Islandia – kraj tu i teraz
Miejsca, w którym zdjęcia robią się same, a jedyną kłodą w drodze do niekończących się zachwytów jest wiatr.
Ponoć w Islandii zdjęcia same się robią, ale czasem trzeba o nie zawalczyć z wiatrem i odmrożonymi rękami. Ten wysiłek podejmuje Marta Magdalena Niebieszczańska. Jest fotografką, podróżniczką i dziennikarką. Jej zdjęcia mogliśmy oglądać na kilku wystawach w Polsce, m.in. na tegorocznym podróżniczym festiwalu Równoleżnik Zero we Wrocławiu. Współtworzoną przez nią stronę Iceland News Polska znają wszyscy pasażerowie samolotów do Keflaviku. Jest rzadkim okazem osoby, która potrafi nadążyć za Islandią
Kiedy się podróżuje z Martą po Islandii, można odnieść wrażenie, że nie ma pytań na temat tego kraju i jego mieszkańców, na które nie znałaby odpowiedzi. Sama by pewnie skromnie temu zaprzeczyła, ale ja nie mam wątpliwości, że chcąc poznać Islandię bliżej, trafiłam na odpowiednią osobę. Mieszka tu prawie dekadę. Kiedy pytam, dlaczego Islandia, odpowiada z uśmiechem, że to jej ulubione pytanie. – Z ciekawości – mówi. Przyjechała z myślą, że zostanie tu „na chwilę”.
– Ale Islandia mnie tak zauroczyła, że stała się moim domem
– dodaje. Dziś Marta ma obywatelstwo islandzkie, mówi po islandzku, a do Reykjaviku już nie jedzie, tylko wraca.
Zdjęcia robią się same
Do Islandii trafia się z powodów, nazwijmy to, ekonomicznych, ale kiedy rozmawiam z osobami, które postanowiły przynajmniej na razie związać z tym krajem swoje życie, kwestie ciekawości i nierealności tego miejsca, jakiejś magii w nim dominują. – Islandia jest bardzo nierealna – mówi Marta. – Ale jestem fotografem i właśnie dzięki temu stała się dla mnie tak interesująca. Tu jest coś, czego nie można znaleźć w żadnym innym miejscu na świecie. Wulkany, lodowce obok siebie, to wszystko pobudza wyobraźnię – dodaje.
Marta Niebieszczańska prezentuje swoje prace także na wystawach w samej Islandii, ostatnio podczas Nocy Kultury w ramach projektu Vast og View (wraz z Justyną Grosel), ze zdjęciami wykonanymi kamerą obscurą i drukowanymi w dużym formacie (3 x 3 m) – zdjęcia te prezentowane były też później na ulicach Reykjaviku czy w kawiarni Flóra w ogrodzie botanicznym, na wystawie z fotografiami wykonanymi kamerą obscurą i analogowym aparatem Kiev 88.
– Nigdzie nie widziałam takiej gamy kolorów jak w Islandii. Mogę śmiało powiedzieć, że w krainie lodowców i wulkanów zdjęcia robią się same, choć oczywiście nie zawsze jest „różowo”, słonecznie i łatwo – opowiada Marta. – Trzeba pamiętać o wichurach, deszczach padających z każdej strony i jeszcze raz silnych wiatrach, które potrafią wywrócić człowieka, więc możesz sobie wyobrazić, co w takich warunkach dzieje się z aparatem. Uwielbiam islandzki interior. Miejsca, które są z dala od cywilizacji. Ukryte przed oczami ludzi, z dala od głównych dróg. Taka Islandia jest najprawdziwsza. Z całą swoją pogodową surowością, wiatrem, deszczem i piaskiem – dodaje.
Czasem jednak Islandia mówi stanowcze „nie”. – Upatrzyłam sobie kiedyś jedno wzgórze na Fiordach Zachodnich. Pogoda była przepiękna. Ale kiedy dotarłam na szczyt, okazało się, że wiatr jest tak silny, że nie mogę ustać. Jak tylko puściłam statyw, powiew szarpnął nim tak, że cudem udało mi się uratować aparat. Nawet dociążanie kamieniami nie pomagało. W końcu musiałam odpuścić – opowiada Marta. – Coś podobnego zdarzyło się przy lagunie lodowcowej Jökulsárlón, latem, kiedy dzień w Islandii trwa niemal 24 godziny. Czekałam na wschód słońca, aż rozstąpi się gruba warstwa chmur. Jakieś trzy godziny. Mimo lata było bardzo zimno. Ręce zmarzły mi tak, że kiedy chciałam zrobić zdjęcie, nie czułam już palców.
