Feministki kontra katoliczki – czy ta wojna faktycznie istnieje?
Katoliczki feministki, czy katoliczki kontra feministki? Jak to wygląda naprawdę?
Czy na linii feministki – katoliczki istnieje konflikt, czy przebiega on gdzie indziej, w samej strukturze Kościoła i patriarchalnego społeczeństwa?
Kościół kobiet
Chrześcijaństwo nie mogłoby się rozwinąć, gdyby nie działalność silnych i odważnych kobiecych postaci. Mimo ich niepodważalnego wpływu, jaki odegrały w dziejach, wciąż mówi się o milczącej obecności kobiet w Kościele. Praca wielu z nich jest niedostrzegana i niedoceniana.
Ruch emancypacji kobiet w Kościele ma swoją długą historię. Od co najmniej pięćdziesięciu lat feminizm katolicki dopomina się o głos. Dzieje się tak na wszystkich kontynentach.
Wartą uwagi książką jest „Kościół kobiet” autorstwa Zuzanny Radzik, w której autorka dotyka takich tematów jak reformy struktur władzy, sakramenty czy powołanie. Pokazuje jak bardzo różnorodne i dynamiczne jest środowisko kobiet, które chciałyby mieć silniejszy głos w Kościele.
Nie wystarcza mi świadomość, że są na świecie inne kobiety, które myślą podobnie. Potrzebuję konkretnego działania: organizowania się, solidarności, spotkań, które dają siłę, czasem również ulicznej demonstracji i wykrzyczenia naszych postulatów
– pisze autorka. Dodaje, że „Inny Kościół jest możliwy”, ale kobiety muszą go sobie wypracować, a nie grzecznie czekać:
Tym, co zmieniło się dla mnie, jest doświadczenie globalnego, powszechnego Kościoła i siły kobiet, które w nim są. Tej wielkiej energii międzynarodowej sieci feministycznych katoliczek, które działają, żeby zmienić Kościół dla nas wszystkich. Siostrzeństwo nie brzmiało dla mnie jeszcze nigdy tak mocno, nie znaczyło tak wiele i nie doświadczałam go tak realnie. Łączy nas nadzieja, że uda nam się zmienić globalną wspólnotę 1,3 miliarda katoliczek i katolików na choć odrobinę bardziej równościową. Cóż za piękny i zuchwały cel!
Emancypacja w kościele, wywiad z Katarzyną Szumlewicz
My o tym, na ile Kościół otwiera się na działalność kobiet w swoich strukturach, jak wygląda ruch emancypacji i czy możliwy jest dialog kobiet konserwatywnych z kobietami progresywnymi, rozmawiamy z Katarzyną Szumlewicz, filozofką z Uniwersytetu Warszawskiego.
Miasto Kobiet: Przez lata rola kobiet w kościele była niezauważana, jakby nie istniały, a bez silnych, odważnych kobiet chrześcijaństwo nie mogłoby się rozwinąć. Na jakie postaci warto zwrócić uwagę?
Katarzyna Szumlewicz: Nie potrafię wskazać kobiet, które mogłyby być dla mnie przewodnikiem czy autorytetem. Natomiast dostrzegam pewne działania, które podobają mi się, jeśli chodzi o kobiety działające w obrębie Kościoła. Przykładem może być siostra Małgorzata, społeczniczka, która z zaangażowaniem organizuje pomoc dla potrzebujących. A przy tym nie obawia się zabierać głosu, chociażby podczas Kongresu Kobiet Polskich. Podkreśla, że nawet kobiety o różnych światopoglądach powinny być solidarne. Zgadzam się z nią.
W przestrzeni publicznej funkcjonuje mocny podział na wychodzące na ulice aktywistki – feministki i siedzące w domach konserwatystki. Kobiety nastawia się przeciwko sobie. Skąd bierze się ta nienawiść jednych kobiet do drugich?
