Thursday, December 5, 2024
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Katarzyna Rosłaniec: „Szatan kazał tańczyć”, czyli o pokoleniu egoistów

Katarzyna Rosłaniec: „Szatan kazał tańczyć”, czyli o pokoleniu egoistów

O pokoleniu Y, modzie na niedojrzałość, dyktacie mediów społecznościowych i powszechnej samotności

Człowiek jest przecież stworzony, żeby budować relacje. A szatan podpowiada: „Wcale nie! Sam sobie wystarczasz” / fot. Matylda Rosłaniec

Z Katarzyną Rosłaniec, reżyserką filmu „Szatan kazał tańczyć”, rozmawiamy o pokoleniu Y, modzie na niedojrzałość, dyktacie mediów społecznościowych i powszechnej samotności

Człowiek jest przecież stworzony, żeby budować relacje. A szatan podpowiada: „Wcale nie! Sam sobie wystarczasz” / fot. Matylda Rosłaniec

Człowiek jest przecież stworzony, żeby budować relacje. A szatan podpowiada: „Wcale nie! Sam sobie wystarczasz” / fot. Matylda Rosłaniec

Mówią o niej – specjalistka od trudnych tematów. W „Galeriankach” (które rozbiły bank w polskim box offisie) opowiadała o nastoletnich prostytutkach z galerii handlowych. W nagrodzonym na festiwalu w Berlinie „Bejbi Blues” przyglądała się modzie na wczesne macierzyństwo jako sposób walki z samotnością. W najnowszym filmie udowadnia, że ostatni człon w sloganie „sex, drugs and rock & roll” trzeba dziś wymienić na „Instagram”.

Ewa Szponar: Zacznę od tytułu. Wiem, że to cytat z piosenki Clap Your Hands Say Yeah, ale zastanawiam się, co on dla ciebie znaczy. Kim jest ten szatan, który każe tańczyć?

Katarzyna Rosłaniec: Szatan kazał tańczyć, czyli odczuwać przyjemność, żyć chwilą, czerpać z życia jak najwięcej, krzyczeć, myśleć o sobie i o nikim innym, działać kompulsywnie, ciągle brać… Ja absolutnie nie mówię, że przyjemności są złe, tylko potrzebny jest gdzieś ten balans między sprawianiem frajdy sobie i niekrzywdzeniem innych. A bohaterowie mojego filmu są skoncentrowani tylko na sobie samych. Ich „ja” wychodzi na plan pierwszy, nie martwią się, czy ranią ludzi. Tak jakby szatan skazał ich na tę obojętność.
Co ciekawe, o tym, że jest to tytuł piosenki, dowiedziałam się stosunkowo niedawno. Samo hasło „Satan Said Dance” zobaczyłam na kurtce jakiegoś chłopaka w Berlinie. Później postanowiłam przepisać je na koszulkę jednego z aktorów, żeby napis zastąpił dialog, który nam nie wychodził. A jeszcze później, na etapie montażu, ktoś mi powiedział, że byłby z tego świetny tytuł filmu. Zwłaszcza gdy się okazało, że to zdanie jakoś tak mocno wryło mi się w głowę. Bo co to znaczy, niby każdy czuje podskórnie, ale jak to wyjaśnić?

Mnie ten szatan zaciekawił dlatego, że kojarzy mi się ze sferą religijną czy metafizyczną. A twoi bohaterowie wydają się zupełnie wyprani z potrzeb duchowych, żyją chwilą.

Katarzyna Rosłaniec: Na religii uczyli mnie, że jest piekło i niebo. Kiedyś w to wierzyłam, a teraz sama nie wiem. W każdym razie piekło kojarzy mi się z nieustającą imprezą, w niebie jakby nudniej…

Nudniej jest też dbać o prawdziwe relacje?

