Inspiracja Irytacja Infekcja Imitacja
Gdzie leży granica między inspiracją a imitacją? Zadaję sobie to pytanie, patrząc na różne kobiece inicjatywy i biznesy wyrastające jak grzyby po deszczu.

I have an idea! / fot.fotolia
Gdzie leży granica między inspiracją a imitacją? Zadaję sobie to pytanie, patrząc na różne kobiece inicjatywy i biznesy wyrastające jak grzyby po deszczu. Zadają mi to pytanie życzliwe osoby, które uważają, że wiele z tych inicjatyw i biznesów wzoruje się mocno na tym, co ja robię

Elizabeth Gilbert: „Wierzę, że naszą planetę zamieszkują nie tylko zwierzęta, rośliny, bakterie i wirusy, ale również idee. Są one bezcielesnymi, energetycznymi formami życia. Istnieją niezależnie od nas, ale mogą wchodzić z nami w interakcję. Kieruje nimi jeden odruch – chcą zostać zaprezentowane. Może do tego dojść tylko w wyniku współpracy z człowiekiem” / fot.fotolia
Zadają mi to pytanie koleżanki, które nagle odkrywają, że ktoś na drugim końcu Polski odpalił stronę internetową niebezpiecznie podobną do tej, nad którą pracowały miesiącami. I użył prawie tych samych zdań do opisu tego, czym się zajmuje. To budzi irytację. Jedno jest pewne: granica jest cienka. Łatwo ją przekroczyć – niechcący, płynąc na fali inspiracji.
Trudno mi napisać coś bardzo oryginalnego, ponieważ jestem aktualnie zainfekowana Elizabeth Gilbert. Przeczytałam właśnie jej ostatnią książkę – Wielką magię, i czuję, że mogłabym się podpisać pod każdym zdaniem. Są mi bliskie, jak ubrania pachnące pod koniec dnia moimi perfumami. Mogę się pod nimi podpisać obiema rękami, zamaszyście i ze swadą. Ba, mam na to wręcz ochotę. Złożyć cały felieton z cytatów z Gilbert. Naczelna „Miasta Kobiet” mnie wówczas zabije. Nie taka była umowa – nie wolno tworzyć felietonów z samych cytatów. Ale takie są prawa infekcji. Tak się ona przejawia. Pragnieniem cytowania. Gilbert czytała w mojej duszy i teraz odnajduję w jej książce samą siebie i swoje słowa.
Czy tak właśnie czuje się ktoś, kto zainspirowany tym, co znalazł w internecie, zainfekował się do tego stopnia, że mówi cytatami? Tylko zapomina o cudzysłowach i podaniu źródła?
Elizabeth Gilbert ma ciekawą koncepcję dotyczącą twórczości (pod którą ja się oczywiście podpisuję obiema rękami, co już wiecie). „Wierzę, że naszą planetę zamieszkują nie tylko zwierzęta, rośliny, bakterie i wirusy, ale również idee. Są one bezcielesnymi, energetycznymi formami życia. Istnieją niezależnie od nas, ale mogą wchodzić z nami w interakcję. Kieruje nimi jeden odruch – chcą zostać zaprezentowane. Może do tego dojść tylko w wyniku współpracy z człowiekiem”. I czasem zdarza się, że ta sama idea postanawia znaleźć sobie kilku różnych wykonawców. Tak można wyjaśnić zjawisko „wielokrotnych odkryć”, czyli odkryć następujących w tym samym czasie niezależnie od siebie. „Wielokrotne odkrycia są rezultatem asekurowania się natchnienia, jego jednoczesnego działania dwoma kanałami. Wolno mu to robić. Natchnieniu w ogóle wolno robić, cokolwiek zechce, i nie ma ono obowiązku wyjaśniać nam swoich motywów”.
Wierzę w to, że podobieństwo pomysłów, które wyglądają na swoje imitacje, może być efektem tego właśnie zjawiska. Ale nie musi. Czasem po prostu twórca wcale nie działa powodowany natchnieniem z obłoków, tylko lękliwie obserwuje świat zza winkla i kopiuje to, co zdaje się działać. A czasem bezczelnie obserwuje świat zza winkla i bezczelnie kopiuje to, co zdaje się działać. Jak jest – wie twórca. Ale uwaga – nie tylko. Wierzę w to, że czuje to również odbiorca, nawet jeśli nie wie tego na pewno. Czuje, czy coś jest autentyczne i z jakiego płynie źródła. I nie sięga po kopię kopii, tak jak nie bierze do ust przeżutej gumy.
Imitowanie innych jest jak choroba wczesnodziecięca. Czasem trzeba przez nią przejść i lepiej wcześniej niż później. Jest wstydliwą chorobą początkującego, który jeszcze nie wykształcił własnego stylu. Gilbert przyznaje się, że przechodziła swoje fazy naśladowcze: „fazę Hemigwaya, ale też dość poważną fazę Annie Proulx i raczej żenującą fazę Cormaca McCarthy’ego”. Oryginalność i styl są efektem nieustających ćwiczeń i wytrwałości i przychodzą do nas z czasem.
Dlatego aż tak bardzo nie irytują mnie imitacje moich pomysłów. Wierzę w to, że albo są trampoliną, która pozwoli ich twórcom wskoczyć z czasem na wyższy poziom i zaproponować coś oryginalnego, albo są atrapą trampoliny i zaraz się rozpadną. I nie ma co się nimi przejmować, chociaż nie zawsze jest nam obojętne, że „nasze idee” znajdują sobie jeszcze kogoś innego do współpracy. Zresztą coraz mocniej wierzę, że one nigdy nie są do końca „nasze”. Przychodzą do nas z góry, mówi Gilbert, i ja ufam, że wie, co mówi.
Agata Dutkowska