Saturday, April 19, 2025
Home / Moda  / Trendy modowe  / Zdzieram ludziom maski

Zdzieram ludziom maski

O prawdzie i pięknie w fotografii, zbrojach i maskach opowiada nam Jacek Ura, fotograf, laureat Grand Press Photo 2013.

fot. Jacek Ura

Niezależnie od tego, czy realizuje projekt autorski czy kampanię komercyjną, podąża własnymi ścieżkami. Obnaża ludzi, by dokopać się do najgłębszych pokładów ich wrażliwości. O prawdzie i pięknie w fotografii, zbrojach i maskach opowiada nam Jacek Ura, fotograf, laureat Grand Press Photo 2013, twórca autorskiego projektu „Selfish Scratch”.

fot. Jacek Ura

Obnażam ludzi i zawsze znajduję to samo. Coś, co my tak skrzętnie ukrywamy. Piękno. Wrażliwość. Kruchość. A od małego jesteśmy uczeni: zbroja na zbroję / fot. Jacek Ura

O twoim najnowszym projekcie „Selfish Scratch” mówi się, że promuje anoreksję.
Jacek Ura: Nie zdawałem sobie sprawy, że ludzie aż tak bardzo się na tym skupią. To jest trochę moja wina, bo ten projekt nie ma opisu. Ale nie dotyczy anoreksji. Dotyczy pogubienia, niezrozumienia różnicy między urodą a pięknem. To nie jest to samo.

Dlaczego?
Jacek Ura: Wszystko zaczęło się, kiedy prowadziłem zajęcia ze studentami z fotografii portretowej i reklamowej, co jest ciekawym – bo kolizyjnym – połączeniem. Wszyscy powtarzali „piękno”, a tak naprawdę mówili o urodzie. Dla mnie to nie jest to samo, te dwie rzeczy mogą mieć wspólny punkt, ale nie są tym samym. Uroda to przede wszystkim kanon. Coś, co jest zmienne, chimeryczne. To też atawizm, podział, symetria. Jesteśmy atrakcyjni przez ładny wygląd, który jest nośnikiem podświadomej gwarancji prokreacji, zabezpieczenia finansowego itd. Natomiast ja w pięknie znajduję takie rzeczy jak ułomność, niezdarność, które w urodzie, w jej sztywnym kanonie, nie mają prawa się znaleźć. Ten projekt dotyka właśnie tego. Zresztą on nie jest tylko mój, współpracowałem przy nim z Eleną Ciupriną, która wniosła do niego łagodność, czyli moje przeciwieństwo. Modelka, Klaudia Kozik, z powodów zawodowych musiała schudnąć. Moim zdaniem doszła w tym do granicy – i to mnie zaintrygowało. Dopiero połączenie tych trzech elementów – zaskoczenia wyglądem ciała Klaudii oraz spojrzenia mojego i Eleny, zaowocowało projektem.

Oglądałam twoje zdjęcia i myślałam, że jeśli te zdjęcia w ogóle są o anoreksji, to wyrażają to, czym ona jest – zagubieniem, rozproszeniem, rozpadaniem się, poplątaniem. To są smutne zdjęcia.
Jacek Ura: O tym jest ten projekt. Jego najistotniejszym elementem jest rozdźwięk między tym, w co wierzymy – a ślepo wierzymy w kanon urody – i tym, co ktoś mówi. To jest trochę projekt o braku autorefleksji i smutku, co jest dla mnie ważnym spostrzeżeniem po prawie 19 latach pracy w fotografii. Smutku z tego, że ludzie, głównie kobiety, nie doceniają swej naturalności i wyzbywają się jej na rzecz gotowego szablonu.

