Karolina Macios: Tak jest prościej
Jeśli nie chcesz zbędnego bagażu, po prostu nie ruszaj się z miejsca
Aż do lata żyłam w przekonaniu, że jestem geniuszem. Potem przyszło rozczarowanie, że jednak, cholerka, nic z tego – ja to wciąż ta sama ja, acz z bagażem nowych doświadczeń. Podobno mądrzejsza, tak, skupmy się na tym. A wszystko to dzięki pewnej firmie kurierskiej, której nazwa zaczyna się na „i”, a kończy na „t”.
Między pierwszą a ostatnią literką rozciąga się cały obszar usług, o jakich nie śniło się zwykłym śmiertelnikom, wystającym u pocztowego okienka. Nie wiem, jak u was, ale u mnie na osiedlowej poczcie jest gdzie wystawać. Długie godziny spędza się tu na kontemplowaniu maści końskiej, zniczy i najnowszych kryminałów Remigiusza Mroza przy wtórze łomotu pocztowego stempla. Ja tam za kontemplacją nie przepadam, za podróżowaniem pociągiem na drugi koniec kraju z synem, walizką, plecakiem, hulajnogą, rowerem i psem również, dlatego wpadłam na plan iście szatański. Po co się męczyć, skoro można prościej – ta dewiza ostatnimi czasy powiewa nad moją głową jak sztandar. Dlatego też, odkąd pojawił się pies, potomek i reszta ferajny, a ja się postarzałam, zamiast dźwigać bagaż psa, potomka i reszty ferajny, wysyłam go kurierem. Dzięki temu wsiadam do pociągu bez tej iskry szaleństwa, która płonie w spojrzeniu pozostałych podróżujących z walizkami, plecakami, torbami, koszykami, rolkami, namiotami, karimatami, szafami i fortepianami. Wsiadam, mijając upoconych ludzi z obłędem w oczach, którzy próbują wepchnąć swój bagaż na czyjś plecak, przejechać rowerem po moich stopach i nie zgubić przy okazji trojaczków, które popełzły do Warsu. Przede mną spokojnie kroczy potomek, za mną pies, a gdy już wrzucam lekki plecaczek na górną półkę i zasiadam wygodnie, potomek nakłada słuchawki, pies zapada w sen, a ja się relaksuję. Tak, cała reszta bagażu w tym czasie mknie z prędkością światła na drugi koniec kraju, co więcej, trafi tam przede mną. Genialne, prawda? Owszem, zanim jednak weźmiecie ze mnie przykład – strzeżcie się, albowiem nie znacie dnia ani godziny. Bo oto po kilku latach takiej beztroski gwarantowanej przez firmę kurierską przychodzi taki dzień, kiedy cały twój bagaż – zestaw ubrań dla dwóch osób na dwa tygodnie, buty, książki, zabawki, szczoteczki do zębów i kółko do pływania – nagle wyparowuje. Puff, i znika, a ty wysiadasz z pociągu na drugim końcu kraju i nagle okazuje się, że do końca wyjazdu będziesz chodziła w ciuchach, które masz na sobie, a potomkowi możesz ewentualnie uszyć trykocik z plecaczka. Pies też nie tryska radością, bo jego miski wyparowały wraz z karmą, a ty stoisz oniemiała. No bo jak to – bagaż był, bagaż został nadany, bagaż zniknął? Tajemnica wszechświata, ot co. Do takiego samego wniosku doszła firma kurierska. Uprzejma pani, która przyjęła na klatę moją reklamację, odpisała, że paczki szukają w magazynie. Dwa tygodnie później kazano mi złożyć reklamację raz jeszcze, tym razem żądając ode mnie dokumentów poświadczających zawartość mojego bagażu. Kto przechowuje faktury i paragony szczoteczek do zębów, psich misek, skarpetek i koszulek? No kto? Ha! Otóż ja. Wysłałam uprzejmej pani kopię wszystkich tych papierów, a dwa tygodnie później kazano adresatowi poświadczyć zeznanie nadawcy. Tak, ja miałam poświadczyć, że ja mówię prawdę. Cóż, rozbieżności raczej nie było. A dwa tygodnie później spytałam uprzejmą panią o zdrowie, bo zamilkła, jakby dostała czarnej ospy. A dwa tygodnie później… Tak, wtedy się przekonałam, że żaden ze mnie geniusz, a doświadczenie bywa czasami bardzo bolesne. I tak dzięki pewnej firmie kurierskiej, której regulamin znam lepiej niż ona sama, moją dewizę: „po co się męczyć, skoro można prościej” szlag trafił, mój geniusz wyparował równie szybko jak mój bagaż. I nie wrócił. Tajemnica wszechświata, ot co. Od tamtej pory przestałam jeździć na drugi koniec kraju. Tak jest prościej.