Magda Berus jako Karolina w filmie „Szatan kazał tańczyć” / fot. Paweł Tkaczyk/Manana

Magda Berus jako Karolina w filmie „Szatan kazał tańczyć” / fot. Paweł Tkaczyk/Manana

Katarzyna Rosłaniec: Jeśli myślisz o sobie, że jesteś centrum wszechświata, najważniejszy i najfajniejszy, a innych masz gdzieś, to skończysz w samotności. Jeśli ja w ogóle na ciebie nie patrzę, a ty nie spoglądasz na mnie, to zostaje nam pustka. A człowiek jest przecież stworzony, żeby budować relacje. To proste: jeden plus jeden, Adam i Ewa, czarne i białe. To potrzeba biologiczna. A szatan podpowiada: „Wcale nie! Sam sobie wystarczasz”. To ostatnio bardzo modna postawa.
Jak byłam nastolatką, czytałam w gazetach, że trzeba się koncentrować na sobie i dążyć do samorealizacji. Wielu w to uwierzyło i mamy w rezultacie pokolenie egoistów. Ludzi tak zapatrzonych w siebie, że nie mają czasu ani ochoty oddawać części swojego życia drugiej osobie. Poświęcenie jest według nich przereklamowane. Albo w ogóle rezygnują z głębszych związków, albo szybko się z nich wycofują, gdy coś zaczyna im nie pasować.

To wynik poczucia, że mamy nieograniczone możliwości, czy niechęć do rezygnacji z dzieciństwa?

Katarzyna Rosłaniec: Możliwości, na pewno… Takiego przekonania, że łatwo poznawać kolejnych ludzi. Możemy to robić wirtualnie, dużo się przemieszczamy. Dziś mieszkamy w Warszawie, jutro w takim np. Berlinie, ciągle trafiamy na nowe osoby, więc po co się wiązać? Pochodzę z Malborka i myślę, co by było, gdybym się tam z kimś związała na stałe? Pewnie zadałabym sobie pytanie: „Czy to już wszystko? Nic mnie więcej nie czeka? Świat jest taki wielki i ciekawy, a ja mam tu zostać?”.

Ten etap masz już za sobą?

Katarzyna Rosłaniec: Po tym filmie uświadomiłam sobie, czym jest dorosłość.

Jak ją definiujesz?

Katarzyna Rosłaniec: Dla mnie dorosłość, dojrzałość to po prostu branie odpowiedzialności za to, co się robi.
Życie chwilą, bez zastanawiania się nad konsekwencjami, jest bardzo dziecinne. Kiedy masz kilka lat, mama i tata zawsze wezmą na siebie skutki twojego zachowania, nawet jak kogoś obrazisz czy zranisz. Gorzej gdy ktoś nigdy z tego nie wyrasta. To jest niedojrzałość.

Czy twoja bohaterka, Karolina, jest wypadkową twoich refleksji na temat współczesnych dwudziesto-, trzydziestolatków, czy ma jakiś konkretny pierwowzór?

Katarzyna Rosłaniec: Słyszałam o takiej dziewczynie z Azji, która przyjechała imprezować do Europy. Chciała z tego wyjazdu wycisnąć jak najwięcej – bawić się do upadłego, uprawiać seks z facetami, wszystkiego spróbować. Miała chore serce, była przekonana, że szybko umrze i nie zamierzała tracić czasu. Zostawiła mamę i wyjechała, nie myśląc o tym, czy jej bliscy będą się czuli samotni. Uderzyła mnie taka refleksja: ona jest chora, więc może na więcej sobie pozwolić, trochę jej wybaczamy ten egoizm, bo wiemy, że zostało jej mało czasu. A z drugiej strony przecież wszyscy umrzemy i nie znamy daty naszej śmierci. Czy to nas usprawiedliwia?

Karolina jest pisarką, wszyscy czekają na jej kolejną książkę, wywierają na nią nieustanną presję. Zastanawiam się, ile jest w tym twoich doświadczeń jako reżyserki?