Czy fotograf musi dziś brać pod uwagę takie rzeczy jak poprawność polityczna? To ogranicza wolność artystyczną?
Jacek Ura: Z fotografią w ogóle porobiły się dziwne rzeczy. Gdy kilkanaście lat temu studiowałem fotografię konceptualną, nie było jeszcze cyfrówek, i w tej fotografii zdjęcia musiały być prawdziwe – z głowy, serca albo nawet z podbrzusza, jak nam mówili wykładowcy. Teraz „Świętym Graalem” jest publikacja fotografii. I dlatego robi się, a właściwie preparuje, sesje, używając odpowiednich miejsc, menedżerów, modelek. Wszystko po to, żeby mieć publikację. Fotografia mody stała się najbardziej wartościową fotografią, choć z zasady jest ona najbardziej oszukańcza. Bazuje na ornamentyce, nie na prawdzie, nie na intymności, nie na wymianie emocji. Skoro chodzi tylko o publikację, to po co sięgać głęboko? Musi być lekko, szybko, powierzchownie, nawet erotycznie czy aberracyjnie, ale ciągle powierzchownie. Przynajmniej jak dla mnie.

fot Jacek Ura

Ludzie zafiksowali się i nadają modzie przesadną range i sens. W gruncie rzeczy ubiór to tylko szmata założona na grzbiet, żeby nas grzała / fot Jacek Ura

Kiedyś łatwiej było o kogoś autentycznego przed obiektywem?
Jacek Ura: Myślę, że zawsze spotykałem się z autokreacją. To czynnik, który pozwala nam lepiej i zdrowiej funkcjonować, bo dzięki niemu postrzegamy siebie atrakcyjniejszymi, zdrowszymi, zabawniejszymi itd. Nagminne jest to, że w pierwszej minucie fotografowania muszę się mierzyć z mizdrzeniem modela. Taki ktoś siada przed obiektywem z gotowym autowizerunkiem i czeka. Szczerzy się, przybiera cały zestaw masek, które z jednej strony naśladują to, co podpatrzył w magazynach, a z drugiej – kamuflują kompleksy. Robią to wszyscy, ale częściej kobiety, które są wrażliwsze i sprawniej budują system maskowania. Ale potem dzieje się coś magicznego – gubią się. Wchodzą w niezdarność, co dla fotografa jest bardzo interesujące.

Obiektyw i udział w sesji tak działają?
Jacek Ura: Sesja konstruowana jest tak, aby oświetleniem, kadrem, scenografią budować napięcie i dzięki niemu uzyskać coś ciekawego. Ale równie ciekawe jest robienie tzw. zdjęć w pauzie. Kiedy się udaje, że coś nie działa, kabelek się zepsuł, a w rzeczywistości robi się zdjęcia komuś, kto kompletnie wyłączył mizdrzenie. Wtedy jest ciekawie. Ludzie tworzą na własny użytek gotowy wizerunek swej osoby i oczekują ode mnie jednego – że odwzoruję ich wyobrażenia o sobie. Dopiero kiedy wstrzelę się w ich wyobrażenie, mogą powiedzieć: „O, taki jestem”. Inaczej się pracuje z ludźmi o większej dojrzałości, dystansie do siebie, samoświadomości. Świetnie pracuje się z aktorami.

Kiedy oglądałam twoje zdjęcia, myślałam, że nigdy bym się na taką sesję nie odważyła.
Jacek Ura: Portret nie jest tylko odtworzeniem wizerunku. Jest intymnością, szaloną intymnością. Trudną dla portretowanej osoby, bo musi się ona później z tym portretem mierzyć.

I z nim żyć. (śmiech)
Jacek Ura: Może nie aż tak. (śmiech) Ale faktycznie jeden z portretowanych przeze mnie ludzi, doświadczony psycholog, mówił, że kiedy zobaczył swoje zdjęcie, zapłakał. Dotknięcie takich obszarów, które rozbudzają silne emocje, to w jakimś sensie ukoronowanie pracy fotografa.

