Justyna Stoszek: Forest Forever – las w butelce
Rozmowa z Justyną Stoszek o sadzeniu lasów w butlach, a także o odwadze do zmian, jodze, sztuce i wrażliwości.
Rozmowa z Justyną Stoszek o sadzeniu lasów w butlach, a także o odwadze do zmian, jodze, sztuce i wrażliwości.
Miasto Kobiet: Dziesięć lat temu gościliśmy Cię na łamach „Miasta Kobiet”, jako instruktorkę jogi kundalini i założycielkę szkoły jogi Ananda. Dziś jesteś chyba w zupełnie innym miejscu?
Justyna Stoszek: Prowadząc Anandę zajmowałam się też innymi formami pracy z ciałem i emocjami. Pomału powstawało coś mojego. Nazwałam te zajęcia Przepływ. To praktyka, która prowadzi do stopniowego rozumienia ukrytego języka, którym przemawia do nas ciało. Pozwala odzyskać utracone do niego zaufanie. Uczy słuchać bez lęku komunikatów płynących z ciała. Zwraca uwagę na to, by nie wymyślać swojej osobowości, lecz obserwować i akceptować rzeczywistość. Moimi narzędziami były taniec, praca z głosem, pisanie, muzyka i plastyka. Było to zarazem przygotowanie do powrotu do sztuki, którą rzuciłam po skończeniu ASP. Przez dziesięć lat nawet nie wzięłam ołówka do ręki. Aż do pewnego wywiadu… o brzuchu. Dziennikarka zastanawiała się, jak go zilustrować, jak ten brzuch pokazać, żeby nie było to banalne, i powiedziała: „Ty go musisz narysować”. Pierwszą reakcją był protest, ale po cichu zaczęłam szkicować i tym samym budzić się do rysowania. I to był przełom. Nadal prowadziłam zajęcia w Anandzie, jednak już dojrzalej, wypracowaną własną metodą, a równocześnie malowałam, rysowałam i znajdowałam na swoje prace coraz więcej chętnych.
Miasto Kobiet: Co się wydarzyło na ASP?
Justyna Stoszek: To temat, który dotyczy wielu osób kończących tę uczelnię. Na ASP wrażliwość, która w moim poczuciu jest podstawą artystycznej twórczości, nie była w ogóle brana pod uwagę. To jest niezwykle krzywdzące. Dopiero pod sam koniec studiów, trafiłam do pracowni, w której się odnalazłam. Dlatego obrona pracy dyplomowej była najprzyjemniejszym przeżyciem związanym z ASP – wtedy powstała moja pierwsza intymna księga pisana językiem malarskim. Cała reszta była tak bolesna, że nie chciałam mieć już ze sztuką nic wspólnego. Wtedy znalazłam jogę. Dała mi zarówno poczucie uczestnictwa w czymś wyjątkowym, które jest niezbędne twórcy, jak i poczucie bezpieczeństwa. Przez 10 lat, ucząc jogi, najpierw siebie, a potem innych, pielęgnowałam swoją wrażliwość, godziłam się na nią i poszukiwałam relacji, w których czułam się akceptowana. Kiedy zwierzałam się przyjaciółce, że boję się powrotu do sztuki, ona mi mówiła: „ty jesteś sztuką… wracasz do siebie…”
Miasto Kobiet: Anandy już nie prowadzisz. Kraków zmieniłaś na Warszawę.
Justyna Stoszek: Przeprowadziłam się rok temu. Ale najpierw była podróż po Ameryce Południowej. Jechałam od Patagonii do Boliwii. Po powrocie zamknęłam związek, Anandę i po jakimś czasie przeniosłam się do Warszawy… zakochałam się…
Miasto Kobiet: Mocna zmiana.
Justyna Stoszek: Masz 40 lat i zaczynasz wszystko od nowa. To jest ekscytujące, ale już bardziej niepokojące niż dawniej. Zupełnie inna jakość doznań. Przez długi czas budziłam się i nie wiedziałam, gdzie jestem. Tęskniłam, bałam się, że popełniłam błąd. Ananda – to był piękny czas. Poznawałam siebie, tworzyłam bliskie i trwałe więzi z ludźmi. Do tej pory dostaję listy od osób, które tęsknią za tym miejscem, za Przepływem. Ale właśnie… Ananda trzymała mnie w miejscu. Poza tym zawsze może powstać gdzie indziej…
Miasto Kobiet: Kiedy pojawiły się lasy w butlach?
