Jej życie po życiu
Mogła, jak wiele kobiet w jej wieku, pogodzić się z tym, że nic już od życia nie dostanie, ale zaczęła podróżować, nauczyła się francuskiego i
Mogła, jak wiele kobiet w jej wieku, pogodzić się z tym, że nic już od życia nie dostanie, ale zaczęła podróżować, nauczyła się płynnie francuskiego i… została pisarką. W naszym cyklu rozmów z kobietami kre-aktywnymi Lucynę Olejniczak przepytuje Katarzyna T. Nowak.
Pracowałaś jako laborantka medyczna, wychowywałaś dwoje dzieci, zajmowałaś się chorym na raka mężem, a marzyłaś o podróżach, zwłaszcza do Paryża. Pierwsze podróże były za chlebem, dopiero na emeryturze podróżujesz dla przyjemności…
Lucyna Olejniczak: O podróżach marzyłam od dziecka, nigdy jednak mojej rodziny nie było na to stać. Kiedy dorosłam i założyłam własną, też nie było na to pieniędzy. Pierwszą z wielu późniejszych zagranicznych wojaży był wyjazd do Stanów. Z początku wyjeżdżałam do pracy, później, już na emeryturze, podróżowałam po świecie dla przyjemności, dzięki zawartym przyjaźniom.
Jak zaczęła się wielka zmiana w Twoim życiu?
Kiedyś, podczas wakacji z dziećmi na wsi, znajoma postawiła mi karty. Traktowałyśmy to jak zabawę, ale wszystko, co wtedy „zobaczyła” spełniło się co do joty. Powiedziała o tym, że stracę psa (wyjeżdżając z domu zostawiłam psa z mężem. Oddał go komuś w trakcie naszej nieobecności, nie pamiętał później komu). Że mój mąż będzie śmiertelnie chory. Niestety, kilka lat później okazało się, że cierpi na glejaka (wyjątkowo złośliwy nowotwór mózgu ), na który w końcu zmarł. „Widziała” też, że wyjadę gdzieś daleko, zarobię sporo pieniędzy, chociaż nie tyle, ile się będę spodziewała. I że ten wyjazd odmieni moje życie. Śmiałyśmy się z wtedy z tych „wróżb”.
Propozycję wyjazdu do Stanów dostałam od koleżanki, z którą pracowałam w laboratorium. Wyjechała tam wcześniej i zaproponowała, że załatwi mi zaproszenie i pożyczy pieniądze na bilet. Dostałam wizę jako jedna z nielicznych wtedy osób i zgodnie z poleceniem koleżanki zadzwoniłam do jej siostry, z prośbą o pożyczkę. Miałyśmy razem kupić za to bilet lotniczy, resztę zostawiałam mamie, która na czas mojej nieobecności wzięła moje dzieci do siebie. Z mężem nie mogłam ich zostawić. Wyjeżdżałam do Stanów głównie po to, żeby zarobić na rozwód i po powrocie urządzić dzieciom i sobie nowe życie.
Udało się to?
Nie miałam zbytniego szczęścia do pieniędzy, co też przewidziała znajoma stawiając karty. Wprawdzie zarobiłam nieźle jak na tamte czasy (lata 88 – 90), oszczędzałam i odkładałam ile się tylko dało, ale kiedy wróciłam do kraju, weszła właśnie w życie reforma Balcerowicza. Moje dolary straciły niemal połowę na swojej wartości. Wróciłam, bo okazało się, że mąż ma raka mózgu i po operacji potrzebuje opieki. Wciąż byłam przecież jego żoną. Plany rozwodowe spaliły na panewce.
Miałam za to szczęście do ludzi. Hazel, staruszka, którą się opiekowałam w Chicago, podarowała mi w prezencie i w nagrodę za to, że jej nie zostawiłam, kiedy nie miała przez dwa miesiące pieniędzy tysiąc dolarów z poleceniem, żebym za te pieniądze pojechała na Hawaje. Tak też zrobiłam, tuż przed powrotem do domu. Dzięki niej odpoczywałam na wyspach Oahu i Maui.
Po powrocie do Polski zastałam kompletnie zdewastowane i puste mieszkanie, w którym mieszkał mój mąż. Złodzieje, jego byli „koledzy” korzystając z niedyspozycji właściciela wynieśli z domu wszystko, co tylko zdołali unieść. Wzięłam dzieci od mamy i zaczęliśmy wspólnie urządzać nasz dom na nowo. Czuliśmy się jak pogorzelcy, bo mieszkanie było kompletnie puste i straciliśmy wszystko, co było w środku. Łupem złodziei padły nawet cenne dla mnie laurki dzieci i inne pamiątki związane z ich dzieciństwem. Nikomu się nie przydały, zostały wyrzucone na śmieci z szuflad i półek zabieranych mebli. Po dwóch latach walki z chorobą męża, zostałam znów bez pieniędzy.
