KAMBO i duchy świętych roślin
"Wydaje nam się na co dzień, że jesteśmy tacy ważni, tyle mamy do zrobienia, tyle zależy od naszych decyzji, nasze problemy są takie trudne, a tutaj nagle, w obliczu całego wszechświata, stałam się niczym jako

fot. Arcadius Mauritz
Wszystko co człowiekowi potrzebne do życia jest w naturze. Dotyczy to również leków. Nie trzeba truć się chemią, by być zdrowym. Wręcz przeciwnie. Tyle że wolimy chodzić na skróty, wziąć pigułkę na wszystko. W ten sposób stajemy się niewolnikami koncernów farmaceutycznych. A one podglądają naturę, chcą ją wykorzystać, zamknąć w tabletce i opatentować, tak by nikt poza nimi nie miał do niej dostępu. Natura jednak nie daje się podrobić. Koncerny farmaceutyczne od ponad dwudziestu lat próbują odtworzyć właściwości KAMBO, wydzieliny z żaby amazońskiej Phyllomedusa Bicolor, a także wielu roślin uważanych przez rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej za święte. Jak do tej pory bezskutecznie.
KAMBO
Co takiego jest w KAMBO, że wiedza o nim i praktyczne jego zastosowanie zaczęło tam mocno w ostatnim czasie rozszerzać się w racjonalnym zachodnim świecie?
– Na Kambo byłam dwukrotnie na serii trzech szczepień w ciągu dwóch dni. Pierwszego dnia po południu 4 kropki, drugi dzień rano 5 i tego samego dnia wieczorem 6 – mówi specjalnie dla „Miasta Kobiet” Ilona Felicjańska, modelka i autorka książek motywujących do dobrej przemiany. – Uważam że jest to obecnie najlepsza metoda alternatywna pomagająca wrócić do zdrowia fizycznie i równowagi psychicznej.
Ceremonia KAMBO polega na podaniu wydzieliny żaby do organizmu przez niewielkie punkty przypalone na powierzchni skóry. Wydzielina dostaje się do układu limfatycznego. „Peptydy zawarte w wydzielinie żaby wywołują szereg reakcji chemicznych w ciele ludzkim. Proces ten prowadzi do szybkiego zebrania toksyn z narządów wewnętrznych, które przez wątrobę (mocno ją oczyszczając!) trafiają do żołądka. Chwilę później przychodzi moment w którym trzeba je wyrzucić na zewnątrz. Podczas zabiegu dochodzi do masowego wzrostu produkcji białych krwinek, co ma istotne znaczenie dla poprawy działania układu odpornościowego.” (źródło: kambo.info.pl)
Ilona Felicjańska o swoich doświadczeniach z KAMBO pisze w najnowszej książce „Znalazłam klucz do szczęścia” (wyd. Edipresse):
„Bardzo popularne, i rozprzstrzeniające się w ostatnich latach coraz bardziej na inne kraje, jest używanie kambo/sapo – uznawanej za naturalną szczepionkę wydzieliny niewielkiej żaby Phyllomedusa bicolor żyjącej na drzewach w Amazonii. Osiągnięcie odporności i oczyszczenia za pomocą sapo wiele osób traktuje jako skutek uboczny o wiele ważniejszych procesów, jakie zachodzą na głębszym poziomie. Kambo to dla mnie oczyszczenie, które pozwala dotrzeć do wewnętrznych potencjałów. Na poziomie fizycznym kambo zabija wirusy, zwiększa odporność. Przestałam mieć opryszczkę, objawy helikobaktera, chorować. Moje ciało stało się lżejsze, a zarazem zdolne do odczuwania pełni wrażeń. Lecznicza moc zapewniają zawarte w wydzielinie peptydy. Jest ich bardzo dużo i podobno koncerny farmaceutyczne od kilkudziesięciu lat próbują bezskutecznie odtworzyć ich właściwości. W Ameryce Południowej kambo popularne było wśród myśliwych jako środek wyostrzający zmysły, zwiększający wytrzymałość, a także osłabiający ludzki zapach, dzięki czemu zwierzęta nie mogły człowieka tak łatwo wywęszyć. Coraz więcej osób, dziś już także poza Ameryka Południową, stosuje kambo i jest zafascynowanych nieprawdopodobnymi możliwościami substancji, która występuje w naturze i od wieków jest wykorzystywana przez ludzi, których wcześniej z pogardą traktowano jako niecywilizowanych. Ci ludzie potrafili żyć w jedności z przyrodą, która daje odpowiedź na każde pytanie, lek na każde schorzenie, tylko człowiek współczesny dawno przestał to zauważać. Na szczęście teraz zaczyna się wracać do naturalnych źródeł. I mam nadzieję, że zdąży się je docenić, zanim lasy Amazonii zostaną całkiem wycięte, a zamieszkujące je rdzenne plemiona ucywilizowane. Mam też nadzieję, że zachłanne koncerny farmaceutyczne nie ograniczą dostępu do naturalnych zasobów poprzez opatentowanie każdego kawałka natury, do czego dążą.” (źródło: Ilona Felicjańska, Znalazłam klucz do szczęścia, wyd. Edipresse, str. 255-256).