Justyna Stoszek: Kilka lat temu. Pierwszy był krzak poziomki w laboratoryjnej łezce. Kiedy wydał owoce, mój przyjaciel Maciek powiedział, że to jest absolutnie „moje” i powinnam się tym zająć. Zaczęłam więc eksperymentować. Posadziłam dębową siewkę w słoju, otuliłam ją mchem. Kiedy zrzuciła liście pomyślałam, że nic z tego nie będzie. Nie skojarzyłam wtedy, że jest jesień. Z jakiegoś powodu nie wyrzuciłam słoika. Przyszła wiosna, a ten dąb wypuścił nowe liście. Znalazłam naukowe wyjaśnienie tego zjawiska. Zamknięte w butelce rośliny tworzą własny samowystarczalny ekosystem. Mogą żyć nawet 50 lat. Nie potrzebują podlewania, trzeba im jedynie dostarczyć światła słońca, by za pomocą fotosyntezy wytworzyły wszystkie potrzebne do życia substancje odżywcze. Małe leśne siewki drzew, jeśli mają dobrze przygotowaną przestrzeń, czują granice swojego mikroświata i zmieniają się w miniaturowe drzewka. To się stało dla mnie magiczne, alchemiczne. Uświadomiłam sobie jeszcze mocniej, że natura poradzi sobie bez nas, a my bez niej nie. Było też dowodem przeżywalności, zdolności adaptacyjnych – drzewa rozpoznają granice i dostosowują się do nich. I stało się to dla mnie symbolem mojej wrażliwości. Jestem postrzegana jako kobieta energiczna, niecierpliwa, silna, zaradna, która sama sobie ze wszystkim poradzi. Sadząc lasy pokazałam swoje inne oblicze. Że jestem wrażliwa, cierpliwa, pracowita, wytrwała. To jest moje wnętrze. Moje lasy przywracają we mnie stan wewnętrznej równowagi. Nazwałam je Forest Forever. Chcę, by przypominały o tym, co ważne. Mam na myśli dosłownie las, naturę a symbolicznie – wrażliwość.
Miasto Kobiet: Każdy może posadzić taki las?
Justyna Stoszek: Tak. Jeśli ma dość cierpliwości i pokory. Bo rośliny rosną po swojemu, a nie według naszych wyobrażeń. Nasz wpływ na zachodzące w tym mikroświecie procesy jest ograniczony. Stworzenie miniaturowego ekosystemu jest bardzo pracochłonne, wymaga wiele czasu, ogromnej uważności i cierpliwości, jest swoistą medytacją. Po przygotowaniu podłoża, dobraniu roślin, umieszczeniu ich w naczyniach, zaczyna się proces obserwacji i pielęgnacji. Muszę wyczuć moment, w którym butelkę można zamknąć na stałe. Lasy w butelce nie lubią gwałtownych zmian. Najlepiej rozwijają się lasy zapomniane. Przed wyjazdem do Ameryki Południowej posadziłam siewkę buczyny, otuliłam mchem, zatkałam butelkę na szybko pękiem mchu i wyjechałam. Gdy po kilku miesiącach weszłam do pracowni, zobaczyłam nas stole kawałek raju. Bukowe listki były świeże, delikatne i fosforyzująco zielone. Wokół pnia pięły się łodygi roślinek, które przebiły korek z mchu i wydostały się na zewnątrz. Bo mech to też zawsze ogromna niespodzianka. Jest w nim pełno nasionek, nigdy nie przewidzisz, co się w nim kryje. Sadzenie lasów to fascynujący proces. Uczyłam się go wiele miesięcy, bez pośpiechu, bez presji, bo w ogóle nie brałam pod uwagę, że będę moje lasy sprzedawać. Kiedy sadzimy lasy, trzeba pamiętać o tym, że nie wolno tak po prostu pójść sobie do lasu, wykopać rośliny i zasadzić. Wiele odmian roślin, mchu jest pod ochroną. Ja korzystam z uprzejmości przyjaciół, którzy mają na własność swój kawałek lasu. Mam też znajomą, z którą konsultuję, co można robić, a czego nie. Jeśli mam być ambasadorką natury, muszę o nią dbać.
Aneta Pondo
Gdybyś chciała zamówić las dla siebie skontaktuj się z Justynę Stoszek www.justynastoszek.eu