– Co powiesz na weekend na górach? – szepcze i od razu miękną ci kolana. Weekend w górach? Z nim? Zawsze!
– Bo dziecko nie ma nic przeciwko, żebyś pojechała z nami.
A, dziecko. No dobra, myśl pozytywnie, myślisz sobie, myśl pozytywnie! I to szybko,
bo on patrzy na ciebie i czeka na właściwą odpowiedź. Tylko jaka jest ta właściwa?
– Zawsze chciałaś nauczyć się jeździć na nartach, co ty na to?
A, narty. Z kilkulatkiem. Hurra…
No, to jedziecie. Narty, kijki, kombinezony, buty, kaski, rękawiczki, bielizna termiczna i woreczek. Znalazłaś go przypadkiem w samochodzie, gdy już kazali ci usiąść z tyłu. No bo dziecko chce siedzieć koło tatusia. Chyba nie będziesz taką wstrętną małpą i nie wyrzucisz stamtąd dziecka? Nie, oczywiście, że nie. To, że macocha i małpa zaczynają się na tę samą literę, jeszcze o niczym nie świadczy. Jedziecie. Już tylko dwie godziny, wytrzymasz, powtarzasz sobie.
– Możesz się zatrzymać? Niedobrze mi – szepczesz z tyłu, a on odwraca się z błyskiem w oku, że niby taka niegrzeczna jesteś i chcesz go wyciągnąć z auta na kilka minut.
– No coś ty, nie możemy zostawić dziecka – mruczy, a dziecko wbija w ciebie zimny wzrok w lusterku.
– Niedob…
Już nie kończysz. Za późno. A potem się zatrzymujecie, dziecko wrzeszczy, że śmierdzi, że błe, że ohyda i że zaraz samo puści pawia, a na końcu, że nikt go nie kocha i chce do mamy.
Oddychasz głęboko. Czujesz się beznadziejnie? I słusznie, bo powinnaś. Trzeba było rozbijać dobrze funkcjonującą rodzinę? Aha, nie rozbiłaś, fakt… no ale kto by tam zwracał uwagę na szczegóły. Muszę być dobrym człowiekiem, powtarzasz sobie, kiwając się nad kolejnym woreczkiem. Przecież jestem dobrym człowiekiem, a dziecko niewinne, tylko tak reaguje, bo musi zmierzyć się z nową sytuacją. Dziewczyna taty to jedno, ale macocha… Nie, nie robi tego specjalnie. Nie robi. Nie, no coś ty! To twoja mantra, którą będziesz mamrotać na tylnym siedzeniu, dopóki dziecko nie skończy osiemnastu lat i nie wyjedzie na studia. A nie, zaraz, kto powiedział, że w ogóle pójdzie na studia? Myśl pozytywnie, powtarzasz sobie, wtedy to będzie błogie życie, tylko on i ja na przednim siedzeniu. A potem docieracie na miejsce, tłum, stok, śnieg i te cholerne buty narciarskie, w których kuśtykasz za nim, gdy on sunie do wyciągu. Wołasz, że zapomnieliście twoich nart, ale on już zjeżdża, a dziecko za nim. Czekasz. Przecież zaraz tu wrócą. Patrzysz na szczęśliwe rodziny mknące zgodnie po stoku – ona, on i ich radosne trojaczki, on, on i ich naburmuszona nastolatka, ona, ona i… nie, to chyba nie jest ich syn? – i myślisz sobie, że ty też tak możesz, że ty też masz do tego prawo, w końcu każdy ma, przynajmniej teoretycznie. A potem wracają. Dziecko płacze, bo zimno, nóżka boli i chce do domu. Więc zostajesz na dole z dzieckiem, a on zjeżdża jeszcze raz, bo w końcu nie po to tyle jechał, żeby już wracać. Siedzisz na ławce, obok dziecko siąka nosem.
– Od razu widać, że to pani córka! – mówi z uśmiechem kobieta z sąsiedniej ławki. – Wykapana mama.
– To moja macocha, nie mama – odpowiada grubym głosem twój pasierb i już wiesz, że nigdy nie pójdzie na studia, nigdy nie wyprowadzi się z domu i nigdy nie pozwoli ci usiąść na przednim siedzeniu. Macochy po prostu jeżdżą z tyłu.
Przeczytaj koniecznie: Nie musisz być złą macochą z bajki