Julia Rocka: „To wyszło spontanicznie, z pandemicznej nudy”
Od spontanicznego nagrania do złotej płyty
Julia Rocka na co dzień studiuje aktorstwo w łódzkiej Szkole Filmowej i pisze pracę magisterską. W lipcu 2020 roku opublikowała swój pierwszy utwór „Jeep”, a dwa lata później singiel „Oficjalna wersja zdarzeń” otrzymał status złotej płyty. Jej debiutancki album Blaza jeszcze przed premierą został przesłuchany ponad 50 milionów razy
Sylwia Wołoch: Dlaczego Blaza? Skąd taki tytuł?
Julia Rocka: Zacznę może od tego, że pierwsze dwa single, które wydałam niezależnie razem z moim producentem Michałem, czyli „Jeep” i „Twój smak” powstały amatorsko niemalże w domowych warunkach. Natomiast pierwszą piosenką, jaką nagrałam profesjonalnie, pod okiem wytwórni, była „Oficjalna wersja zdarzeń”. Podczas tych nagrań byłam tak zestresowana, że miałam trudność ze swobodnym wydobyciem dźwięku. Wtedy mój producent Michał, który jednocześnie jest moim dobrym przyjacielem, widząc jak bardzo jestem spięta, powiedział do mnie: „Julka, zarzuć blazę”. Ja to oczywiście zrozumiałam, bo blaza w naszym języku, oznaczała, żebym się zrelaksowała i zaśpiewała z większym luzem.
Wszyscy w studiu byli zaskoczeni tym nietypowym słowem, ale jednocześnie bardzo im się spodobało. Uznaliśmy, że to będzie fajny tytuł płyty, bo nie tylko opisuje ekspresję mojego śpiewania, ale też spaja tę płytę, która jest zbiorem moich refleksji na temat wchodzenia w dorosłość.
Dla mnie blaza oznacza znieczulenie, któremu ulegamy – czasami bezrefleksyjnie – wchodząc w dorosłość. Blaza może również mieć pozytywne znaczenie, to może być pancerz ochronny, który pozwala nam chronić swoją wrażliwość przed brutalnym i sformalizowanym światem dorosłości.
Zobacz też: Gdzie jest „Najbliżej siebie” śpiewa ANOWA. Inspirujący debiut!
Wspomniałaś o swoim pierwszym singlu – „Jeep”. Skąd pomysł, żeby nagrać i opublikować piosenkę?
Zaczęło się od pandemii i zamknięcia szkoły aktorskiej. W domu pisałam wiersze, coś tam malowałam, oglądałam filmy – nic produktywnego. Napisał do mnie wtedy kolega z liceum Michał, który zaproponował spacer i przy okazji okazało się, że tworzy muzykę. Ja od dziecka pisałam poezję i jestem wrażliwa na słowo, stwierdziłam, że możemy się spotkać i coś razem stworzyć. To było zupełnie spontaniczne, właściwie dla zabicia czasu. Tak powstał „Jeep”, wrzuciłam go do sieci i niespodziewanie stał się viralem.
Czyli twoja kariera muzyczna zaczęła się przypadkiem.
Tak, zupełnie przypadkiem. Całe życie marzyłam o aktorstwie i nadal nie mogę uwierzyć, że moje życie przez ostatnie dwa lata tak bardzo się zmieniło. Jestem taką osobą, która musi mieć wszystko zaplanowane. Miałam plan, żeby zdać maturę, dostać się do szkoły aktorskiej, a potem do teatru, a tu nagle gram koncerty, wydaję debiutancką płytę i mam kontrakt z wytwórnią. Nadal to do mnie nie dochodzi, ale to dla mnie dowód na to, że życie jest absolutnie nieprzewidywalne. Ja się temu poddaję, nie buntuje się, bo jest mi dobrze w tym miejscu, w którym jestem.
Teledyski do twoich piosenek są bardzo oryginalne. W „Balansie” łączysz nowoczesny ekran LEDowy z klasyczną wanną i harfą. Sama wymyślasz te koncepcje czy ktoś ci pomaga?
Często pracuję tak, że wysyłam do reżysera wstępny moodboard ze zdjęciami, pomysł na scenariusz klipu i potem o tym dyskutujemy. Akurat „Balans” powstawał z bardzo fajną ekipą „Nanimo Films”, która wykazała się ogromnym zaangażowaniem i bardzo pomogła w wymyślaniu koncepcji. W przypadku „Niebieskiego swetra” to ja wyszłam z konceptem pracowni krawieckiej, a potem reżyserka dopełniła scenariusz o swoje pomysły. W tym teledysku bardzo mi zależało, żeby pokazać drugą stronę piosenki. Tekst jest napisany jakby oczami zrozpaczonej dziewczyny, która tęskni za chłopakiem. Natomiast w warstwie wizualnej znalazły się elementy zemsty, grozy i władzy.