I wtedy dostałaś propozycję wyjazdu do Francji.
Mąż zmarł, a mnie trafiła się okazja wyjazdu do Paryża jako opiekunki do dzieci w bogatej francuskiej rodzinie. Nie znałam wprawdzie francuskiego, ale znałam angielski, którym swobodnie porozumiewali się moi przyszli pracodawcy. Na miejscu dość szybko musiałam się nauczyć języka, Nicole, pracodawczyni, a teraz serdeczna przyjaciółka, zmusiła mnie niemal do nauki. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. Po powrocie do Polski zdałam egzaminy i otrzymałam dyplom DELF 1 i 2 stopnia. Przez kilka następnych lat mogłam dorabiać do pensji lekcjami francuskiego. Z Nicole i jej rodziną utrzymuję serdeczne, niemal rodzinne stosunki. Często przyjeżdżałam w odwiedziny do Paryża, ona z dziećmi i mężem do Krakowa.
Dzięki zawartym we Francji przyjaźniach, teraz możesz podróżować.
W Paryżu spotkałam kiedyś Polkę, panią Genowefę, wdowę po francuskim lekarzu. Była to znajoma Nicole i to ona właśnie zaprosiła kiedyś tę kobietę do domu, żebym mogła sobie z kimś od czasu do czasu porozmawiać po polsku. Opowiadałam jej, jak to spełniło się moje marzenie o Paryżu. I o tym, że może jeszcze kiedyś spełni się to o południu Francji, o Cannes, o Monte Carlo. Ale jeszcze nie teraz, bo aż tyle pieniędzy nie zarobiłam. Kiedy kończyłam już pracę u Nicole, zjawiła się pani Genowefa, i spytała, czy nadal chcę wyjechać do Cannes. Okazało się, że miała tam apartament, do którego przenosili się wraz z mężem podczas zimowych miesięcy z Mollkirch, w Alzacji, gdzie mieli swój dom. Zostawiła mi klucze od tego domu, a sama wyjechała na tydzień do Polski. Pojechałam tam wraz ze swoim przyjacielem, jego synem i dwójką moich dzieci. Spędziliśmy cudowny tydzień w bajkowej wręcz scenerii, potem pojechaliśmy do Cannes.
Motywy francuskie znajdujemy także w Twoich powieściach…
Akcję swojej powieści „Dagerotyp. Tajemnica Chopina” umieściłam częściowo na zamku w Szampanii, rodzinnej posiadłości Nicole. Ona i jej mąż są też pierwowzorami moich bohaterów. Sceny z Paryża też dzieją się w prawdziwych wnętrzach moich przyjaciół. Nicole jest też autorka zdjęć, które są zamieszczone w książce.
Twoje podróże nieodłącznie związane są z pisaniem książek. Jedną z nich napisałaś już po pierwszym powrocie ze Stanów, ale pisarką stałaś się dopiero na emeryturze. Długo trzymałaś je w szufladzie.
Pisać chciałam chyba od dziecka. Będąc w Stanach przez dwa lata pisałam długie listy do dzieci, opisując wszystko, co tylko się tam wydarzyło. Syn, który też jest pisarzem, stwierdził, że to świetny materiał na książkę i tak właśnie powstała „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela”. Książka odczekała całe lata, żeby ukazać się dopiero w 2013 roku. Pierwszą książką, która ukazała się drukiem był „Wypadek na ulicy Starowiślnej”, potem „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”, „Jestem blisko” i ostatnia, chociaż napisana jako pierwsza wspomnia jż „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela”. Na wydanie czeka „Czwarty najazd mongolski”. Wbrew tytułowi jest to historia dzieciństwa pewnej dziewczynki w budującej się Nowej Hucie. Historia dziecka i miasta.
Teraz piszę dwie powieści na raz. Kiedy znudzę się jedną, przechodzę do drugiej. Jedna z nich to kryminał „Barman i szamanka”, dziejący się w Krakowie, konkretnie w jednym z krakowskich pubów w piwnicy. Druga, to moje ukochane dziecko – saga krakowska. Dzieje kobiet z aptekarskiej rodziny, nad którą ciąży klątwa z przeszłości. Saga zaczyna się w roku 1890, kończyć się będzie współcześnie. Tytuł roboczy „Kobiety z ulicy Grodzkiej”.
Katarzyna T. Nowak
***
Lucyna Olejniczak, autorka książek: „Wypadek na ulicy Starowiślnej” (Replika 2007 i 2012), „Dagerotyp. Tajemnica Chopina” (Aurum 2010), „Jestem blisko” (Prószyński i S-ka 2012), „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” (Czarno na białym 2013), Antologia „Zatrute Pióra”.
Maria 30 sierpnia, 2014
Jestem dumna z Ciebie Lucynko i z tego ,ze los nas pewnego dnia postawił tak blisko!:))