Izabela Sowa – nie jestem BRZYTWĄ
O Brzytwie i świecie jak z serialu „Na Wspólnej” opowiada Izabela Sowa
IZA SOWA: Zlepiłam ją z paru osób. Poglądy ma podobne do moich, ale styl życia inny, więc od razu mówię, że nie jestem Brzytwą, ale znam dwie kobiety, które żyją podobnie do niej. Jedna po ślubie rzuciła wszystko i zajęła się nurkowaniem. Drugą poznałam na jodze i zdziwiło mnie, że można być tak „odklejonym” od świata. Ma mieszkanie prawie bez mebli i żyje wbrew zasadom bogacenia się, bywania tam, gdzie należy, poznawania odpowiednich osób. Kiedy inni jadą do spa, ona wybiera warsztat vipassany, na którym przez 2-3 tygodnie medytuje się w milczeniu. Nie mogłabym żyć jak ona, ale zazdroszczę ludziom tak wolnym od przedmiotów. I to były zręby Brzytwy.
MIASTO KOBIET: Brzytwa, podobnie jak Ty, jest wegetarianką. Czy oceniasz ludzi po tym, co mają na talerzu i jakie noszą futra?
IZA SOWA: To trudne pytanie. Znam osoby, które bardzo lubią zwierzęta, a nie są w stanie zrezygnować z jedzenia mięsa. To kwestia podjęcia wolnej decyzji. Wydaje mi się, że źle bym się czuła z osobą, która je koninę, bo od dziecka lubię konie, albo z kimś, kto się chwali, że spróbował psa w Chinach. Ale nie trzeba być wegetarianinem, żeby móc się ze mną zaprzyjaźnić. Czuję jednak ogromny opór wobec osób, które noszą futra. Wiem, jak wyglądają legalne metody uboju, i uwierz mi, to jest koszmar. Boli mnie więc, gdy widzę kobietę obwieszoną lisami, i zastanawiam się, czy ona ma jakąkolwiek wiedzę na ten temat. A gdy ktoś mówi wprost do kamery, tak jak Anka Mucha, że ma to w dupie, to ja takich osób nie szanuję.
MIASTO KOBIET: Co jeszcze oprócz wrażliwości na los zwierząt Brzytwa przejęła po Tobie?
IZA SOWA: Dla Brzytwy, podobnie jak dla mnie, nie ma znaczenia, czy ktoś jest homoseksualistą, biseksualistą czy hetero. Dla mnie świat jest trochę taki jak w filmach Almodovara – nie to się liczy, kto się z kim spotyka i uprawia seks, ale to, czy jest dobrym, wrażliwym człowiekiem.
MIASTO KOBIET: Nietrudno zauważyć, że masz nie najlepsze zdanie o korporacjach. Pracowałaś w jakiejś?
IZA SOWA: Nie. Myślę, że jest to przetworzenie mojego lęku przed zostaniem wchłoniętą przez grupę. Nie boję się tłumu, uwielbiam na przykład jeździć na koncerty, ale to jest inny rodzaj bycia w tłumie niż praca w zespole, w którym musisz się integrować. A ja się nie integruję. Może jestem indywidualistką. Wolę pływać na basenie i jeździć na łyżwach, niż grać w kosza; byłam fatalna we wszystkich grach zespołowych. Zresztą wielkie firmy przypominają mi system, w którym dorastałam – ludzie zachowują się w nich podobnie, czyli klaszczą, bo prezes przyszedł, mówi się, że to jest najlepszy koncern, śpiewa się pieśni na cześć firmy. Niby mruga się okiem i robi swoje, ale gdzieś nas ten koncern brudzi. I tak strasznie liczy się tam zysk, który usprawiedliwia paskudne praktyki, na przykład niewolniczą pracę dzieci.
MIASTO KOBIET: Korporacja łamie kręgosłup młodym ludziom?
IZA SOWA: Niektórym nie trzeba nic łamać. Pamiętam spotkanie w liceum, podczas którego opowiadając o Zielonym jabłuszku, porównałam dawny system do dzisiejszych korporacji i czułam, że mówię do ściany. Ci ludzie chcą pracować w korporacjach, bo często idą za tym duże pieniądze, premie, talony przed świętami, samochód służbowy, różne gadżety.
MIASTO KOBIET: A gdzie Ty pracowałaś, zanim wydałaś pierwszą książkę?
IZA SOWA: Byłam na studiach doktoranckich, a że pieniądze na uczelni za prowadzenie zajęć nie są duże, dorabiałam tłumaczeniami, korepetycjami, pisaniem artykułów. Zawsze robiłam dużo rzeczy związanych ze słowem. Pracowałam też w małej agencji reklamowej i wtedy zdziwiłam się, że reklama ma tak niewiele wspólnego z kreatywnością, że tak utrwala stereotypy. Jak mamy produkty dla kobiet, to mężczyzna jest dużym dzieciakiem, który się wymyka na piwo; jak dla mężczyzn, to kobieta jest obiektem seksualnym. Ważne, żeby reklama pokazywała się często, bo jeśli powtórzysz coś sto razy, to ludzie uwierzą, że to jest prawda. Nie przypuszczałam, że będę pisarką, myślałam, że zostanę copywriterką, że będę wymyślała reklamy. A że sama nie palę, to nie będzie reklam papierosów. Lubię zwierzęta, więc nie będzie reklam futer. Pamiętam, powiedziałam to ulubionemu wykładowcy na uczelni, a on się zaśmiał, że jestem taka naiwna i że życie zweryfikuje moje plany. Na szczęście nie doszło do takiego upadku ideałów.
MIASTO KOBIET: Nie doszło, bo wydałaś Smak świeżych malin. Jak to się stało, że wysłałaś książkę do wydawnictwa? To było na fali popularności Bridget Jones?
IZA SOWA: Nie. Kończył się rok 2000 i na koniec tysiąclecia podsumowałam swoje życie; zodiakalne Panny lubią takie analizy. Co po 30 latach życia wnoszę w nowy wiek? Czego mi dotąd brakowało? I wyszło, że odrobiny szaleństwa i odwagi.
MIASTO KOBIET: Miałaś już wtedy napisaną tę książkę?
IZA SOWA: Tak. Już wcześniej, na studiach pisałam opowiadania do szuflady, ale nigdy się nie zastanawiałam po co. Prawdopodobnie pisanie miało działanie autoterapeutyczne, zwłaszcza że chociaż „zagaduję” stres, jestem dosyć zamknięta i zwierzam się niewielu osobom. Miałam napisaną powieść, będącą odskocznią od życia, które mnie dosyć bolało. Pomyślałam, że stanę do konfrontacji z marzeniami, zrobię coś szalonego na koniec roku, i wysłałam fragment książki do trzech wydawnictw: dużego, średniego i małego. Jako pierwszy odezwał się Prószyński. Książka ukazała się w styczniu 2002 roku i wtedy zaczął się jeden z najtrudniejszych okresów w moim życiu.
Bea 8 czerwca, 2011
Nie mogę się doczekać kolejnej książki