Tuesday, March 25, 2025
Home / Ludzie  / Gwiazdy  / Joanna Kulig. Aktorka mimo woli…

Joanna Kulig. Aktorka mimo woli…

Jest młoda, utalentowana. Gra w kilku językach, współpracuje z najlepszymi światowymi aktorami i reżyserami. Sprawdź czego nie robi

Nie lubię nie pracować. Oczywiście nie lubię się czuć przeciążona, ale wolę, jak coś się dzieje.

Nie lubię nie pracować. Oczywiście nie lubię się czuć przeciążona, ale wolę, jak coś się dzieje. / Sukienka: Simple CP, kolczyki: Ania Kuczyńska for Yes

Jedna z najbardziej utalentowanych polskich aktorek teatralnych i filmowych młodego pokolenia. Gra w kilku językach, współpracuje z najlepszymi światowymi aktorami i reżyserami. „Miastu Kobiet” opowiada o śpiewaniu, łzach na planie filmowym i scenach z Juliette Binoche.

Nie lubię nie pracować. Oczywiście nie lubię się czuć przeciążona, ale wolę, jak coś się dzieje.

Nie lubię nie pracować. Oczywiście nie lubię się czuć przeciążona, ale wolę, jak coś się dzieje. / Sukienka: Simple CP, kolczyki: Ania Kuczyńska for Yes, fot. Adam Lewanowicz

Miasto Kobiet: O czym marzyłaś jako dziecko?

Joanna Kulig: O śpiewaniu! To była moja pasja od urodzenia. Odkąd pamiętam, wyobrażałam sobie, że jestem piosenkarką, wygrywam konkursy, tańczę i podróżuję. Puszczałam muzykę i biegałam po kuchni, a moja siostra za mną. Strasznie mi to przeszkadzało, mówiłam: „Nie biegaj za mną, bo mi przeszkadzasz w moim marzeniu”.

Miasto Kobiet: Dlaczego więc poszłaś do szkoły aktorskiej?

Joanna Kulig: Zdawałam na Akademię Muzyczną w Katowicach. Marzył mi się Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, ale się nie dostałam. Ktoś mi powiedział, że w Krakowie na PWST jest wydział aktorsko-wokalny, więc nie zastanawiając się wiele, złożyłam papiery. Tydzień przed egzaminem chciałam się wycofać, bo dotarło do mnie, jak dużo tekstów trzeba się nauczyć na pamięć. Ale zapłaciłam już wpisowe i nie dało się go odzyskać, więc poszłam na egzamin.

Miasto Kobiet: Jak rozumiem, nie przygotowywałaś się do niego zbyt długo?

Joanna Kulig: Znałam na pamięć wiersz Norwida Fortepian Chopina. W technikum hotelarskim wykułam go na konkurs recytatorski. Musiałam być niezła, bo wszyscy słuchali jak zahipnotyzowani.

Miasto Kobiet: Technikum hotelarskie?

Joanna Kulig: Tak, miałam taki edukacyjny epizod (śmiech), bo mama powiedziała, że śpiew śpiewem, ale dobrze byłoby mieć jakiś zawód. Dlatego jako nastolatka oprócz wykształcenia muzycznego zdobyłam konkretny fach (śmiech).

Miasto Kobiet: Dobrze, i ten Norwid wystarczył?

Joanna Kulig: Był jeszcze do przygotowania fragment prozy staropolskiej. Przypomniałam sobie, że w kościele na końcu mszy jest zawsze modlitwa, która by się nadawała. Wpadłam do zakrystii, do księdza, spisałam ją z Księgi Psalmów i miałam tekst staropolski. Przeszłam pierwszy etap egzaminów, ale nie zostałam przyjęta, bo zdobyłam za mało punktów. Pomyślałam jednak, że skoro tak daleko zaszłam bez przygotowania, to może egzaminatorzy dostrzegli we mnie talent, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Rok później podeszłam do egzaminów raz jeszcze i udało się. Aktorką zostałam więc, jak widzisz, trochę z przypadku. Już po pierwszym roku chciałam uciekać i ponownie zdawać na uczelnię muzyczną.

Miasto Kobiet: Dlaczego?

Joanna Kulig: To był dla mnie abstrakcyjny świat. Jakieś etiudy aktorskie, wchodzenie w dziwne stany emocjonalne, interakcje z innymi ludźmi. Trzeba było się uczyć mówić różne teksty w określony sposób. Straszna męczarnia. Mnie to w ogóle nie wychodziło, chciałam tylko śpiewać, więc dla mnie liczyły się jedynie zajęcia muzyczne. Z pozostałych przedmiotów uczyłam się tylko tyle, żeby mnie nie wyrzucili. Dopiero dużo później, kiedy zaczynałam czuć, o co może w aktorstwie chodzić i dlaczego tak innych pociąga, zaczęły się pojawiać w głowie przebłyski dziwnych stanów.

