Justyna Steczkowska: XV lat z życia
Justyna Steczkowska opowiada o życiu na scenie, nowej płycie, o podróżach do Indii, pasjach i wyzwaniach.

Justyna Steczkowska:
Nieprzeciętne utalentowana, zmysłowa i wierna swojej muzyce. Dwupłytowym albumem „XV” podsumowuje swoją dotychczasową obecność na scenie
Miasto Kobiet: Z jakim zamysłem dobierała Pani utwory na „XV”?
Justyna Steczkowska: Chciałam, żeby płyta opowiadała o dwoistości ludzkiej natury, o różnorodności jej pojmowania, i o miłości, która – jak to energia – bywa dobra i zła w zależności od tego, jaką nadamy jej barwę.
Miasto Kobiet: A u Pani jak się przejawia ta dwoistość? Czy różnica między Justyną Steczkowską na scenie i Justyną Steczkowską prywatnie, w domu to także jej element?
Justyna Steczkowska: Na scenie Justyna Steczkowska jest artystką i ma niewiele wspólnego z tą prywatnie. Scena nie jest życiem, a życie sceną – na scenie wolno wszystko, w życiu nie. A moja dwoistość… to codzienna walka między tym, kim jestem, i tym, kim chciałabym być. Tym, czego chcę, i tym, czego oczekują ode mnie inni. Większość z nas ma w sobie symbolicznego anioła i diabła, ale to od nas zależy, który z nich zwycięży każdego kolejnego dnia.
Miasto Kobiet: Większość utworów na „XV” pochodzi z pierwszych płyt: „Dziewczyna szamana” (aż siedem), „Naga”, „Dzień i noc”. Czy na późniejszych płytach nie pojawiły się utwory godne uwiecznienia w jubileuszowym wydawnictwie?
Justyna Steczkowska: Wybór nie był łatwy, bo nagrałam już 12 płyt. Trudno byłoby zmieścić na „XV” wszystkie moje ukochane utwory. Poza tym zależało mi na tym, żeby zamieścić jak najwięcej nowych. Jest to album dwupłytowy, więc i tak bardzo długi jak na dzisiejsze czasy.
Miasto Kobiet: Bardzo dużo miłości w Pani utworach i emocji, które jej towarzyszą – cierpienia, tęsknoty, samotności. Trudno się o tym pisze, mając szczęśliwą rodzinę?
Justyna Steczkowska: Moja twórczość nie wiąże się z moim rodzinnym szczęściem. Zanim stałam się szczęśliwą mamą, miałam trudne i dość skomplikowane życie emocjonalne, o którym pewnie moje serce co jakiś czas sobie przypomina, nadając nowym piosenkom rytm i głębię.
Miasto Kobiet: Sesja zdjęciowa do płyty robiona była w Indiach. To było pierwsze Pani zetknięcie z tym krajem?
Justyna Steczkowska: Byłam już wcześniej w Indiach i przyznam, że zawsze dobrze się tam czuję. To kraj olbrzymich kontrastów, niejednorodny. Równie piękny co brzydki. Zachwycający i irytujący. Nie do końca zrozumiały dla Europejczyka, ale pomimo wszystko fascynujący. W Indiach spotykamy wyznawców chrześcijaństwa, hinduizmu i buddyzmu, który jest bardziej filozofią niż religią, ale między ludźmi jakoś nie widać sporów o to, kto ma rację, wybierając drogę do Boga. Ale to też kraj pełen niezrozumiałego okrucieństwa. Jeden wywiad to za mało, żeby to opisać. Dlatego odsyłam państwa do książki Lalki w ogniu Pauliny Wilk, która doskonale charakteryzuje hinduską codzienność.
Miasto Kobiet: Cała Polska dowiedziała się o Pani dzięki programowi „Szansa na sukces”. Co, poza tym występem ukierunkowało Pani karierę? Bez jakich ludzi lub zdarzeń nie byłaby Pani w tym miejscu, w którym jest?
Justyna Steczkowska: Nie wie się takich rzeczy, bo skąd? Na pewno byłabym muzykiem, ale czy tu gdzie jestem? Nie ma w życiu przypadków i nic nie dzieje się bez przyczyny, chociaż pozornie wydaje się czasem, że pewne wydarzenia w naszym życiu nie mają sensu i z niczym się nie łączą. Ale jeśli potrafimy wznieść się ponad siebie i patrzeć na życie z lotu ptaka, mamy szansę dostrzec sens całej tej egzystencjalnej układanki.
Miasto Kobiet: Producentem Pani pierwszej płyty był Grzegorz Ciechowski. To był rok 1996, on był już wtedy legendą, a Pani dopiero zaczynała. Jak Pani wspomina tamten czas?
