Sunday, March 16, 2025
Home / Ludzie  / Julia Cameron: Droga Artysty

Julia Cameron: Droga Artysty

Jesteś ciekawa, kim są kobiety, które chwyciły za książkę Julii Cameron? Czego szukały? I gdzie je ta lektura zaprowadziła?

Martyna Wilde i Pili Opal / fot. Daz Wilde

Dla jednych kultowa pozycja, biblia kreatywnych. Dla innych sposób na autoterapię. Niektórzy praktykują ją w grupach, inni samotnie. Jedni próbują odblokować swój artystyczny geniusz, inni po prostu żyć odrobinę bardziej twórczo. W moim środowisku jest tak samo kultowa, jak „Biegnąca z wilkami”. Pozycja obowiązkowa, podawana z rąk do rąk w kobiecych kręgach i omawiana podczas zwykłych spotkań przy kawie

 

Może dlatego tak bardzo zdziwiłam się, kiedy Aneta Pondo poprosiła mnie o tekst na ten temat. Przecież to już takie znane, wałkowane tysiące razy. Przecież wszyscy wiedzą… Zaczęłyśmy rozmawiać. Aneta zatrzymała się na 9. tygodniu. A ja? Czy pamiętam, kiedy zaczęłam pracę z „Drogą Artysty”? Czy przeszłam cały kurs? Nie przeszłam, chociaż miałam efekty. Próbuję sobie przypomnieć dlaczego. Rzucam temat na Facebooku, a potem dopytuję jeszcze obce osoby na Instagramie. Jestem ciekawa, kim są kobiety, które chwyciły za książkę Julii Cameron. Czego szukały? I gdzie je ta lektura zaprowadziła?

Koniec z cierpiącym i głodnym artystą

Julia Cameron miała problem. Pisała już od dekady i była twórcza, ale jej pisanie było podlane alkoholem. Im dalej w las, tym ciemniej. Trudno jest pić dla inspiracji, a jednocześnie starać się pisać, zanim zaliczy się zgona nad klawiaturą. Liczba zapisanych kartek malała, a odcięcie świadomości następowało coraz szybciej. Koło trzydziestki Julia postanowiła, że albo rzuci pisanie, albo nauczy się pracować bez picia. I nauczyła się — a może raczej stopniowo zbierała narzędzia i sposoby na pokonanie twórczych blokad. Zwłaszcza wstydu, nadmiernego oceniania się i nagabywań wewnętrznego krytyka, który tak często powstrzymuje nas przed tańczeniem, rysowaniem, lepieniem garnków, pisaniem haiku lub śpiewaniem. Cameron stworzyła jednak coś więcej niż kurs artystyczny, który można przejść w zaciszu własnego domu. Wypowiedziała walkę etosowi artysty zagłodzonego, zjedzonego przez używki, złe nawyki, samotność i biedę. Wysnuła trochę new age’ową tezę, że każdy z nas jest jedynie narzędziem, przez które wypowiada się Wielki Stwórca i że twórczość jest naturalnym ludzkim stanem. „Droga Artysty” nie obiecuje, że wystawią cię w MoMA, ale obiecuje, że twoje życie będzie bardziej soczyste, nawet gdyby to miało oznaczać topienie suszków w sztucznej żywicy, czy plecenie bransoletek z muliny.

Jak wyzwolić w sobie twórcę?

