Jedzenie nowym seksem
Jak blisko jest z kuchni do sypialni, wiemy wszyscy, ale nie każdy wie, że z jedzenia można wykrzesać jeszcze więcej przyjemności niż wyłącznie seks po romantycznej kolacji.
Jak blisko jest z kuchni do sypialni, wiemy wszyscy, ale nie każdy wie, że z jedzenia można wykrzesać jeszcze więcej przyjemności niż wyłącznie seks po romantycznej kolacji.
Jedzenie „nowym seksem” obwołała oficjalnie w 2009 roku kulturoznawczyni, konserwatywna ekspertka w think tankach i dziennikarka – Mary Eberstadt. Nie chodziło jej bynajmniej o zmysłową stronę pożywienia – o czym później – lecz o jego wymiar społeczny. Obserwując ludzkie zwyczaje, zauważyła ona, że wszelakie restrykcje, które wcześniej dotyczyły seksu, przeniosły się obecnie w rejon kulinarny. Jeśli dawniej mówiono nam, w jaki sposób, jak często, w jakich okolicznościach i z kim uprawiać (bądź nie uprawiać) seks, po licznych seksualnych rewolucjach i kontrrewolucjach obsesyjne zainteresowanie seksem zmalało. Władza i kontrola przeniosły się w nowe rejony. Teraz mówi się nam, w jaki sposób, co, jak często, w jakich okolicznościach i z kim… jeść.
Jedno z przykazań kulinarnych trendsetterów na 2014 rok brzmiało: „Nigdy już nie będziesz jadł sam”. Uczy się nas, że posiłki należy przygotowywać samemu, jeść z bliskimi osobami, chadzać do tych restauracji, a do tamtych nie. I słusznie! Dochodzą do tego rozmaite histerie dietetyczne: nigdy jeszcze nie było ich aż tyle. Nie jemy mięsa – to już było w wersji wegetariańskiej, rozmaitych wariacjach (bo można być i lakto-. i pesca-, i…) i wegańskiej. Ale to, że nie jemy glutenu, jest modą nową (Maciej Nowak tak podsumował to w jednym ze swoich felietonów: „Tak jak w XIX wieku każda szanująca się damessa musiała cierpieć na migrenę, tak dziś nie wypada pokazywać się na mieście bez celiakii”). Podobnie jak mody na konkretne potrawy – od burgerów po desery z chią. Ale to nie wszystko: jeśli popatrzycie na opakowania zachodnich produktów, zobaczycie, że oznaczenia sugerują też modę na brak parabenów, GMO, laktozy, hormonów, rozmaitych alergenów itd.
Ale restrykcje to przecież – na szczęście! – nie jedyne, co łączy jedzenie i seks… Jak pisała specjalistka od zmysłów, antropolożka Diane Ackerman, usta służą nam do mówienia, ale też do jedzenia i… całowania. „W wargach, języku i genitaliach mieszczą się takie same kolbkowate, czuciowe zakończenia nerwowe, zwane ciałkami Krauzego, dzięki którym narządy te charakteryzują się wysoką wrażliwością sensoryczną i dużą pobudliwością. Sposób ich reakcji jest podobny”. Na jedzenie i seks reagujemy więc podobnie. Co więcej, pokarmy są od lat traktowane jako środki wspomagające nasze siły erotyczne. Pierwsze rankingi afrodyzjaków – pokarmów zawierających substancje mające dodać nam w łóżku wigoru – powstały w starożytności. Słynny kochanek Casanova zjadał dziennie 50 ostryg (i podobno popijał też czekoladę), twierdząc, że to właśnie dzięki tym (kojarzącym się też erotycznie przez smak i kształt) odżywczym skorupiakom przeżył tyle przygód. Czy to prawda? Naukowcy nadal zgłębiają temat, a kolejni śmiałkowie poddają się laboratoryjnym testom, jedząc ogromne ilości czekolady, trufli, awokado, skorupiaków, kawioru, foie gras, szparagów, opijając się szampanem czy pobudzając żeń-szeniem i sprawdzając, jak im się po tym wszystkim kocha. Naukowcy są na razie pewni tylko johimbiny: co do innych produktów i ich kombinacji uważają, że mogą one pozytywnie wpływać na nasz apetyt seksualny po prostu dzięki temu, że nas odżywiają, dostarczają nam życiodajnych witamin czy minerałów lub najzwyczajniej… sprawiają nam przyjemność.