Jako najbardziej spektakularną Marta wspomina podróż na północ w celu uwiecznienia erupcji wulkanu na Holuhraun. – Opary siarki i pary wodnej unosiły się nad wypływającą spod ziemi lawą, która tworzyła rzeki, a w niektórych miejscach malownicze fontanny. Niesamowity, magiczny wręcz klimat – opowiada fotografka. – Siła natury jest czymś, co powoduje, że człowiek czuje się malutki jak ziarnko piasku.
My mamy trochę szczęścia, bo podczas naszego pobytu islandzka pogoda jest dla nas łaskawa. Prawie nie wieje, deszcz pada często z góry na dół, ale to nie jest normą, więc szybko oduczamy się nosić ze sobą parasole, nie tylko dlatego, że ich widok budził u Islandczyków ogólną wesołość. Kiedy stoimy na półwyspie Reykanes i zasłaniamy głowy przed silnie dmuchającym wiatrem, słyszę, że to nic, bo zwykle nie da się tu ustać. Islandia to w końcu jedyne miejsce na świecie, w którym przechodnie zatrzymują się na latarniach. – Ja tu przyleciałam w listopadzie i do dziś pamiętam próbę pierwszego wyjścia na spacer – opowiada Marta. – Skończył się za rogiem budynku bloku, w którym mieszkałam, ponieważ wiatr wiał tak, że jego powiew rzucił mną o ścianę. Nie wiedziałam, co się dzieje, więc zrobiłam jeszcze jeden krok i znów rzuciło mną o ścianę. I tak już przyklejona do muru dotarłam do korytarza budynku i windy, zastanawiając się, „co ja tu robię?!” (śmiech). Drugim takim wspomnieniem są gwiżdżące kontakty. Tak wiało.
Północne „tu i teraz”
Ja Islandię odwiedzam w lipcu, w dodatku podczas ponoć wyjątkowo ciepłego lata, i jedyna rzecz, która tak naprawdę budzi moją fascynację, to dzień polarny. Wcześniej trudno mi było wyobrazić sobie moje funkcjonowanie w rzeczywistości bez nocy, ale jak się okazuje, bardzo łatwo można się przyzwyczaić do jasności dnia o północy, choć zdarza się, że wtedy jawą rządzą prawa snu. To stan dziwny, ale przyjemny. – Dzień polarny to żaden problem, szczególnie jak jest ładna pogoda. Dzień jest długi, masz energię, niemal siłę Herkulesa do tego, żeby dużo robić – opowiada mi Marta. – Ale gdy przychodzi zima i dla odmiany niemal cały czas jest ciemno, to trzeba przyzwyczaić do tego psychikę, bo bywa depresyjnie. Musimy iść w rytmie, w jakim prowadzi nas natura. Cieszyć się i korzystać ze słońca, wyjść na zewnątrz i tam pracować, bo nie wiadomo, jaka pogoda będzie jutro. A może zaraz znowu będzie padać? Islandczycy są mistrzami w wykorzystywaniu tego, co daje natura, do cna. Islandia ma surowy klimat, który wymaga umiejętności przystosowania się do tego, co jest tu i teraz – dodaje.
Jako fotografka i podróżniczka Niebieszczańska Islandię poznaje nieustannie, bo to miejsce jest w stanie ciągłej zmiany. Światło, woda, wiatr, a przede wszystkim stale „żyjąca”, gotująca się ziemia islandzka sprawiają, że jedno miejsce zawsze będzie wyglądać inaczej. Wracając ze wspomnianego półwyspu, słuchamy mrożących krew w żyłach opowieści o sztormie przewracającym samochody, o konieczności zamykania ulic. Accept it or leave it – myślę, że takie hasło mogłoby być turystycznym sloganem tego miejsca. Pogody nie da się przewidzieć, sprzedawane w sklepach z pamiątkami zegary, które zamiast godzin mają symbole deszczu, słońca i wiatru, to faktyczne odwzorowanie rzeczywistości. Wybierając się na spacer, można próbować opanować ten klimat, zabierając ze sobą plecak upchany ubraniami na każdą okazję, i przebierać się co pięć minut, z krótkiego rękawka po kurtkę przeciwdeszczową. Ale szybko, już po kilku dniach, uświadamiam sobie, że w tym miejscu nie ja będę dyktować warunki. Albo się temu poddam, przyjmę „tu i teraz”, przeczekam i pójdę dalej, albo zmarnuję sporo energii na nieskuteczne próby zaplanowania rzeczywistości. Ta świadomość jest wyzwalająca. Zupełnie jak w życiu.