Jak się ma KAMBO do szczęścia w tytule książki Ilony Felicjańskiej? Proces oczyszczania w KAMBO dotyczy nie tylko sfery fizycznej, ale i psychicznej. Nie jest nowością, że każda emocja, jaką przeżywamy, odciska mocny ślad na naszym ciele fizycznym. Od pozbycia się toksyn zaczyna się proces uzdrawiania na każdym poziomie.
AYAHAUSCA
Ilona Felicjańska jeden z kluczowych rozdziałów swojej książki poświęca uzdrawianiu czerpiącemu z natury, ceremoniom szamańskim i swoim doświadczeniom ze świętymi roślinami. W Ameryce Południowej rozpowszechnioną praktyką jest korzystanie z uzdrawiających właściwości roślin. Dwie najbardziej znane z nich to kaktus San Pedro (Echinopsis pachanoi), związany z energią męską oraz ayahausca (otrzymywana z wyciągu z lian, a w basenie Morze Śródziemnego z ruty stepowej i akacji) – kojarzona z energią żeńską. Ta druga aktywuje szyszynkę w mózgu, mały organ wydzielania wewnętrznego, który już przez starożytne kultury był postrzegany jako łącznik z wszechświatem i brama do innych wymiarów.
„Szamani ze wszystkich stron świata podczas odprawiania swoich ceremonii i obrzędów zawsze stosowali święte rośliny. Wędrówki do światów astralnych, porozumiewanie się z przodkami oraz praca na poziomie mentalnym, duchowym i emocjonalnym człowieka wymagały przyjmowania zawierającego meskalinę kaktusa San Pedro, owadożernej rośliny Herba del Dragon, liści koki, czy halucynogennych grzybów. Jedną z najsłynniejszych i ostatnio bardzo popularną szamańską rośliną stała się niepozorna liana Ayahuasca, nazywana „winem duszy”, „napojem duchów” lub „królową amazońskiej dżungli”. (źródło: http://www.kukulka.pl/trzy-twarze-ayahuaski/). O ayahuasce pisze też w najnowszej książce „A w konopiach strach” prof. Jerzy Vetulani. Podążając śladami badacza Beniego Shanona Vetulani stwierdza, że 10 przykazań chrześcijanie zawdzięczają ayahausce.
Ilona Felicjańska w książce „Znalazłam klucz do szczęścia” opisuje ceremonie szamańskie jako doświadczenie, które przyniosło jej zrozumienie, czym naprawdę jest bezwarunkowa miłość oraz całkowitą akceptację rzeczywistości:
„Ceremonie przyniosły mi akceptację i miłość. Zobaczyłam całe moje życie i odbyłam rozmowy z najważniejszymi ludźmi. Najtrudniejsza była z Y. Ale była też rozmowa z mamą i z biologicznym ojcem. Te mentalne spotkania z najważniejszymi osobami pozwoliły mi zrozumieć, co od nich otrzymałam. Pierwszy raz czułam każdą komórką, co to znaczy miłość i co to znaczy kochać bezwarunkowo. Wcześniej wydawało mi się, że kocham bezwarunkowo, w rzeczywistości chciałam, żeby mój partner się zmienił. Dla jego dobra, oczywiście – tak jak je wtedy pojmowałam. „Skoro mnie jest dużo łatwiej, kiedy się rozwijam, skoro wiem, że to działa, dlaczego nie chcesz z tego skorzystać?”. W czasie ceremonii dotarło do mnie, że nie mam prawa nikogo zmieniać, a także, że miłość, którą otrzymałam, jest darem, i że ona we mnie została mimo rozstania. Mam ją w sobie, nikt mi jej nie odbierze. Ona nie odeszła z mężczyzną, tylko została ze mną. Została, bo kocham siebie. To, że kogoś pokochamy prawdziwą miłością, jest wynikiem tego, że kochamy siebie. Poczułam wtedy lekkość. Poczułam się szczęściarą, nie dlatego, że ukochany odszedł, a dlatego, że mam w sobie miłość. Mogę się nią dzielić. (…)