Lubię przemycać aktorskie smaczki i inspirować się sztuką klasyczną, bo to też jest moja ogromna pasja – historia sztuki i malarstwo. Ogólnie często współpracuję z kreatywnymi ludźmi, którzy podsuwają mi różne pomysły. To nie jest tak, że wszystko wymyślam całkiem sama, ale muszę przyznać, że jestem nieco autorytarna i mam swój klucz estetyczny, który zawsze musi być spełniony i zawsze mam to ostatnie słowo.
Jesteś taką „Zosią Samosią”, ale pozwalasz czasem sobie pomóc.
Oj tak, jestem zdecydowanie „Zosia Samosią”. Myślę, że dzięki temu sprawnie się ze mną pracuje bo jestem szybka, kreatywna i profesjonalna. Z drugiej strony – bardzo konkretna i wymagająca. Potrafię być bardzo niezadowolona, kiedy coś nie jest na czas, albo jak coś nie jest starannie zrobione. Zdarza się, że piszę maila o 22:00, że trzeba wnieść jakieś poprawki i wiem, że jestem wtedy nie do zniesienia, ale nie potrafię inaczej, bo efekt musi być idealny (śmiech).
Przeczytaj również: Martin Lange: „Dużo ludzi mówi, że na płycie jesteśmy ugłaskani. Gdy zobaczą, jak brzmimy na koncertach, będą zaskoczeni”
W „Balansie” śpiewasz o współczesnej obsesji piękna, a w „Jestem za” wyznajesz, że nigdy nam nie wystarczysz. Mimo to cały czas wystawiasz się na krytykę, publikując w swoich mediach społecznościowych. Co to o tobie mówi?
Uświadomiłam sobie, że często popełniałam ten błąd, że nie sugerowałam się swoimi potrzebami, tylko starałam się spełnić oczekiwania innych. To była pułapka, bo potem osiągałam jakiś sukces, wszyscy dookoła się cieszyli, a ja nie. Teraz pracuję nad tym, żeby podejmować decyzje i żyć w zgodzie ze sobą.
Jeżeli chodzi o obsesję piękna, ten temat jest mi bardzo bliski, bo oprócz tego, że codziennie wystawiam się na ocenę innych w social mediach, to jeszcze wybrałam taki zawód, w którym wygląd ma duże znaczenie. Na aktora patrzy się jednak jako na obiekt estetyczny w filmie. Mierzyłam się z tymi oczekiwaniami i chciałam sprostać kanonom, które są w social mediach czy też w szkole aktorskiej, gdzie wszystkie dziewczyny są piękne, a mimo to mają wiele kompleksów. To niestety bardzo przykre. A ja dążę do tego, żeby jednak mieć przyjemność z życia. Myślę, że akceptacja niedoskonałości i swoich słabości jest kluczem do tego.
Czy to co tworzysz i publikujesz jest formą buntu przeciwko tym oczekiwaniom?
Teksty, które piszę, są formą buntu, próbą wyzwolenia z ram społecznych i oczekiwań innych. Chcę pokazać, że jestem dojrzałą, świadomą kobietą, że mam prawo odważnie powiedzieć to, co myślę. Ta płyta jest odzwierciedleniem tego, co naprawdę czuję i jest bardzo szczera.
Twoje teledyski są bardzo sensualne, a teksty opowiadają szczerze o twoim życiu, niektóre są też dwuznaczne. Czy zdarza się, że jesteś oceniana na podstawie tego, co piszesz?
Niektóre teksty są faktycznie prowokujące, ale to zawsze świadomy zabieg i podejrzewałam, co mogą wzbudzić w niektórych osobach. Najbardziej byłam ciekawa, jak zareaguje moja mama i babcia, na przykład na sformułowanie „Ty chcesz blow job, ja chce blow-up” w piosence „Blow-Up” (śmiech).
I jak zareagowały?
Były zaskoczone. Nie dziwi mnie to (śmiech). Moja rodzina zna mnie ze strony grzecznej córki czy wnuczki, a ja przecież doświadczam życia na różnych płaszczyznach. W piosenkach często piszę o relacjach damsko-męskich, do których moja rodzina nie ma za bardzo dostępu.
W szkole aktorskiej nauczyłam się odwzorowywać wiarygodnie rzeczywistość na scenie i grać moje postacie autentycznie. A przecież fizyczność jest nieodłącznym elementem życia i nie ma co tego ukrywać. W moich piosenkach nie ma tematów tabu, a „Blow-Up” to dość powszechna opowieść o tym, że czasami intencje dwóch osób w relacji trochę się mijają.
Staram się, żeby moje teksty były mieszanką humoru, ironii i dystansu, więc są świadomie prowokujące, ale jednocześnie prawdziwe. Piszę o tym, z czym się mierzyłam w życiu, np. miałam tęsknotę za prawdziwą, szczerą miłością, a doświadczałam dość przedmiotowego traktowania. Takie sytuacje właśnie powodują w człowieku tytułową „Blazę”. W momencie gdy parokrotnie ktoś Cię zawiedzie, zakładasz pancerz i dystansujesz się, stajesz się mniej ufna i bardziej ostrożna.