Islandia, będąc niemal mitycznym zjawiskiem, obrosła legendami, historiami mniej lub bardziej prawdopodobnymi albo po prostu nieprawdziwymi. Marta wraz z grupą znajomych założyła serwis Iceland News Polska – pierwsze takie miejsce w internecie, w którym o Islandii pisze się po polsku i bez mitologizacji. – Czasem włos się jeżył na głowie, jak na różnych forach czytało się historie, którymi później inni żyli. Wpadliśmy na pomysł, żeby zjednoczyć siły i coś wspólnie zrobić – opowiada Marta. I tak od sześciu lat działa projekt napędzany przede wszystkim pasją osób, które go współtworzą, najczęściej po godzinach codziennej pracy, poświęcając na to cały wolny czas. – Na początku miałam ambicję, żeby krzewić na tej stronie kulturę. Ale zaczynaliśmy, tłumacząc newsy z języka islandzkiego na polski. Najczęściej to były rzeczy z kroniki policyjnej – mówi Marta. Jestem zaskoczona, bo Islandia nie kojarzy mi się z miejscem bogatym w takie nowinki. I jak się okazuje, moje wrażenie jest raczej słuszne, bo wiadomości mają nieco inny charakter niż te, do których jesteśmy przyzwyczajeni w naszej szerokości geograficznej. Mają wymiar bardzo lokalny. – To mnie nawet bawiło na początku, że wiadomości tu zaczynały się od kronik, w których nic się nie działo – mówi Marta. – Jak to, że policja zatrzymała sześć osób pod wpływem alkoholu, dwie osoby, bo przekroczyły prędkość. Jedna osoba była podejrzana o to, że miała narkotyki, ale ich nie miała. I tyle. A jak się gdzieś w mieście ktoś pobił, to była informacja na pierwszej stronie gazety. Pojawiała się na dzień dobry, wszędzie – opowiada. – Im lepiej opanowywaliśmy język, tym więcej zaczęliśmy tłumaczyć i sami pisać. O turystyce, o polityce i o Islandii w ogóle. Dzięki temu z pracy redakcji Iceland News korzysta nie tylko islandzka polonia, ale też tutejsze media. W ostatnim czasie dużo było do tego okazji, bo i polityka, i Panama Papers, no i mistrzostwa Europy w piłce nożnej jeszcze bardziej skierowały oczy świata na Islandię – mówi Marta.
Turystyczny boom straszy
I nie tylko. Do tej magicznej krainy trafia coraz więcej turystów – w tym roku w Keflaviku wylądował milionowy. Dla mieszkańca np. Krakowa to nie jest imponująca liczba. Ale kiedy się patrzy na dziewiczą naturę Islandii, znaki zakazujące defekowania w naturze, które są widokiem osobliwym, ale koniecznym, ta turystyczna popularność rejonu budzi pewien niepokój. Pytam, czy Islandia jest gotowa udźwignąć turystyczny boom, który chyba nieuchronnie nadchodzi, choć nadal jest to kraj niewyobrażalnie drogi dla wielu mieszkańców reszty globu. – Myślę, że Islandia sporo się jeszcze musi nauczyć – mówi Marta. – To, co się stało po kryzysie, kiedy stała się tańsza i bardziej dostępna dla wszystkich, uruchomiło lawinę. Jej skutki są nieprzewidywalne, bo turyści są nieposkromieni, robią w Islandii dosłownie wszystko. Przez ostatnie trzy lata Islandia turystycznie rozkwitła, hotele powstają jak grzyby po deszczu. Niektóre miejscowości zamieniają się w noclegownie. Są miasta, które wprowadziły zakaz wynajmowania mieszkań przez np. Airbnb, bo nagle się okazało, że w sezonie letnim mieszkają tam tylko turyści. Przez to, że Islandia od samego początku była postrzegana jako kraj, który wszystko daje za darmo, ludzie przestają to szanować. Najgorszy jest brak szacunku do natury, do kraju samego w sobie. Oczywiście nie można generalizować, bo nie wszyscy są tacy, ale o takich najwięcej się słyszy. Mnie to przeraża – mówi Marta.
Znaki zakazujące załatwiania gdzie popadnie potrzeb fizjologicznych budzą ogólną wesołość, co trochę dziwi. Rzeczy, które powinny być czymś normalnym – jak zaufanie, jak to, że można zostawić otwarty dom bez większej obawy, że zostanie ograbiony z całego dobytku, jak życzliwość, a przede wszystkim życie w zgodzie z naturą i w szacunku do niej – są postrzegane przez turystów jako coś egzotycznego lub nawet śmiesznego. Może Islandia musi się teraz od nich czegoś nauczyć, choć wydaje mi się, że powinno być odwrotnie – to przybysze powinni się uczyć od jej mieszkańców.
Kaśka Paluch