jak bardzo potrafiliśmy z bratem nabroić, to włos mi się jeży na głowie. Co gorsza, zdarzyło się raz lub… pięć, że pobiłam się z kimś w szkole, więc jako jedyny rodzic, mogący mnie reprezentować, była tam wzywana.

 

Miałam wielu nauczycieli – wspaniałych pedagogów ‒ którzy pokazali mi piękno tego zawodu na długo przed podjęciem studiów. Część z nich już niestety nie żyje, część jest na emeryturze, inni dalej są aktywni zawodowo i teraz przyjmują moich studentów na praktyki. Często też opowiadam moim studentom o nauczycielach w moim życiu, jako o wyjątkowych przykładach etosu pracy w oświacie i miłości „dusz ludzkich”. Postrzegam to jako pewnego rodzaju gwarancję nieśmiertelności poprzez to, że ich dobra pedagogiczna praca zapisze się w pamięci kolejnych pokoleń, gdy ich już nie będzie. Przyznam, że chciałabym w podobny sposób zapewnić sobie nieśmiertelność… może ktoś wspomni kiedyś, że była taka kobieta, mediatorka, coachka, doradczyni, która… (i tu coś dobrego).

Co ostatnio usłyszałaś na swój temat?

Nie wiem, chyba nic… mam podejście adaptacyjne i nawet jak w pierwszym odruchu coś mnie dotknie, to potem zastanawiam się „… a może jednak?”. Z drugiej strony, raczej nic nie wzbudziło we mnie do tej pory uczucia kontrowersji. Jest też możliwość, że nie przyjęłam tego do wiadomości i dlatego teraz nie potrafię nic przytoczyć.

Co powiedziałabyś 18-letniej sobie?

Często fantazjuję o możliwości powiedzenia młodszej sobie jakieś prawdy życiowej, ale potem zastanawiam się, czy gdybym rzeczywiście dostała taką szansę, to czy przypadkiem nie doprowadziłabym do tego, że nie tylko coś złego się nie wydarzy, ale też coś dobrego mnie ominie. Wszystko, czego doświadczyłam, było po coś i dostrzegam to, czego się w różnych sytuacjach nauczyłam. Są jednak kwestie, które moim zdaniem powinna usłyszeć każda młoda dziewczyna, każda mała dziewczynka, np: „naprawdę możesz być, kim zechcesz”, „każde doświadczenie czegoś uczy”, „możesz być silna, ale też możesz być słaba”, „jesteś piękna”, „naprawdę cię kocham”.

Co jest dla Ciebie ważne?

Mam prosty system wartości i miałam wiele okazji, żeby upewnić się, co cenię najbardziej. Rodzina i dom to podstawa, dalej wolność i poczucie, że robię coś wartościowego, możliwość pracy z ludźmi, możliwość rozwoju i uczenia się, pamięć (zbieranie historii rodzinnych, anegdot i opowiadań, przekazywanie ich dalej).

Na co zawsze masz czas?

Na kawę. Od tego zaczynam dzień. Przy mojej córeczce z nocnego Marka przekształciłam się w poranną ptaszynę. Wstając po piątej rano mam chwilę dla siebie ‒ czas na spokojne śniadanie oraz dobrą kawę z tygielka, koniecznie z ciepłym mlekiem. To wyłącznie moja chwila w ciągu dnia.

Jaka jest najcenniejsza rzecz, jaką posiadasz?

Do takich rzeczy zaliczam rodzinne pamiątki o szczególnej wartości sentymentalnej. Np. moja mama i babcia zbierały niektóre rysunki i prace plastyczne, które im ofiarowywałam, a dziadziu gromadził pocztówki, jakie wysyłałam mu z różnych wyjazdów. Nadal je mam. Przechowuję też listy od przyjaciół – lubię pisać listy i mam kilka pokrewnych dusz o podobnym umiłowaniu do pióra. Poza tym książki. One otaczały mnie od dziecka – dużo starych książek, w tym bajki, które należały do mojej mamy, opowiadania przedwojenne, odziedziczone po dziadziu, zbiór dzieł Oskara Kolberga. Mam też ocalone przez prababcię egzemplarze czasopisma „Mrówka Galicyjska”. To takie moje perełki.
Są jeszcze zdjęcia rodzinne, stanowiące ilustracje niejednej opowieści, namacalne dowody, że jedni żyli, a inni byli kiedyś młodzi. Gdybym coś miała ratować z pożaru, to właśnie te książki i zdjęcia.

Co zawsze masz przy sobie? Co nosisz w torebce?

Poza portfelem i saszetką na dokumenty zazwyczaj mam w torebce jakiś śrubokręt i wilgotne chusteczki. Kiedyś znalazłam tam widelec, piszczałkę, a ostatnio na spotkaniu okazało się, że mam zapasowe pampersy i książeczkę o kaczuszkach. Znajdą się też saszetki z cukrem uzbierane ze stacji benzynowych i zapałki.

Na co przeznaczyłabyś dużą sumę, gdyby spadła Ci z nieba?

Pewnie na inwestycje i na rozwój. Myślę, że chyba bym się nie przyznała, gdybym dostała takie środki, ale z drugiej strony, gdyby okazały się wystarczające, to możliwe, że ocaliłabym przed zapomnieniem jakąś popadającą w ruinę kamienicę w Krakowie, albo jakieś drewniane podkrakowskie domy ze strzechami, które przypominają o sielskości tych zakątków. Często wyobrażałam sobie, że gdybym miała taki majątek, to uratowałabym kamienicę przy ul. Czarnowiejskiej, w której działała spółdzielnia „Tęcza”, ale ona już nie istnieje. Jest jednak wiele podobnych miejsc, które czekają na ocalenie. Może więc kiedyś spadną mi z nieba takie pieniądze.

