Karolina Macios – Wakacje mojego życia
Wiem, nie wypada. To bezczelne, aroganckie i po prostu poniżej pasa. Wiatr zimny po polach hula, smutni ludzie w autobusach, nadgodziny, za które nikt nie płaci, i jeszcze przeceny w sklepach, a tam tylko za
Wiem, nie wypada. To bezczelne, aroganckie i po prostu poniżej pasa. Wiatr zimny po polach hula, smutni ludzie w autobusach, nadgodziny, za które nikt nie płaci, i jeszcze przeceny w sklepach, a tam tylko za małe rozmiary – a ja tu o wakacjach. I to o jakich!
Nic na to nie poradzę, jestem w ciągu wakacyjnym, mogę tylko o wakacjach, mogę tylko na wakacjach, uzależniłam się. Ostatnim razem porzuciłam pracę, małżonka, dziecię i psa, spakowałam się w ciągu kwadransa (co było trudne, bo leciałam linią słynącą z niechęci do każdego deka nadbagażu) i dałam nogę wraz z przyjaciółką. Zdezerterowałyśmy z zimnego, zalanego deszczem Krakowa wprost na nagrzaną leniwym słońcem Sycylię, gdzie tylko kawa, wino i oliwki. My – dwie kobiety w wieku słusznym – postanowiłyśmy bowiem zakłócić spokojny sen sycylijskich emerytów i obnosić swe wdzięki po sycylijskich plażach. Ostatni raz język włoski na ulicy słyszałam, gdym w wieku lat 15 z blond włosami do pasa spacerowała po weneckich uliczkach, ukryta między mamą i tatą. Tylu cmoknięć, teatralnych westchnień i propozycji matrymonialnych nie słyszałam już nigdy później. Niepomna więc, że 15-letnia blondynka marna teraz ze mnie, z podniesionym czołem wysiadłam na lotnisku i…
Nic. Absolutnie nic.
Zarzuciwszy na plecy dekagramy bagażu, ruszyłyśmy w poszukiwaniu autobusu. Kierowca wydał resztę, nawet na nas nie patrząc. Na uliczce prowadzącej do hotelu ominęło nas szerokim łukiem, rzucone z włoskim akcentem, hello angels!, aby przykleić się do pleców dziewczęcia, które mogłoby być moją córką. Na plaży cieszyłyśmy się tylko zainteresowaniem skośnookich pań (heloł, masadzie?, wery gud masadzie!) i ciemnoskórych panów (glases, fajn glases, łont tu baj glases?). Nawet emeryci przesiadujący w knajpkach nad filiżankami espresso patrzyli na nas pobłażliwie. Kiedy więc już przełknęłam wzgardliwą obojętność wobec mych jużniepiętnastoletnich i jużnieblond wdzięków, odkryłam, że jestem w raju. Stałam się przeźroczysta, widać było przeze mnie słońce, książkę czytaną na plaży, kawę, wino – dużo wina – i oliwki. I snułam się po sycylijskich wąskich uliczkach bez makijażu, z chaosem we włosach, w wyciągniętych na tyłku spodniach i z odłażącym z paznokci lakierem. Życie nagle stało się takie piękne, lżejsze nawet od mego mikrobagażu. Ograniczyło się do czytania, jedzenia oliwek, picia wina i od czasu do czasu kawy oraz eksponowania na świeżym powietrzu tych części ciała, których jesienią w Krakowie eksponować nie sposób. Śniadania jadałyśmy na tarasie w piżamach, wieczorami oglądałyśmy filmy i okazjonalnie tłukłyśmy lampki do wina, zaś czas pomiędzy wypełniałyśmy nicnierobieniem. Ostatni wieczór uczciłyśmy kolacją w najlepszej restauracji na wybrzeżu. Stolik z widokiem na fale roztrzaskujące się o skały, sala pełna par smyrających się pod stolikami albo niezwracających na siebie uwagi – bez względu na stopień aktywności składały się z jednej sztuki żeńskiej oraz jednej sztuki męskiej. Kelner z profesjonalną życzliwością przyjął zamówienie, po czym nachylił się nad naszym stolikiem i zapytał radośnie: Are you sisters or…? I pojęłam, że to nie brak lat 15, blond włosia i kilkunastu kilogramów robi różnicę w życiu, tylko brak mężczyzny u boku. I bogatsza o tę wiedzę zjadłam fantastyczną kolację, a następnego dnia wróciłam do Krakowa, gdzie było jedynie 20 stopni mniej niż na Sycylii.
I wiecie co, to były wakacje mojego życia. Właściwie to wciąż czuję się, jakbym nie do końca z nich wróciła, czego i Wam życzę z głębi mego niepiętnastoletniegoinieblond serca.
Karolina Macios