Zdaniem Julii Cameron, kreatywność przypomina trawnik — wystarczy odrobina starań i odrasta. W podręczniku wyznacza zadania, które podzielone są na 12 tygodni nieustannej pracy. Pracy, która ma pomóc nam dotrzeć do wewnętrznego dziecka i zachęcić je do aktu kreacji. Co ciekawe, sama autorka, choć jest dramatopisarką, poetką, scenarzystką filmową i telewizyjną (m.in. serialu Policjanci z Miami), tak naprawdę sławę zyskała właśnie jako autorka „Drogi Artysty”, a potem kolejnych poradników odpowiadających na problemy zablokowanych twórców. Niezbyt olśniewająca kariera jak na kogoś, kto namawia innych do tworzenia — zwraca uwagę jedna z moich rozmówczyń. Jednak moje stare wydanie na okładce punktuje: ponad 4 miliony sprzedanych egzemplarzy, jedna z 32 książek, które mogą zmienić twoje życie (wg portalu BuzzFeed). Nawet jeśli największym osiągnięciem Julii Cameron jest stworzenie „Drogi Artysty”, jest to coś więcej niż program twórczego samodoskonalenia. Podczas 12 tygodni przechodzimy swoistą terapię. Wysyłamy donosy na nauczycieli, kolegów szkolnych i opiekunów, którzy podcinali nam skrzydła („Do wszystkich zainteresowanych: siostra Marianna jest głupią cipą i ma świńskie oczka, a ja umiem pisać poprawnie!”), prostujemy negatywne przekonania na temat twórczego życia i bycia artystą, podpisujemy artystyczne cyrografy, które zobowiązują nas do działania serio, rozważamy naszą relację z pieniędzmi, uczymy się odnajdywać twórcze uśmiercacze (dziś mówimy na to prokrastynacja), mierzymy się z fałszywą cnotą i wszelkimi rodzajami niepozwalania sobie na…
W istocie, jeśli tylko przejdziemy przez te 12 tygodni, nie mogą one zostać stracone. Powinniśmy odzyskać wiarę we własne możliwości, dać sobie przestrzeń na głupie zachowania, które przywiodą nas do twórczości, wzmocnimy wewnętrzną sterowność, entuzjazm i wiarę. No i oczyścimy głowę. Jeśli po tym wszystkim nie powstanie dzieło na miarę Oskara albo chociaż Nike, i tak nie będziemy stratne. 12 tygodni autocoachingu na pewno tchnie w nas inspirację i przybliży do siebie. Jest tylko jeden malutki problem. Trzeba tych 12 tygodni przejść. Co stoi na przeszkodzie?

Przeczytaj koniecznie: Prokrastynacja. Dlaczego zwlekamy?

Poranne strony

Każdy z 12 tygodni omawia konkretne zagadnienie i wyznacza kilkanaście zadań, które powinniśmy przerobić w danym tygodniu. Jeśli myślisz, że łatwo jest chodzić do szkoły, weź się za odrabianie tej pracy domowej! Poza zadaniami przypisanymi do konkretnych zagadnień, które mają pozwolić ci skontaktować się ze sobą i wykiwać twórczą blokadę, są dwa zadania, które powtarzają się każdego tygodnia. To podstawa pracy z „Drogą Artysty”. Pierwsza to poranne strony. Zaraz po przebudzeniu siadasz i odręcznie zapisujesz strumieniem świadomości 3 strony w zeszycie. „Droga Artysty” nie jest tylko dla pisarzy, a pisanie ma oczyszczać pamięć operacyjną u tancerzy, rzeźbiarzy, fotografów, choreografów, ceramików i ilustratorów. Piszesz, nawet kiedy nie masz nic do powiedzenia. Piszesz i nie pomijasz ani dnia. Piszesz zawsze trzy strony, nawet gdyby to miało być o irytującej bieli kartki, którą masz zapełnić drobnym maczkiem. Nie czytasz porannych stron, nie pokazujesz ich nikomu, po prostu to robisz. Nie tylko uwalniają cię one od myśli w taki sposób, w jaki robi to medytacja, ale też przełamują poczucie, że do działania twórczego trzeba usiąść z pomysłem, a pomysł ten powinien być doskonały. Nie, ty siadasz z marszu i piszesz.
Poranne strony są praktyką ukochaną lub znienawidzoną. Stosowaną albo wybiórczo, albo z nabożną sumiennością co rano, ale czasem, kiedy w głowie kocioł, nawet po ukończeniu kursu. Są praktyką przydatną. Na potrzeby tego tekstu ponownie zaczęłam pracować z książką, i już po pierwszym dniu wyciskania z siebie w siódmych potów porannych stron, odpaliły mi się nowe skojarzenia, wspomnienia, zmysłowe obrazy. Moje rozmówczynie też dostrzegają korzyści płynące z tej praktyki i napotykają tę samą co ja przeszkodę. Poranne strony są angażujące, tak bardzo, że często nie starcza czasu na same zadania przypisane do danego tygodnia. A jeśli się je zawala, w człowieka wstępuje poczucie, że na nic ta cała praca i łatwo program porzucić. Martyna Wilde, właścicielka krakowskiego butiku Mapaya, „Drogę Artysty” poznała 20 lat temu w Wielkiej Brytanii, kiedy wszyscy zaprzyjaźnieni muzycy przerabiali swoje 12 tygodni. Sama od 5 lat wraca do pracy z książką. Poranne strony traktuje jako medytację i wyciszenie swojego nadaktywnego umysłu. Egzemplarze tej książki podarowała wszystkim znajomym, ale sama nie przerobiła całego programu i jak mówi — stara się sobie za to nie dowalać. No i jest jeszcze jedna sprawa…