Staram się w taki sposób pojmować feminizm, żeby agresja werbalna między kobietami była ostatecznością. Nie widzę wojny na linii: feministki kontra katoliczki, choć zauważam niepokojące sytuacje, gdy np. dochodzi do wyśmiewania matek mających po kilkoro dzieci. Zasadniczo to zjawisko oparte jest na braku akceptacji i zrozumienia dla osób, które przyjęły inny wzorzec. Jednak w wydawaniu takich ocen nie dominują kobiety, lecz mężczyźni. Mówimy o tym, że kościół jest strukturą patriarchalną, ponieważ nie zakłada kobiecego przywództwa, ale ruchy progresywne w Polsce też są dość mocno patriarchalne. Kobiety po obu stronach są w podobnej sytuacji. Kobietom w świecie świeckim też trudno się wybić, awansować, przewodzić.
Porozumienie pomiędzy kobietami z obu kręgów jest możliwe?
Co do działań kobiet w obrębie Kościoła, miałabym jeden zarzut. Z jednej strony są to oczywiście osoby, z którymi warto współpracować, z drugiej strony legitymizują pewien zestaw poglądów, który trudno mi zaakceptować, jak w sprawie zakazu aborcji. Ale sojusze cząstkowe są jak najbardziej możliwe.
W jakim obszarze można szukać porozumienia?
Narosło wiele nieprawdziwych teorii. Jak choćby to, że zdobycze emancypacji są tylko dla kobiet z określonym pakietem poglądów. To nie jest prawda! O ile stosunek do aborcji może nas różnić, to stosunek do pozycji kobiety w małżeństwie będzie podobny. Pewne zmiany prawne, do których udało się doprowadzić, są ważne dla wszystkich kobiet, choćby ściganie sprawców gwałtów, które teraz jest możliwe z powództwa publicznego, czyli z tzw. urzędu. Kolejna ważna kwestia – aby kobieta była w małżeństwie równa mężczyźnie, aby w momencie rozwodu nie została bez niczego. To są działania na rzecz kobiet, a nie konkretnego światopoglądu, myślę, że konserwatystki też je popierają. Uważam, że kobiety progresywne i konserwatywne mogą się dogadać i mają więcej punktów wspólnych niż spornych. Jestem za debatą, za szukaniem porozumienia, a nie zamykaniem się w swoich obozach. Mamy podobne interesy: alimenty, prawo rodzinne, opiekę okołoporodową. Jest o co walczyć.
Jaką rolę mogą odegrać mężczyźni?
Oczekiwanie odpowiedzialnego partnera i ojca dla swoich dzieci łączy kobiety z różnych stron debaty publicznej, ale już niekoniecznie łączy z mężczyznami. Po obu stronach często pragną oni rządzić. W wydaniu konserwatywnym jest to traktowanie kobiet jako rodzaju własności, o którą można się na przykład pobić z innym mężczyzną. Po stronie progresywnej zaś mężczyźni z zacięciem pouczają kobiety, czym mają się zająć – np. mniejszościami, bo przecież nie sobą! Głos męski przekrzykuje głos kobiecy. Najśmieszniejsze jest jak mężczyźni, przekrzykując kobiety, mówią, że są ich zwolennikami. Dlatego uważam, że ważną kwestią jest egzekwowanie praw od mężczyzn.
Co jest największym wyzwaniem przed kobietami Kościoła w najbliższych latach?
Możliwość kapłaństwa. Myślę, że byłyby w tej roli odbierane bardzo dobrze. Polskie społeczeństwo ceni sobie przywództwo kobiet, co jest bardzo ciekawe, ponieważ pod względem zakazu aborcji i braku praw dla osób homoseksualnych, wydajemy się być społeczeństwem bardzo konserwatywnym. Ale przed nami jest jeszcze wiele pracy. Wciąż spotykam się z takim zjawiskiem, że za wypowiedzenie jakiejś opinii kobietom grozi więcej niż mężczyznom. Kobiety częściej są uciszane. Mężczyźnie znacznie łatwiej przejąć przywództwo. Ale to kobiety więcej od siebie wymagają i są lepiej wykształcone. Bardzo wiele wciąż spoczywa na naszych barkach, niezależnie od tego, jaki światopogląd reprezentujemy. Pora na to, żeby społeczeństwo nas doceniło.
O ekspertce:
dr Katarzyna Szumlewicz – doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, magister filozofii. Krytyczka literacka, eseistka i publicystka. Pracuje jako adiunkt na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych i Resocjalizacji Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książki „Emancypacja przez wychowanie, czyli edukacja do wolności, równości i szczęścia” (2011) oraz „Miłość i ekonomia w literackich biografiach kobiet” (2017).