Gdybyś miała taką możliwość, z kim zamieniłabyś się życiem na jeden dzień?

Z Mery Poppins. Wiadomo ‒ ona była cudowna.

Czego o Tobie nikt nie wie?

Mam talenty, które ujawnię na emeryturze. Spokojnie – zamierzam żyć długo.

Czego chciałabyś się jeszcze nauczyć?

Obecnie studiuję psychologię. Wobec narastającego zapotrzebowania na wsparcie psychologiczne i nasilające się trudności czułam, że zaczyna mi brakować wiedzy i narzędzi, aby skutecznie działać. Mam nadzieję, że niebawem obronię tytuł magistra.
Chciałabym też nauczyć się ładnie tańczyć. Mam poczucie rytmu i słuch muzyczny, a mimo to moje ruchy bardziej przypominają pląsającą kaczkę niż płynącego łabędzia. Wyobrażam sobie, że gdy dożyję zacnego wieku, pozwalającego na tańce w kurortach leczniczych w grupie rówieśniczej 65+, będę potrafiła odważnie i z gracją ruszać się na parkiecie.

Jaki jest Twój ulubiony moment w tygodniu?

Od dziecka kocham soboty. W dzieciństwie oznaczało to wczesną pobudkę, bo najpóźniej o 7:30 już trzeba było być na placu przy ul.Lea, w kolejce po ser i śmietanę u pani Marysi. Wędlinę kupowaliśmy u pana Adama, mleko u pana Henia, a jarzynkę u pani Zosi. Wszystkich znałam i wszyscy znali mojego dziadzia.

Zakupy robiłam właśnie z nim, rzadziej z babcią. Po powrocie do mieszkania dziadek nastawiał kawę zbożową w dużym garnku i miałam wrażenie, że cały blok będzie nią pachniał, bo była tak aromatyczna. Śniadanie jedliśmy razem, każdy miał swoje miejsce przy stole, swój ulubiony kubek i talerzyk. To zwykłe sobotnie śniadanie było naszym rytuałem.
Teraz, gdy mam własną rodzinę, soboty nadal są dla mnie takim „przystankiem” w całym zabieganym tygodniu. Ogólnie cieszy mnie każda chwila, w której mogę być z rodziną i wyłączyć to nieznośne uczucie z tyłu głowy, że coś muszę jeszcze zrobić.

Ulubione miejsca w Krakowie?

Najlepsze miejsca to te, w których bawiłam się ze znajomymi i rodziną. Moje miejsce numer jeden to stara Kampania Kuflowa pod Wawelem. Muzyka na żywo i tylko żal, że nie ma gdzie potańczyć (lub popląsać jak kaczka).
Tęsknię za starymi Zalipiankami i podawaną tam tradycyjną „maczanką krakowską”, na którą chodziłam z bratem i mamą. Na wieczornego „małego głoda” jeździliśmy pod Halę Targową w wiadomym celu ‒ kiełbasa z rusztu i oranżada. Ponieważ miejsce to jest o rzut beretem od mojego domu, to na obiady chadzało się (zdarza się nadal) do Baru Wolańskich przy Królewskiej. To miejsce jest takie, jakim je pamiętam od dziecka; nie przypuszczałam, że dotrwa do czasów, kiedy będę tam zaglądać z moją córką. Drugie miejsce, do którego mam ogromny sentyment, to zwykła mała budka ze świeżo wyciskanymi sokami, znajdująca się na placu przy ul. Rydla w Bronowicach. Odwiedzałam tę pijalnię soków jako dziecko, podczas spacerów z babcią lub z mamą w głąb dzielnicy, a teraz cieszę się, że wstępuję tam z moją córcią.

 

W Rynku lubię Ratuszową. Kolejne nieduże miejsce, ale idealne na dobry wieczór połączony z teatrem. Spektakle na kameralnej scenie „Pod Ratuszem” Teatru Ludowego są warte obejrzenia nie raz, a kolacja po spektaklu może być smacznym zwieńczeniem wieczoru. Na myśl przychodzi mi również Chimera ‒ bar Sałatkowy przy Plantach, który odwiedzam od czasów liceum. Lokal nie przytłacza wielkością. Schowany nieco w głębi starej kamienicy, przyciąga ciepłem i spokojem, a jedzenie jest różnorodne i bogate, więc dziewczyny z Hashimoto z pewnością znajdą tam coś dla siebie.
Mogłabym wymienić wiele zachwycających miejsc w Krakowie z dobrym jedzeniem, ale one pojawiają się i znikają. Dlatego bardziej cieszą mnie miejsca małe, niepozorne, a jednak dla mnie i dla wielu Krakowian ikoniczne.

Gdzie Cię znajdziemy?

Zapraszam do kontaktu ze mną.
https://www.linkedin.com/in/anna-karolina-duda-machejek-460bb065/
Jeśli szukasz mediatora lub trenera mediacji:

NASI TRENERZY


Publikacje naukowe:
https://tiny.pl/tk4s6
Ostatni projekt:
https://aktywnizpasja.up.krakow.pl/pracownicy-up/duda/


Projekt #KobietyKrakowa

Fotografia: Barbara Bogacka

Wizaż: Małgorzata Braś

Wnętrza sesji zdjęciowych: Garamond, a Tribute Portfolio Hotel

Chcesz zostać #KobietąKrakowa? Kobiety Krakowa

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