Katarzyna Rosłaniec: Czy Karolina jest pisarką? Nie wiem, napisała dopiero jedną książkę. Poczekajmy, aż napisze drugą i trzecią, wtedy się okaże. Tu chodzi o to, jak szybko odnosi sukces. Bardzo to dziś łatwe i ogromnie nietrwałe.
Czy to opowieść o mnie? Tylko o tyle, że w każdej mojej postaci jestem ja. I w „Galeriankach”, i w „Bejbi Blues”. Kiedy szukaliśmy aktorki do poprzedniego filmu i po wielu, wielu przesłuchaniach w końcu trafiliśmy na Magdę Berus, Marek Palka, mój reżyser castingu, zapytał ją: „Czemu nie powiedziałaś, że szukamy ciebie?”. Oczywiście, z Magdą się różnimy, pochodzimy z innych środowisk, mamy inne doświadczenia, ale pod wieloma względami jesteśmy jakoś podobne. W sposobie mówienia, poruszania się itp.

Mówisz, że nie wiadomo jeszcze, czy Karolina jest pisarką. Ty masz na swoim koncie trzy filmy. Nazywasz siebie reżyserką? Masz już to poczucie komfortu, zawodowego zakorzenienia?

Katarzyna Rosłaniec: Nieee. Ciągle mi się wydaje, że jestem totalnie na początku. Chciałabym zrobić taki film, który pozwoliłby mi poczuć, że to już, że jestem reżyserką. Zawsze myślę, że tak będzie z następnym, który nakręcę, ale jak dotąd nadal mam wątpliwości.

Masz już jednak pewną pozycję w branży i z pewnością doświadczenie w przekonywaniu innych do swoich pomysłów.

Katarzyna Rosłaniec: Szczerze? To zawsze jest trudne. Kiedy wpadam na pomysł, że chcę z kimś pracować i mu to proponuję, zawsze mam taką niepewność, czy coś z tego wyjdzie, czy mu się to spodoba. Samo pisanie scenariusza wymaga wyjścia ze strefy komfortu, bo to jest jakiś rodzaj odsłaniania siebie, pokazywania światu własnych emocji. Ciągle się tego wstydzę.

Co robisz, żeby ten wstyd przełamać?

Katarzyna Rosłaniec: Wiesz, to nie jest coś, co mnie zatrzymuje. To element procesu, a nie paraliżujący lęk, który każe mi zostać w domu. Pozwalam sobie, żeby mnie pewne sytuacje onieśmielały, ale staram się nad tym panować.

Mówią, że jesteś specjalistką od trudnych tematów. Skąd je bierzesz?

Katarzyna Rosłaniec: Dla mnie trudne tematy to są takie, w których jesteśmy bardzo szczerzy. Chodzi o pokazywanie życia takim, jakie jest, a nie nadawanie mu sztucznej formy. Niektórzy mi zarzucają, że moje filmy są takie kolorowe, impulsywne, że nie ma niebieskich tramwajów i że ludzie się tak nie ubierają… Dla mnie ważne jest to, co pod spodem, że moi aktorzy nie udają. Nie kreują abstrakcyjnych postaci, tylko pokazują autentyczne emocje. To jest po prostu prawdziwe, a prawda zawsze jest trudna. Po „Galeriankach” i „Bejbi Blues” miałam taki moment zwątpienia, czy ja tych tematów zbyt szybko nie znajduję. Ale przecież liczy się sposób ich pokazania. Nie sama struktura, że jest początek, przebieg historii i koniec, tylko jakieś emocje i prawda. Sama oglądam niektóre filmy po sto razy, jeśli mi się podobają. Wiem, jak się skończą, ale zależy mi na tym, żeby z nimi pobyć. I do czegoś takiego dążę też jako reżyser. Żeby robić filmy, do których ludzie będą wracali.