Szkoła teatralna to był dla mnie na początku abstrakcyjny świat. Jakieś etiudy aktorskie, wchodzenie w dziwne stany emocjonalne, interakcje z innymi ludźmi. Straszna męczarnia

Szkoła teatralna to był dla mnie na początku abstrakcyjny świat. Jakieś etiudy aktorskie, wchodzenie w dziwne stany emocjonalne, interakcje z innymi ludźmi. Straszna męczarnia / Sukienka: Maciej Zień, fot. Adam Lewanowicz

Miasto Kobiet: Jak na aktorkę z przypadku wyjątkowo szybko trafiłaś do Starego Teatru.

Joanna Kulig: To dopiero było zaskoczenie! Na drugim roku wygrałam casting, a na trzecim zaczęłam regularnie grać. A zaczęło się od tego, że Mikołaj Grabowski, ówczesny dyrektor Starego Teatru, postanowił zrobić z naszą grupą wokalno-estradową pierwszy akt „Operetki” Gombrowicza. Bardzo mi się podobały te piosenki, no ale co zrobić z tym moim nieszczęsnym, nieudanym aktorstwem?! Zapytałam Grabowskiego, czy gra aktorska musi być na takim samym poziomie jak śpiew. On, że oczywiście, więc się wtedy wzięłam za aktorstwo i zaczęłam ćwiczyć tak samo intensywnie jak śpiew. Zagraliśmy „Operetkę”, minęło kilka dni od premiery i dostaję zaproszenie na casting do Starego. Z wrażenia usiadłam. Ja na casting? To niemożliwe. Przesłuchiwała mnie Maja Kleczewska, potem wzięła mnie do Mikołaja Grabowskiego i mówi: „Chcę ją do tej roli Hermii w ’Śnie nocy letniej’”.

Miasto Kobiet: A niedługo potem zrezygnowałaś z etatu w teatrze. Podobno przez Kleczewską właśnie.

Joanna Kulig: Rzeczywiście, rola Hermii była trudna. Poza tym bardzo dużo wtedy grałam, były okresy, że 18 razy w miesiącu. Do tego chodziłam na castingi i miałam za sobą pierwszy film „Środa, czwartek rano”. Byłam przeciążona, dawałam z siebie zbyt wiele, co jest zresztą syndromem typowym dla młodych aktorów. Poczułam się wypalona. I ciągle miałam wahania, czy chcę ten zawód uprawiać. Moment, kiedy rezygnowałam z etatu w Starym, był w moim przekonaniu równoznaczny z rzuceniem aktorstwa. Składając wypowiedzenie, mówiłam sobie: „Nie chcę już tego robić”. Miałam taki kryzys, że pozamykałam w pudłach nagrody i wszystko, co mi się kojarzyło z aktorstwem.

Miasto Kobiet: Ale wróciłaś.

Joanna Kulig: Minął jakiś czas, ochłonęłam, odpoczęłam. Kiedyś włączyłam Teatr Telewizji, leciała „Doktor Halina” w reżyserii Marcina Wrony, ze mną w roli głównej. Spodobało mi się to, jak zagrałam. Pomyślałam wtedy: „Może zbyt radykalnie do tego podchodzisz, że rzucasz od razu wszystko”. I zaczęłam krok po kroku układać na nowo to moje aktorstwo w głowie. Kiedy odpoczęłam i wyciszyłam się, przyszły propozycje ról w zagranicznych filmach, w „Kobiecie z piątej dzielnicy” i „Sponsoringu”. Ale to w Starym Teatrze przeszłam chrzest bojowy. To tam, a nie w szkole teatralnej, najwięcej się nauczyłam.

Miasto Kobiet: Co się w Tobie zmieniło po tym kryzysie?

Joanna Kulig: Nauczyłam się rozkładać energię, dbać o siebie, a nie tylko o rolę. Nie wyrywam z siebie wszystkich emocji tam, gdzie nie jest to potrzebne. Poznałam siebie na tyle, że wiem, które rolę chcę grać, a których nie, i zdecydowałam, że będę ten zawód uprawiać na swoich zasadach albo wcale. Pamiętam, jak przy pierwszych rozmowach o „Sponsoringu” pytałam Małgosię Szumowską, jakimi metodami będzie ze mną pracować. Bo ja chciałam graną przeze mnie postać wykreować, nie wypalając się przy tym emocjonalnie, a wiedziałam, że ona oczekuje od aktorów budowania ról na własnych przeżyciach. Na szczęście uspokoiła mnie, mówiąc, że nieważne są metody, liczy się efekt.