A przyjemność lubi się mnożyć: przyjemność przy stole często lubi się przenieść w regiony okołołóżkowe: pomyślcie o tym, jak wygląda stan rezerwacji w restauracjach w walentynki. Kanoniczna randka to – oprócz kina – wspólna kolacja. I dobrze: obserwacja tego, co lubi, a czego boi się osoba po drugiej stronie stolika, to idealny sposób, by poznać nową osobę albo odkryć nowe strony osoby już poznanej.
Nasz stosunek do jedzenia często przekłada się na całe życie: czy jesteśmy wybredni? Czy otwarci? Lubimy kosztować wszystkiego, co nam przyniosą, czy dokładnie wiemy, na co mamy ochotę? Pikanteria nas przeraża czy podkręca? Smakujemy długo i powoli, czy też szybko rozrywamy to, co na talerzu? Obserwujcie, wyciągajcie wnioski, pytajcie. Sprawdzajcie, czy wasza intuicja w obrębie jedzenia przekłada się na wasze doświadczenia w sypialni. I pomyślcie o sobie: co was kręci, co was podnieca – tu i tu… Może kręci was wizualność, lubicie sobie popatrzeć? Jedzenie, żeby was kręciło, musi wyglądać…? Nic dziwnego, połowa świata ma obsesję na punkcie tzw. food pornu. „Pornograficzne” zdjęcia jedzenia to zarówno snapshoty znad talerza, wrzucane na portale społecznościowe (czyli „co dziś zjadłam – chwalę się”), jak i niezwykły nurt w fotografii jedzenia, który podkreśla to, co w seksie i jedzeniu podobne: elementy wilgotne, obrzmiałe, koralowe, o kolorze skóry, bezwstydnie uwodzicielskie dla naszego języka. Pamiętajcie o tym, kiedy będziecie przygotowywać jedzenie dla ukochanej osoby: na liście randkowych przykazań kulinarnych macie nie tylko wykorzystanie afrodyzjaków, lecz również to, żeby potrawę jadło się też oczami, żeby już jej forma zachęcała do dalszego ciągu…
I koniecznie bawcie się jedzeniem – mało jest tak dobrych materiałów „poglądowych”, które pomagają wyćwiczyć zmysły. Na samym początku zwróćcie po prostu na jedzenie uwagę. Zobaczcie, jak wygląda. Co wam się w nim podoba, co być może nie. A może czegoś brakuje? Potem – nie, nie kosztujcie jeszcze! – zacznijcie wąchać: jakie zapachy jesteście w stanie wyodrębnić? Co do siebie pasuje? Czy jest coś, co szczególnie was w tym zapachu cieszy? Czy wam coś przypomina? Sięgnijcie po widelec lub łyżkę: potrzymajcie przez chwilę sztuciec w ręce i zobaczcie, czy w ogóle kiedykolwiek wcześniej go zauważyliście – a przecież jest ważną składową procesu jedzenia! – sprawdźcie, jaką ma wagę, jak pasuje do dłoni. Sięgnijcie po pierwszy kęs. Sprawdźcie jego temperaturę. Jak zachowuje się na waszym języku? A na podniebieniu? Jak czują się z nim wasze zęby? Gdzie czujecie smak? A gdzie teksturę? I co tak naprawdę czujecie? Tylko słodki, słony, gorzki? A może coś jeszcze? Jak to, co czuje wasz nos, łączy się z tym, co czują wasze usta? Przełknijcie. Co dalej?
Aga Kozak