Justyna Steczkowska: Cudownie. Grzegorz był przede wszystkim dobrym człowiekiem. O tym, że był też wybitnym tekściarzem i twórcą jednego z topowych zespołów tamtych czasów, wszyscy wiemy. Kiedy przyniosłam mu swoje piosenki na pierwszą płytę „Dziewczyna szamana” powiedział mi, żebym zawsze pamiętała, że jestem utalentowaną kompozytorką, i nie dała sobie wmówić, że inni zrobią to za mnie lepiej. „Twoje piosenki to ty”, powiedział. Do dziś jestem mu wdzięczna za te słowa, bo dodał mi siły i wiary w siebie – a ta na początku mojej drogi nie była wystarczająca, żeby odnaleźć się w świecie pełnym niebezpieczeństw i fałszywych słów.
Miasto Kobiet: Opowiadając o nagrywaniu tej płyty, Grzegorz Ciechowski powiedział, że szybko się Pani nudzi. Czy to jest przyczyna tak dużej stylistycznej różnorodności Pani kolejnych płyt? Jak się Pani udaje od kilkunastu lat śpiewać na koncertach te same utwory?
Justyna Steczkowska: Dzięki różnorodności moich muzycznych dokonań piosenki nigdy nie brzmią tak samo. Poza tym mój repertuar jest tak ogromny, że mam w czym wybierać (śmiech). Grzesiu miał rację, mówiąc, że szybko się nudzę. Z tego wynika też fakt, że nie byłam nigdy wokalistką stricte popową, a pomimo to udało mi się odnieść komercyjny sukces.
Miasto Kobiet: Jak Pani postrzega przemiany w sobie samej na przestrzeni tych lat, które minęły od debiutu? Czy coś Panią jeszcze zaskakuje?
Justyna Steczkowska: Niewątpliwie zmieniłam się na lepsze, bo: „Zrozumiałam sens najmniejszej z ról, że na świecie złym i niesprawiedliwym aktor władcą jest, a widzem Król”. Wyrównanie energii, szacunek do drugiego człowieka są podstawą rozwoju nie tylko nas samych, ale też rodziny, społeczeństwa, artysty… Przez 15 lat bardzo wiele się zmieniło i niestety niewiele rzeczy może mnie jeszcze zaskoczyć. Wiele granic ludzkiej intymności zostało przekroczonych, medialne chamstwo nazbyt tolerowane, a mylenie talentu z pychą i brawurą stało się nagminne.
Miasto Kobiet: Artyści zarabiają, nie tylko nagrywając płyty i koncertując. Czy są takie rzeczy, których by Pani nie zrobiła dla pieniędzy? Czy żałuje Pani dziś swego udziału w którymś z projektów?
Justyna Steczkowska: Wielu rzeczy nie zrobiłam i nie zrobię dla pieniędzy, ale zdarzyło mi się wziąć udział w czymś, co nie przyniosło mi chwały. Żeby móc nagrać kolejną płytę tak, jak chcę, wzięłam udział w „Gwiazdy tańczą na lodzie”, ale to była bardzo droga lekcja. Po latach widzę wyraźnie, że dużo było tam manipulacji, z której wtedy nie zdawałam sobie sprawy. Mogę nad tym ubolewać, ale wolę się cieszyć tym, że dziś jestem mądrzejsza i wiem, że najlepiej ufać własnej intuicji, a nie podszeptom interesantów (śmiech).
Miasto Kobiet: Ma Pani cały czas z tyłu głowy, że może gdzieś czają się paparazzi i musi się Pani cały czas pilnować? Czy w domu też Panią obstawiają?
Justyna Steczkowska: Tak… To najsłabszy punkt popularności. Na szczęście rzadko zdarza im się odwiedzać mój dom, bo mieszkam daleko od Warszawy. Miałam dwie bardzo niebezpieczne sytuacje, gdy uciekałam przed nimi samochodem, żeby nie zdradzić, jak do mnie dojechać. Nie mogę jednak powiedzieć, że mam do nich pretensje czy żal. Wiem, że każdy z nas musi dobrze wykonywać swoją pracę, a ich zawód polega właśnie na tym i nie mnie oceniać ich życiowe wybory. Tak więc jak już mnie złapią, a mnie uda się ich zauważyć (są wyjątkowo sprytni w ukrywaniu się), pozdrawiam ich serdecznie i życzę miłego dnia – i naprawdę nie robię tego złośliwie.
O tym czy w domu chodzi bez makijażu
i jak dzieci przezywały Justynę Steczkowską w szkole
czytaj w dalszej części wywiadu.
Zobacz też sesję zdjęciowa zrobioną w Indiach:
Justyna Steczkowską – zdjęcia