Gdybym musiała się określić, czy tylko gra, czy tylko śpiew, to pewnie wybrałabym śpiew. Na szczęście nie muszę podejmować takich decyzji.

Gdybym musiała się określić, czy tylko gra, czy tylko śpiew, to pewnie wybrałabym śpiew. Na szczęście nie muszę podejmować takich decyzji. / Sweter: Łukasz Jemioł Basic, Pierścionek: H&M, Okulary: Christian Dior/ Safilo, fot. Adam Lewanowicz

Miasto Kobiet: Jakie metody gry aktorskiej są stosowane najczęściej?

Joanna Kulig: Krzysztof Globisz powtarzał nam w szkole teatralnej, że nie ma jednej obowiązującej i doskonałej techniki. Każdy aktor wypracowuje swoją. Są aktorzy, którzy pracują metodą Stanisławskiego, czyli odwołują się do własnych doświadczeń, wspomnień, przeżyć wewnętrznych, tego, co składa się na pamięć emocjonalną. Inni wolą technikę Czechowa, czyli zadawanie pytań do postaci, i ta metoda jest mi najbliższa. Są też aktorzy, którzy podchodzą do roli czysto intelektualnie. Swoje ulubione metody mają też reżyserzy, każdy z nich próbuje do aktorów dotrzeć odmiennymi sposobami. U mnie w wyzwalaniu emocji pomaga muzyka. Słyszę ją i np. chce mi się płakać. Żeby wywołać łzy, nie muszę przywoływać wspomnień z dzieciństwa, gdy np. mama na mnie nakrzyczała.

Miasto Kobiet: Zawsze podziwiałam aktorów za to, że potrafią płakać na zawołanie.

Joanna Kulig: Są na to różne metody. Jak trzeba, używa się mentolu, są też sztuczne łzy. Nie mam już poczucia, jak na początku mojej drogi aktorskiej, że to obciach korzystać z takich wspomagaczy. Jak masz kilkanaście dubli, to na pewno nie wystarczy ci własnych łez. Albo jak reżyser wymyśli, że ta łza ma ci się uformować w kąciku oka i spływać wolno w określony sposób. Bo reżyserzy często wymyślają rzeczy nie do wykonania. Nie lubię płakać na planie. Jak czytam scenariusz, to zwracam uwagę na to, czy trzeba będzie płakać (śmiech).

Miasto Kobiet: Jakich jeszcze scen nie lubisz?

Joanna Kulig: Sceny z nagością zawsze są trudne. I chyba nie ma aktora, który by je lubił.

Miasto Kobiet: Opowiadając o „Sponsoringu”, użyłaś kiedyś sformułowania, że kręcenie scen erotycznych w tym filmie było higieniczne. Co to znaczy?

Joanna Kulig: Film kręciliśmy we Francji, a tam jest tak, że przychodzi pani z cielistą taśmą i pyta, czy sobie życzę, by mieć osłonięte części intymne. To było ważne dla mnie, bo stawiało granice, pokazywało jednoznacznie, że to gra. Żeby oswoić temat nagości, oglądałam dużo aktów: rzeźb, obrazów, rysunków.

Miasto Kobiet: Myślałam, że w ramach przygotowania do takich ról ogląda się filmy pornograficzne, a nie dzieła sztuki.

Joanna Kulig: Filmy też oglądałam. Dokumentalny, o kobietach uprawiających sponsoring, i filmy ze scenami masturbacji. Były mi potrzebne do zbudowania takiej sceny. Wybrałam z nich charakterystyczną mimikę, skonsultowałam z reżyserką i to odegrałam. Do tego miałam na planie muzykę poważną, a ona zawsze dobrze na mnie działa. Kiedy się takie sceny konstruuje od A do Z, to gdy kończy się film, łatwiej jest wrócić do siebie, bo wiadomo, że się z siebie nie skorzystało, że to była gra. Pomogło mi też to, że w „Sponsoringu” nagość jest uzasadniona. To jest coś innego niż rozbieranie się dla rozbierania. Miałam w Polsce i za granicą kilka propozycji ról, które odrzuciłam, bo nie było w scenariuszu uzasadnienia dla scen rozbieranych.