Randki artystyczne

To już dbanie o siebie w najczystszej postaci. Randki artystyczne robi się raz w tygodniu przez cały czas trwania kursu i niezależnie od pozostałych zadań. Co trudne dla niektórych: na randki zabiera się tylko siebie! Żadnych dzieci, przyjaciół, partnera. Randki mogą nas wynudzić lub wybawić. Ich zadaniem jest nastawienie nas na odbiór. W porannych stronach wywalamy światu wszystko, co w środku. Podczas randek pozwalamy się napełnić. Możemy iść do sklepu z rupieciami i oglądać szpargały. Zbierać muszelki w pochmurny dzień na plaży, iść do muzeum lub do kina. Autorka przestrzega przed nadmiernymi aspiracjami – może się wydarzyć, że twój artysta wykrzyknie:

„O rany, nie cierpię tych smutów! Przestań mnie zabierać ciągle w dorosłe miejsca!”.

Wewnętrzne dziecko – artysta – może wybrać przejażdżkę na rolkach, pójście do parku trampolin lub inne formy zabawy. Założę się, że kiedy wrócicie do czasów dzieciństwa i przypomnicie sobie momenty największej kreatywności, zauważycie, że brały się właśnie z tych dwóch źródeł – nudy i zabawy. Stamtąd pochodziły najdziksze pomysły! Jednak korzyści związane z pracą z „Drogą Artysty” dostarczają też głębszych spostrzeżeń. Ania Piwowarska, która przeszła całe 12 tygodni podczas pracy nad własną książką „Autentyczność przyciąga. Jak budować swoją markę na prawdziwym i porywającym przekazie?”, podzieliła się ze mną takim odkryciem:

Na bieżąco, w ramach porannych stron, analizowałam mój stosunek do twórczości. Toczyłam spory z autorką i sama ze sobą. Zapisywałam też różne odkrycia i spostrzeżenia, na przykład że w pewnym momencie dużo łatwiej było mi zmusić się do odrabiania porannych stron (obowiązków) niż do znalezienia czasu i pomysłu na randkę artystyczną (przyjemności). Że łatwiej było się biczować, niż karmić kreatywność i napełniać studnię.

Takich zaskoczeń nie brakuje.