Widziałam to zdjęcie i nie dziwię się. Jest na nim coś intensywnego. Człowiek nie jest nagi, ale wygląda, jakby był…
Jacek Ura: Bo jest obnażony. Nagość fizyczna nie jest aż tak trudna, jak nagość psychiczna albo emocjonalna. Paradoks polega na tym, że ja tych wszystkich ludzi obnażam i zawsze znajduję to samo. Coś, co my tak skrzętnie ukrywamy.

fot Jacek Ura

fot Jacek Ura

Co?
Jacek Ura: Piękno. Wrażliwość. Kruchość. A od małego jesteśmy uczeni: zbroja na zbroję. I to jest ograniczające. Miewam problem z publikacją swoich zdjęć, muszę o to walczyć, wszyscy mówią: uspokój to, zrób coś łagodniej. Ostatnio pytałem kolegę fotografa, co jest z tymi zdjęciami nie tak, że muszę o nie walczyć. Odpowiedział: „Bo kiedy ktoś widzi twoje zdjęcia, najpierw dostaje w twarz, a później nie wie, co z tym zrobić”.

Zdarzały ci się trudne sesje?
Jacek Ura: Zdarzyło mi się chyba dwa razy, że po sesji ktoś mnie prosił o zniszczenie zdjęć. Szanuję prywatność ludzi, których fotografuję, ale zawsze powtarzam im: nie macie się czego wstydzić, rdzeń mamy ten sam. Jest takie stare buddyjskie powiedzenie: „Nie mam nic do ukrycia, nie mam niczego do pokazania”. Wszyscy jesteśmy tacy sami, chociaż skrzętnie budujemy poczucie odrębności.

Twoje antymodowe projekty są próbami odreagowania tego, co się dzieje w fotografii modowej?
Jacek Ura: Ludzie zafiksowali się i nadają modzie przesadną rangę i sens. W gruncie rzeczy ubiór to tylko szmata założona na grzbiet, żeby nas grzała. Mamy z tego oczywiście radość, zabawę, ale kiedy staje się to sensem istnienia, to jest straszna bieda. Projekt powstał, gdy usłyszałem kiedyś, co personal shopperka i projektant mówią do uczestniczek swoich kursów i jak strasznie je kodują: „Jak nie włożysz tego kombinezonu od Channel, to jesteś nikim”. To mnie przeraziło, ale jeszcze bardziej to, że te panie pokiwały głową z aprobatą. Pogubienie, zamknięcie, osaczenie, wyzbycie się siebie, czasem wynaturzenie.

To jest kodowanie potrzeb. Wykręcone do tego stopnia, że ludzie tracą kontakt z samymi sobą.
Jacek Ura: Kiedyś szamani byli ludźmi, którzy pomagali odnaleźć drogę do siebie, ale dziś nikogo nie interesuje droga. Bo jaka droga? Jest tylko „zestaw szczęścia”. Szaleje sztuczny wizerunek, iluzja, a przebudzenie jest bolesne. Trzeba się zmierzyć z różnymi rzeczami, a najbardziej z własną bezradnością. Podobno pogodzenie się z bezradnością jest drogą do szczęścia. Przynajmniej w niektórych filozofiach. Bezradność weryfikuje wszystko, gadżety tracą moc. Ja także poszukuję, czytam, mam wątpliwości. Brnę od buddyzmu przez chrześcijaństwo, kahunów i psychoanalizę. Znalazłem nawet powtarzające się słowo, które opisuje sedno szczęścia i zarazem wolności. To słowo „puść”. Gdy puścisz, przestaniesz opisywać, kontrolować, oceniać – i będziesz szczęśliwy.

Rozmawiała Kaśka Paluch 

Do sesji: Selfish Scratch
zdjęcia: Jacek Ura
ilustracja i stylizacja: Elena Ciuprina
modelka: Klaudia Kozik
włosy: Monika Sikora
make-up: Ania Żołądek

Wywiad pochodzi z nr 5/2015. Zobacz, gdzie możesz dostać magazyn drukowany [DYSTRYBUCJA MK]

zdzieram-ludziom-maski-nor

Wywiad pochodzi z najnowszego numeru „Miasta Kobiet”

Oceń artykuł
BRAK KOMENTARZY

SKOMENTUJ, NIE HEJTUJ