Marta Nieradkiewicz jako Jagoda w filmie „Sztan kazał tańczyć” / fot. Paweł Tkaczyc/Manana

Marta Nieradkiewicz jako Jagoda w filmie „Sztan kazał tańczyć” / fot. Paweł Tkaczyc/Manana

W „Szatan kazał tańczyć” mamy historię rodzeństwa, które ze sobą rywalizuje. Ty chyba dobrze się dogadujesz z własną siostrą, skoro często współpracuje przy twoich filmach?

Katarzyna Rosłaniec: Z moją siostrą w niczym nie rywalizuję. Z jej sukcesów cieszę się nawet bardziej niż z własnych. Tak na maksa. Matylda jest moją najlepszą przyjaciółką, zawsze będziemy blisko. Urodziła się, gdy miałam sześć lat i moje życie stało się fajniejsze. Oczywiście czasem ta różnica wieku nas od siebie oddalała, ja np. poszłam do liceum, gdy ona była jeszcze gówniarą, ale teraz znów jest super.

To prawda, że była twoją pierwszą aktorką?

Katarzyna Rosłaniec: Tak, w dzieciństwie trochę ją maltretowałam, a ona chodziła do mamy narzekać, że już nie chce się ze mną bawić, bo już nie ma siły…

Mimo że byłaś starsza, dłużej miałaś potrzebę, by się bawić. Myślisz, że stąd wziął się twój obecny zawód?

Katarzyna Rosłaniec: Pewnie tak, ze względu na możliwość wymyślania rzeczywistości… Taki ciąg dalszy zabawy lalkami.

Katarzyna Rosłaniec: Dorosłość to branie odpowiedzialności za to, co się robi. Życie chwilą, bez zastanawiania się nad konsekwencjami, jest bardzo dziecinne / fot. Matylda Rosłaniec

Katarzyna Rosłaniec: Dorosłość to branie odpowiedzialności za to, co się robi. Życie chwilą, bez zastanawiania się nad konsekwencjami, jest bardzo dziecinne / fot. Matylda Rosłaniec

Zanim jednak poszłaś do szkoły filmowej, zaczęłaś od poważnego kierunku studiów – ekonomii.

Katarzyna Rosłaniec: Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że zabawa może być pomysłem na życie. U mnie w rodzinie nie było artystycznych tradycji. Wiedziałam więc tylko, że muszę iść na jakieś studia, ale bez stresu. Chciałam dać sobie czas na wymyślenie, co chciałabym robić. Poza tym wtedy interesowały mnie głównie imprezy, spotkania z ludźmi, czytanie książek… Wchodziłam w różne światy, byłam np. zakochana w Stanisławie Przybyszewskim. Wyobrażałam sobie, że jestem jego żoną. Potem zresztą bardzo wkręciłam się w pomysł na film o Dagny…

Tak właśnie znajdujesz swoje tematy? Wkręcasz się?

Katarzyna Rosłaniec: Tak, absolutnie. Właśnie napisałam scenariusz filmu „Borderline”, o dziewczynie, która cierpi na to zaburzenie osobowości. Przez rok tym żyłam, to było centrum moich zainteresowań, czytałam wszystkie dostępne książki, wkręcałam się.

Hasło promocyjne „Szatan kazał tańczyć” to „Drugs, sex & Instagram”. Korzystasz z mediów społecznościowych?

Katarzyna Rosłaniec: Trudno byłoby nie korzystać, bo wszędzie są do nich odnośniki. Kiedy szukam restauracji, to trafiam na jej profil. Sama jednak nie mam ani Facebooka, ani Instagrama, nie funkcjonuję online.

Dlaczego?

Katarzyna Rosłaniec: Nie mam w ogóle takiej potrzeby. Mam prawdziwe życie, męża, dziecko, siostrę i rodziców, z którymi jestem blisko. Do tego kilku przyjaciół, z którymi lubię się spotykać. Na resztę nie mam czasu. W ogóle nie widzę sensu pisania tych wszystkich wiadomości. Jak chcę coś komuś powiedzieć, to się z nim umawiam.

Ewa Szponar

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