Miasto Kobiet: W Polsce najbardziej znana jesteś ze „Sponsoringu”, a przecież zagrałaś wcześniej w „Kobiecie z piątej dzielnicy” Pawła Pawlikowskiego.

Joanna Kulig: „Sponsoring” miał dobrą promocję, atrakcyjną tematykę i wielką gwiazdę Juliette Binoche. Był pokazywany w kilkudziesięciu krajach. A „Kobieta z piątej dzielnicy” to film studyjny, bardziej subtelny, choć też z gwiazdorską obsadą, bo grałam z Ethanem Hawkiem i Kristin Scott Thomas. Oba te filmy składają się na moją paryską przygodę, bo były kręcone mniej więcej w tym samym czasie. Cieszę się, że jest teraz na świecie głośno o znakomitej „Idzie”, kolejnym filmie Pawlikowskiego, w którym miałam przyjemność zagrać i zaśpiewać.

Miasto Kobiet: O współpracy z Juliette Binoche i Ethanem Hawkiem opowiadasz na ogół w sposób lekki. A jak było naprawdę? Filmy francuskojęzyczne i z taką obsadą to chyba był skok na głęboką wodę?

Joanna Kulig: Gdybym zastanawiała się nad tym zbyt mocno, stres mógłby mnie sparaliżować. Cieszyłam się, że gram, i skupiłam się na tym, by dobrze zbudować swoje postaci. Oczywiście potwornie się denerwowałam, szczególnie przy scenach hotelowych z Juliette Binoche. Po pierwsze, że taka gwiazda, a po drugie, że nie mówiłam po francusku. Nauczyłam się tego języka na potrzeby filmu i nie miałam swobody, która pozwoliłaby mi na improwizacje na planie. Ale Juliette jest bardzo naturalna, superintuicyjna i wspaniale mi się z nią pracowało. A z Ethanem Hawkiem w ogóle się nie denerwowałam, on też nie umiał francuskiego (śmiech). Musiał się uczyć, nie wychodziły mu te zdania. Mieliśmy więc ten sam problem.

Miasto Kobiet: Nie trzeba dobrze znać języka, żeby występować w zagranicznych produkcjach?

Joanna Kulig: Jestem dowodem, że nie trzeba. Gram po francusku, niemiecku i angielsku, nie znając tych języków perfekt, cały czas się ich uczę.

Miasto Kobiet: Wolisz grać w filmach polskich czy zagranicznych?

Joanna Kulig: Wiadomo, że w polskich produkcjach czuję się swobodniej, bo gram w swoim języku. Ale na planach międzynarodowych jest adrenalina, bo trzeba sobie poradzić, skomunikować się w innym języku. Świetnie to zadziałało na planie „Hansel i Gretel: łowcy czarownic”. Jak nie znasz wielu słów, to nie możesz za dużo analizować. I to jest bardzo dobre, bo grasz jak zwierzę, wyzwalasz inne emocje i trafiasz w punkt. W szkole teatralnej często powtarzali nam, że najważniejsza jest prostota. Kiedy nie masz perfekcji w języku obcym, otrzymujesz proste komunikaty. Nieraz reżyserzy mówią, że jak dają proste komunikaty, to aktor lepiej gra.

Juliette Binoche jest bardzo naturalna, superintuicyjna i wspaniale mi się z nią pracowało. A z Ethanem Hawkiem w ogóle się nie denerwowałam, on też nie umiał francuskiego. Mieliśmy więc ten sam problem.

Juliette Binoche jest bardzo naturalna, superintuicyjna i wspaniale mi się z nią pracowało. A z Ethanem Hawkiem w ogóle się nie denerwowałam, on też nie umiał francuskiego. Mieliśmy więc ten sam problem. / Sukienka: Simple CP, Kolczyki: Ania Kuczyńska for YES, fot. Adam Lewanowicz

Miasto Kobiet: Paweł Pawlikowski zobaczył Cię w teatrze telewizji „Doktor Halina” i specjalnie dla Ciebie stworzył postać w „Kobiecie z piątej dzielnicy”, której w pierwotnym scenariuszu nie było. Małgorzata Szumowska zapragnęła mieć Cię w „Sponsoringu” po obejrzeniu filmu „Środa, czwartek rano” Grzegorza Packa. A on? Jak Cię znalazł?