Może cię zainteresować: Natalia Nykiel: „Trochę kłamałam z tym, że nie umiem być suką”
W którą muzyczną stronę chciałabyś pójść: bardziej słyszysz się w radiu czy próbujesz znaleźć swoją własną niszę?
Byłoby wspaniale, gdyby mnie puszczali w radiu, to jest moje małe marzenie, ale nie mam na to wpływu. To jest trochę loteria, bo tworzymy z Michałem – moim przyjacielem i producentem – naszą autorską muzykę i nie dostosowujemy za bardzo do trendów. Tworzymy coś, co może się obiektywnie wydawać dziwne czy nietypowe, więc rozumiem, że może to się do radia za bardzo nie nadaje, ale mam nadzieję, że za którymś razem się uda!
A widzisz się w komercyjnych konkursach, takich jak Eurowizja?
Nie wiem, czy jestem na tyle odważna. Może na jakimś kolejnym etapie życia. Teraz jakbym miała występować w telewizji przed tyloma osobami i reprezentować Polskę za granicą, chyba bym tego nie udźwignęła.
Jak to się stało, że nagrałaś piosenkę z Kukonem?
Zainspirował mnie do napisania tej piosenki film Antonioniego pod tytułem „Powiększenie”. Numer jest wyjątkowo sensualny i czuliśmy z Michałem, że przydałaby się w nim męska perspektywa. Dodatkowo to najbardziej trapowy ze wszystkich moich utworów, więc świetnie pasował do niego feat raperski. Napisaliśmy do Kukona, a jemu bardzo spodobała się koncepcja i od razu napisał, że chętnie się dogra. Ja się nawet nie nastawiałam, że to się uda, bo wtedy miałam dopiero trzy wydane numery. Teraz jesteśmy nominowani do Fryderyków, co jest ogromnym zaskoczeniem, ale bardzo się z tego powodu cieszę.
Ogromne gratulacje. Czy sława Cię zaskoczyła?
Zdecydowanie tak. Nie spodziewałam się, że moja muzyka przypadnie tylu osobom do gustu. To bardzo miłe! Ale przyznam też, że jestem raczej typem człowieka lubiącym spokój, więc ilość bodźców związanych z wystawianiem się publicznie czasami mnie przytłacza.
Widzę, że masz na sobie perły, które stały się już chyba twoim atrybutem. Widać to szczególnie w teledyskach. Skąd ten wybór?
Mam wrażenie, że inna biżuteria do mnie nie pasuje. W perłach czuję się jak w drugiej skórze. To mało nowoczesny dodatek, ale ja też chyba nie ubieram się zgodnie z nowoczesnymi trendami. Nie mam takiej potrzeby. Mam swoje ulubione rzeczy w szafie, często są to rzeczy vintage. Mam nawet marynarki mojej mamy sprzed 30 lat. W tych ubraniach czuję się sobą. W większości teledysków wyglądałam pewnie podobnie, ale lubię ten wizerunek i nie chcę go zmieniać z teledysku na teledysk. To jestem ja, Julia Rocka.
Sprawdź również: Jakub Skorupa: „Może jestem człowiekiem, który nigdy nie znajdzie sobie miejsca?”
Na swoim TikToku stworzyłaś sobie dość pokaźne grono postaci, które imitują rodzinę, jednak grasz je wszystkie samodzielnie. Co było twoją inspiracją – rodzina, znajomi czy wyobraźnia?
Jestem dobrym obserwatorem i to pomaga mi pisać piosenki, ale też wcielać się w różne postacie. Pewnie moja pasja aktorska także miała znaczenie. Każda postać powstawała bardzo spontanicznie, ale inspiracje i prototypy czerpałam z życia. Podchodzę do tego, co robię z humorem i dystansem. Ciotka czy Stefa to takie osoby, które wiecznie wszystko krytykują. Pokazuję w prześmiewczy sposób tego typu postawy.
Czy granie i śpiewanie idzie u ciebie w parze, czy śpiew jest tylko przelotną przygodą? Czy w przyszłości chcesz skupić się wyłącznie na aktorstwie?
Na początku myślałam, że śpiew będzie tylko przelotną przygodą, ale szybko stał się moją ogromną miłością i na pewno w najbliższym czasie z niej nie zrezygnuję. W przyszłości chciałabym połączyć te dwie pasje.
Jak wygląda plan twojej kariery na najbliższy rok?
Kwiecień będzie dość intensywny, bo gram swoją trasę koncertową, m.in. we Wrocławiu, Poznaniu czy Gdańsku. Na lato planuję różne festiwale i muszę skończyć magisterkę, ciągle mam to z tyłu głowy, ale ciężko mi idzie (śmiech). Kolejnym etapem jest zajęcie się castingami aktorskimi, bo trochę to zaniedbałam. A dalej zobaczymy co życie przyniesie.