Rzeczywistość potrafi przerosnąć człowieka

Rozpoczynasz kurs z ustalonym przekonaniem, co chcesz w sobie odblokować. Nasze narzędzia mogą jednak wyzwolić obszary twórcze, które od dawna ignorowałaś, albo nawet nie byłaś świadoma ich istnienia,

pisze Julia Cameron. Potwierdzają to dwie moje rozmówczynie. Marta Streng, która chciała odblokować się fotograficznie, żeby poza komercyjnymi sesjami wrócić do autorskich projektów, opowiada o swoich doświadczeniach z książką:

– Początkowo podchodziłam sceptycznie do całego programu. Nie czułam, że te zadania mogą odkryć we mnie więcej, niż sama już wiem. Mimo to brnęłam przez program, choć bez przekonania. W pewnym momencie wydarzyły się dwie sytuacje, które na dobre zmieniły moje podejście do twórczości, do książki i jej magicznego działania, które dzieje się powoli i niezauważalnie w naszym środku.
Pierwszym było przebudzenie się pewnego dnia i poczucie silnej potrzeby pójścia po farby akwarelowe. Nigdy nie malowałam. Nigdy nie przejawiałam nawet najmniejszej chęci wzięcia się za ten temat. Jedyne co lubiłam, to po prostu patrzeć na efekty, jakie daje akwarela. Dwie godziny później miałam już farby w ręku i pędziłam do domu malować. To było jedno z największych zaskoczeń. Po kilku godzinach malowania nastąpiła odczuwalna ulga, a akwarele na dobre zagościły w moim miejscu pracy.
Drugim przełomem był spontaniczny telefon od modelki, która odwiedziła Sztokholm i zaproponowała wspólne zdjęcia. Byłam dosyć niechętna, bo nie czułam się przygotowana. Miałam ze sobą tylko aparat, żadnych przygotowanych pomysłów, żadnego miejsca. Jednak przemogłam się, mając w głowie zdania z książki, które kazały łapać okazje, uspokajając, że nie wszystko musi być idealne. Ta spontaniczna sesja sprawiła, że płakałam. Nie mogąc się przygotować do tematu, byłam skazana na obrazy z mojej głowy. Na to, co czuję. Płakałam na sesji, płakałam także przy obrabianiu zdjęć, ponieważ miałam w rękach coś, co otworzyło najskrytsze zakamarki mojego umysłu – przed czym dotąd się wzbraniałam. Coś, co pozwoliło mi zajrzeć w siebie i tworzyć, tu i teraz. Tworzyć tylko swoje. Była to ogromna zasługa książki , która w największym stopniu oddziaływała poza moją świadomością. Te wszystkie zmiany kiełkowały, kiedy rozum pytał „jak to ma mi pomóc?”. Pomogło jak cholera. Teraz inaczej już patrzę na swoją twórczość. Zaczynam na nowo traktować ją jak zabawę. Jak coś tylko mojego, czego czasem świat nie musi widzieć. Zamiast gadać, zaczęłam działać. Wzięłam się też w końcu za samodzielne wywoływanie analogów, do czego długo nie mogłam się zebrać. Czuję, że w pewnym stopniu moja dusza zdrowieje”.

Inne kobiety, z którymi rozmawiałam, wspominały o odnalezieniu nowej ścieżki kariery, powrocie do malarstwa, twórczym odblokowaniu lub nieoczekiwanych zmianach. Magdalena Berecka, nauczycielka jogi i psia behawiorystka, napisała do mnie:

ciekawym efektem ubocznym „Drogi Artysty” było zrozumienie, że chcę mieć dziecko, jestem na nie gotowa i że teraz jest dobry czas. Zadbałam o siebie i znalazło się miejsce na Małość, która rok wcześniej była totalną abstrakcją. Małość urodzi się w grudniu. Nazywa się Fryderyk.

Ośmielicie się spróbować?

Justyna Kokoszenko

Może cię zainteresować: Oczy patrzą i ręce trzymają, czyli tajemnica Kręgów Kobiet

Blogerka (Blimsien.com), dziennikarka, projektantka ubioru, wyznawczyni girl power, pomysłodawczyni i założycielka facebookowych grup Girl Gang by Blimsien, która wspiera kobiety na zasadzie sisterhoodu (idei siostrzeństwa). Ekspertka w zadawaniu sobie i innym pytań. Dzięki niej kobiety uczą się osiędbania.

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