Chcieli z niej zrobić „następną Adele”. Na szczęście się nie udało
Sprawdź, dlaczego Jessie Ware nareszcie może spać spokojnie
„That! Feels Good!” Jessie Ware powraca w doskonałym stylu po 3 latach od poprzedniej płyty. Po niezwykle zmysłowym „What’s your pleasure?”, który można spokojnie uznać za najlepszy album Jessie Ware, na nowej płycie rozwija temat przyjemności w związku, a zwłaszcza w seksie. Nie są to jednak dwie takie same płyty
„Chciałabym, żeby przy tej muzyce każdy poczuł, że może śpiewać i tańczyć”
– mówiła w wywiadach udzielanych przy okazji premiery. I faktycznie, to jest akurat gwarantowane. W piątkowy poranek, kiedy po raz pierwszy odsłuchiwałam płytę, dopiero po chwili zorientowałam się, że tańczę z kawą po mieszkaniu jak, nie przymierzając, Hugh Grant w „Love, actually!”. „Why don’t you please yourself?” – śpiewa Ware we „Free Yourself” i bez wątpienia dotyczy to każdego rodzaju przyjemności, jaką można sobie samodzielnie zaserwować. W tym tańczenie ze słuchawkami na uszach, jakby nikt nie widział.
Przeczytaj koniecznie:
Madonna: Grzeszna i święta
Jessi Ware: Jestem mamą, ale nadal szalona
Odpuszczę sobie tłumaczenie na język polski, bo brzmi to niedorzecznie i jestem pewna, że te frazy będą zrozumiałe. Kiedy na poprzedniej płycie Ware śpiewała: „push, press, more, less” albo „stop, go, fast, slow, here together, what’s your pleasure?”, raczej jasne jest, że nie chodziło jej o ćwiczenie na siłowni albo bieganie. Ware była wtedy świeżo upieczoną mamą, która na nowo odkrywała swoje małżeństwo i nie ukrywała, że na wszystkich polach czuje się spełnioną kobietą. Lirycznie obie płyty pisane są z perspektywy singielki seksualnie wyzwolonej. W rzeczywistości, jak wspominałam, jest szczęśliwą mężatką. W wywiadzie dla „Vulture” opowiadała:
„Mój mąż mówi: kochanie, oni wszyscy pomyślą, że jesteśmy dzicy w łóżku. A ja na to: niech tak myślą!”.
To się nie zmieniło – ale jak nagrać nową płytę o tym samym, ale nie taką samą? „Nie jestem głupia, wiem jak to działa” – mówiła w wywiadach. I wie to naprawdę, bo zanim Jessie zaczęła karierę piosenkarki, pracowała jako dziennikarka muzyczna. I to nie byle gdzie, bo – przykładowo – w „The Guardian”. Branżę poznała więc od strony krytyków – i wie, co robić, by przypadkiem nie natknąć się na ostrą recenzję.
Wyświetl ten post na Instagramie
Długa droga na szczyt
Jako piosenkarka też zaczynała spokojnie, zdobywając doświadczenie u boku największych – od SBTRKT i Sampha, przez wspieranie wokalne Florence Welsh na „Ceremonials”. Ten czas był dobry dla popowych ballad – Jessie Ware „wypłynęła” mniej więcej w tym samym czasie co Sam Smith czy Ed Sheeran.
Początkowo jednak nie osiągnęła zawrotnego sukcesu. Choć popularność zdobyła raczej światową, to raczej dzięki wokalom dogranym dla wspomnianych artystów i nie była to rozpoznawalność na miarę jej kolegów z branży. Przedstawiciele wytwórni, z którymi miała kontrakty, nie potrafili znaleźć na Ware pomysłu i za wszelką cenę chcieli uczynić z niej „następną Adele”. Tak naprawdę dopiero przy płycie „What’s your pleasure” z 2020 roku artystka pomyślała: „wiecie co? Chrzanić to. Zrobię to po swojemu i zobaczymy jak wyjdzie”. Wyszło znakomicie.
Na pewno też cię zainteresuje:
Liberté, Égalité, Beyoncé: w hołdzie wolności, równości i społeczności LGBT+
Jessie Ware nowa płyta „That! Feels Good!”
Po chociażby Beyoncé, Jessie Ware jest kolejną artystką eksplorującą klubową stylistykę lat 80., jakkolwiek jednak ta pierwsza skoncentrowała się na housie i brzmieniach klasycznych syntezatorach, ta druga idzie w kierunku ekstatycznego disco. Zmieszanego z estetyką Prince’a. A z nowszych – klimatem Goldfrapp. Atmosfera panująca na „That! Feels Good!” jest jak żywcem wyjęta z gejowskich klubów szalonych „ejtisów” – i zresztą wśród queerowej społeczności Jessie Ware buduje sobie całkiem pokaźną, oddaną grupę odbiorców. Jest to raczej, „skutek uboczny” (odmiennie do np Beyoncé, która swoją ostatnią płytę wprost dedykowała społeczności LGBTQ+), ale bardzo korzystny dla artystki.
„Tak długo, jak grają mnie w klubach, jestem szczęśliwa!”
– opowiada.
Jedno jest pewne – najnowszy album zmieni każde pomieszczenie, w którym gra, w klub. Jessie Ware może więc spać spokojnie.