Joanna Kulig: Pacek robił casting w szkole teatralnej. Cała grupa poszła. Byłam akurat w okresie prób do „Snu nocy letniej” w Starym, więc byłam już mocno rozegrana. Bardzo się Packowi spodobałam. Mówił mi potem, że jak weszłam, to on od razu wiedział, że jestem Tereską z jego filmu. „Środa, czwartek rano” wszedł do kin, gdy skończyłam już szkołę. Dostałam za niego nagrodę na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni za debiut aktorski, więc w środowisku się rozeszło, że pojawiła się młoda, zdolna dziewczyna. Miałam ten atut, że będąc po szkole teatralnej, wyglądałam tak młodo, że mogłam grać nastolatki. A to zawsze jest plus, bo nie trzeba brać naturszczyków.

Miasto Kobiet: A jak Ci się grało z siostrą?

Joanna Kulig: Dziwnie, ona się przejmowała mną, a ja nią (śmiech). Trudno było tę siostrzaność zostawić poza planem, szczególnie że np. w „Wassie Żelazowej” w OCH Teatrze grałyśmy siostry, ona niepełnosprawną, a ja taką niedobrą, która się nią opiekowała.

Miasto Kobiet: Siostra została aktorką, bo zainspirowała ją Twoja kariera?

Joanna Kulig: Nie, Justyna od zawsze chciała być aktorką. Wcielała się jako dziecko w różne postaci, odgrywała sceny, reżyserowała koleżanki. W dodatku pięknie śpiewa, ma z natury głos operowy. Na studia dostała się za pierwszym razem.

Miasto Kobiet: Siostra występuje jako Justyna Schneider. Żeby Was nie mylono?

Joanna Kulig: A i tak mylą (śmiech). Pseudonim Justyny to taki znak oddzielenia. Mimo podobieństwa jesteśmy odrębnymi jednostkami, mamy odmienne drogi artystyczne. Ale chętnie razem gramy i śpiewamy. Schneider to nazwisko prababci Kunegundy, do której jesteśmy podobne.

Miasto Kobiet: Cała rodzina jest tak utalentowana jak Wy?

Joanna Kulig: Tata grał na weselach na klarnecie i jako drużba na poczekaniu wymyślał rymowanki. A siostry mamy pięknie śpiewały. Z rodzeństwa jako pierwszy swój talent objawił najstarszy brat i poszedł do szkoły muzycznej. Obecność muzyki była w domu czymś naturalnym. Słuchało się jej, rozmawiało o niej, wspólnie się muzykowało.

Miasto Kobiet: Do szkoły muzycznej chodziłaś w Krynicy. Mieszkałaś w internacie, szybko więc musiałaś się uniezależnić.

Joanna Kulig: Krynica jest stosunkowo niedaleko Muszynki, z której pochodzę, i mieszkałam w internacie bardziej z wygody, żeby po nocach nie wracać do domu.

Miasto Kobiet: Wiem, że jesteś bardzo zajęta próbami, spektaklami, filmami; minęło kilka tygodni, zanim udało nam się spotkać. Ale kiedy już zdarzają Ci się przerwy w pracy, to co robisz?

Joanna Kulig: Wykonuję prace biurowe (śmiech), wysyłam maile, robię porządki, nadrabiam zaległości towarzyskie. Czasem po prostu odpoczywam, pływam, spaceruję, jeżdżę na rowerze. Raz miałam taką fazę, że przez dwa tygodnie gotowałam żurki, bigosy i inne potrawy kuchni polskiej, które kojarzą mi się ze smakami dzieciństwa. Nie lubię nie pracować. Oczywiście nie lubię się czuć przeciążona, ale wolę, jak coś się dzieje.

Miasto Kobiet: Rozmawiamy o Twoim dojrzewaniu do aktorstwa. Jak jest dziś, po kilkudziesięciu rolach teatralnych i filmowych? Wolisz grać czy śpiewać?

Joanna Kulig: Najbardziej lubię formy musicalowe, które łączą grę, śpiew i taniec, tak jak się to dzieje w najnowszym spektaklu Wojciecha Kościelniaka „Niech no zakwitną jabłonie”, wystawianym w warszawskim Teatrze Ateneum. Mam tam długie, wymagające sceny monologu, tańczę synchronicznie, śpiewam solo i na cztery głosy. Jestem w tym spektaklu w swoim żywiole. Ale gdybym musiała się określić, czy tylko gra, czy tylko śpiew, to pewnie wybrałabym śpiew. Na szczęście nie muszę podejmować takich decyzji.

Rozmawiała Aneta Pondo

Foto: Adama Lewanowicz/ lewanowicz.pl

Stylista: Konrad Fado/ conradofado.pl

MUA&hair: Joanna Piątkowska

Studio: Studio 4 Piętro/ Warszawa, ul. Żelazna 4

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