Większość ścieżek rozwojowych za punkt wyjścia przyjmuje miłość. Uzdrawianie zaczyna się od serca. Wszelkie procesy w theta healing, metodzie dwupunktowej czy terapii czasu zaczynają się od odrzucenia ograniczeń umysłu i wejścia w pole serca. Dopiero na tym poziomie traci rację bytu podział na dobro i zło, i dzieją się cuda, można transformować rzeczywistość, można złamać wszelkie ograniczające kody, schematy i blokady. Miłość, która nie zna podziałów, jest miłością prawdziwą, bezwarunkową. W polu serca jest miejsce i dla ofiar, i dla katów, jest wybaczenie, akceptacja i pokój. O takiej miłości mówią wzniośle wszystkie religie i… żadna jej nie realizuje. (…)
Wszystko jest tak, jak ma być. To moje najmocniejsze i najcenniejsze doznanie, wyniesione z ceremonii w kręgu. Wszystko, co się wydarzyło i wydarzy, jest dokładnie takie, jakie ma być. W czasie medytacji zadałam pytanie: „Po co jestem?”. I poczułam, że jestem portalem dla innych. Mogą przejść przeze mnie na lepszą stronę swojego życia. Moja osobista historia może być dla nich szansą na odnalezienie siebie. Na szamańskie ceremonie w kręgu najlepiej iść z konkretną intencją. Można też dołączyć się do ogólnej intencji podanej przez prowadzącego. Ta, w której brałam udział, miała intencję: „From no reaction to no resistance” ( „Od niereagowania do braku oporu”). Takie podejście jest źródłem pogodnego życia. Jeśli zaakceptujemy, że wszystko, co się wydarza, jest ważnym doświadczeniem, które do czegoś nas przybliża, to zrozumiemy, że nie musimy reagować emocjonalnie w sposób, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. A na ogół albo zamykamy się w sobie, albo w panice i histerii podejmujemy złe decyzje. Jeśli więc zdarza ci się w życiu coś niekomfortowego, nie reaguj jak automat, zgodnie w wdrukowanymi kodami. Po pierwsze, niczego to nie zmieni, a po drugie to, co cię spotyka, może być ważny doświadczeniem. „Nie reaguj” nie oznacza bierności i tego, że jak ktoś kradnie, masz stać nieruchomo i nie krzyczeć „złodziej!”. „Nie reaguj” oznacza „nie działaj w afekcie, zaczekaj, daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, by dokonać wyboru, poczuć, że wiesz, jaką decyzję masz podjąć”. (…)
W czasie jednej z medytacji poczułam, że jestem całym wszechświatem. Dotarło do mnie, jak niczym jestem jako człowiek. Wydaje nam się na co dzień, że jesteśmy tacy ważni, tyle mamy do zrobienia, tyle zależy od naszych decyzji, nasze problemy są takie trudne, a tutaj nagle, w obliczu całego wszechświata, stałam się niczym jako mały człowieczek. A równocześnie wszystko przestało być takie trudne i okropne. Kiedy poczułam, że jestem niczym, w tym samym momencie poczułam, że… jestem wszystkim i mogę wszystko. Skoro jestem całym wszechświatem, to gdy wyrzucę odcinające mnie od niego ego, mogę zrobić dokładnie to, co jest moje, ważne, co zostało mi przeznaczone do zrobienia. Nie muszę się nikomu podobać, dostosowywać. Wróciłam do domu z myślą – nie muszę bać się krytyki, nie muszę bać się kolejnych osądów, mam po prostu być sobą. Bywały wcześniej momenty, gdy odzywało się moje: ja wam jeszcze pokażę. A po ceremonii przyszła ulga: „Nie. Absolutnie nie chcę nikomu nic udowadniać. Chcę po prostu być szczęśliwa.” A bycie szczęśliwą jest szukaniem każdego dnia rzeczy, które mogę zrobić, aby sprawiało mi to przyjemność.” (źródło: Ilona Felicjańska, Znalazłam klucz do szczęścia, wyd. Edipresse, str. 244-248).